Asset 3

Homefront – recenzja

Andrzej Kała / 19.04.2011
komentarze: 0

Długo zbierałem się do recenzji „Homefront”, głownie dlatego że jest to gra która wywołała we mnie bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony lubię do niej wracać dla trybu multiplayer, a w trakcie kampanii parę momentów mocno wryło mi się w pamięć. Z drugiej jednak ilość bzdur, kiepskich dialogów czy kiepska grafika psują wrażenie.

Historia

Homefront

„Homefront” ma ciekawie zbudowany świat, w którym jest osadzony, bo oto Korea Płn i Korea Płd połączyły się i w roku 2027 przepuściły frontalny atak na Stany Zjednoczone. W rezultacie USA są pod okupacją, a to co dzieje się na ulicach przypomina totalny chaos i tragedię jaką zawierają materiały na temat drugiej wojny światowej. Mamy więc totalną demolkę, gruzowiska, niszczone całe miasta. Mamy ludność przewożoną do obozów, rozdzielane rodziny, ludzi zabijanych „bo tak”.

Początek gry jest zrobiony w stylu „Half Life” – biernie przyglądamy się światu dookoła nas podczas podróży autobusem do jednego z obozów. Wtedy też widzimy pierwsze sceny, które tworzą bardzo ciężki i mroczny klimat gry – na początku traktowanie ludzi jak przedmioty, aby za rogiem zobaczyć egzekucję rodziców na oczach ich dziecka. Brzmi dokładnie tak jak wygląda, a to dopiero pierwsze pięć minut rozgrywki. Myślicie, że misja na lotnisku w „Modern Warfare 2” była warta tej całej afery w mediach? „Homefront” zjada w tej kwestii „Modern Warfare 2” na śniadanie.

Przedstawiony świat jest genialny, ale jeśli zaczniemy się uważniej przyglądać wydarzeniom, w których bezpośrednio uczestniczymy to szybko wyłazi wtórność, nuda, powtarzalność i wręcz żenujące linie dialogowe. Wcielamy się w postać Roberta Jacobsa, który jak wspomniałem, w trakcie podróży do jednego z obozów uratowany zostaje przez tzw. ruch oporu, którego przywódcą jest Boone Karlson. Więcej fabuły nie będę zdradzał, żeby nie psuć historii gdyż jest krótka i obawiam się że ciężko cokolwiek przez to o niej napisać bez spoilerów. Nadmienię tylko, że Boone był jedyną postacią którą udało mi się zapamiętać z całej gry.

Oprawa

Homefront

Oprawa audiowizualna to kolejna bolączka „Homefront”. Nie jest ona zła, wręcz można powiedzieć że ma swój specyficzny klimat i w żaden sposób nie odstrasza, ale do dzisiejszych „standardów” jej daleko, szczególnie jeśli spojrzymy na „Homefront” z perspektywy „Crysis 2”. Modele postaci poruszają się nieco „kukiełkowato” i nie grzeszą urodą, podobnie zresztą jak większość otoczenia. Strasznie działał mi na nerwy fakt, że patrząc w dół nie widzimy swojego korpusu, można wręcz powiedzieć że jesteśmy lewitującą kamerą, która na potrzeby trzymania broni dostaje rączki. Słabe to i dla mnie nie do zaakceptowania w 2011 roku, niestety.

Dźwiękowo jest nieco lepiej, odgłosy broni, eksplozji i nawet pogrywająca od czasu do czasu muzyczka są niezłe. Jeśli do tego dodamy bardzo ciekawie zrealizowane przerywniki między misjami to chociaż warstwa dźwiękowa jest w stanie się obronić. Głosy aktorów też mogą być, ale niektóre kwestie dialogowe są tak tandetne, że aż mi się głupio robiło że muszę tego słuchać.

Rozgrywka

Homefront

Największą bolączką rozgrywki są nieskończone fale przeciwników. Każda z misji jest podzielona na sekcje (do bólu schematyczne), czyli biegniemy do miejsca wymiany ognia, klepiemy X przeciwników przedzierając się do przodu, biegniemy do kolejnego miejsca wymiany ognia i tak dalej i tak dalej. Ważne jest strzelanie do przeciwników „przedzierając się do przodu”, gdyż stojąc w miejscu będziemy naocznymi świadkami nieskończonej ilości przeciwników wypływających cały czas z tych samych miejsc. Nie rozumiem co kierowało twórcami, że zdecydowali się na ten krok, no ale niech im będzie.

Dużą bolączką jest niestety fakt, że gra jest okropnie skryptowana. Rozumiem, że ma to na celu utrzymanie wrażenia dynamiki akcji, ale pojawia się ten sam problem, który miałem w przypadku „Medal of Honor” – bardzo często wyprzedzałem swoich kompanów i musiałem czekać bo niewidzialna ściana nie pozwalała mi iść dalej.

Nie będziemy mogli natomiast narzekać na brak urozmaiceń w trakcie misji. Mamy tutaj w zasadzie wszystko co być powinno – starcia w ciasnych pomieszczeniach, starcia na nieco większych otwartych terenach, strzelanie z pojazdów i to zarówno na ziemi jak i śmigłowca, a nawet odrobinę skradania i element snajperski. Biorąc pod uwagę zaledwie 5 godzin rozgrywki w kampanii, to jest to całkiem spory wachlarz możliwości.

Arsenał, który jest nam udostępniony również nie budzi zastrzeżeń, choć z drugiej strony też nic odkrywczego nie wnosi. Ot – dla każdego coś miłego, od pistoletu przez M4 po karabiny snajperskie. Jeśli natomiast którykolwiek z przeciwników zbliży się do nas na odległość noża, zawsze możemy skutecznie załatwić go tym ostrym narzędziem.

Skoro jesteśmy przy przeciwnikach warto wspomnieć o AI. Tutaj nie jest w sumie tak źle, bo przeciwnicy chowają się za osłonami, wycofują się, atakują z flanki choć w tym wszystkim brak nieco finezji. Niemniej jednak, w porównaniu z resztą elementów akurat AI wypada zaskakująco dobrze.

Multiplayer

Homefront

Tryb wieloosobowy to najmocniejsza strona „Homefront”. Dostępne są w zasadzie dwa tryby – jeden to zdobywanie i utrzymywanie trzech punktów kontrolnych rozmieszczonych na mapie (a po zdobyciu „punktu meczowego”, kolejnych trzech), natomiast drugi to drużynowy deathmatch. Oprócz tego są jeszcze odmiany tych trybów z tzw. „dowódcą”, gdzie najskuteczniejszy gracz zostaje oznaczony jako „duże zagrożenie”. Poziom zagrożenia jest oznaczany za pomocą gwiazdek (1-5) a osoba taka zostaje zaznaczona na mapie a przez to łatwo widoczna.

Nie raz wspominałem, że preferuję tryb kooperacji w rozgrywkach wieloosobowych więc skupiłem się na pierwszym trybie z punktami kontrolnymi i bawiłem się przednio. Każda akcja – czy to pomoc w zabiciu, czy zabicie przeciwnika jest punktowana za pomocą tzw. „Battle points”, za które następnie możemy kupić dodatkowe wyposażenie (np. kamizelkę kuloodporną czy zdalnie sterowane roboty) oraz pojazdy – od Hummera, przez pojazd opancerzony po śmigłowiec bojowy. Fajna pomysł, który według mnie świetnie się sprawdza.

Oczywiście gra posiada coś takiego jak punkty doświadczenia naszego żołnierza, które odblokowują kolejne umiejętności, bronie oraz pojazdy do kupienia, więc jest duża szansa, że dwóch graczy mimo używania żołnierzy tej samej klasy posiada zupełnie inne wyposażenie, umiejętności i bronie.

Pamiętajcie jednak – „Homefront” WYMAGA kodu sieciowego aby móc cieszyć się w pełni trybem multiplayer. Kod jest dostarczany z każdą NOWĄ kopią gry i pozwala m.in. na awans powyżej 5 poziomu doświadczenia i odblokowywanie kolejnych dodatków.

Skąd więc te niskie oceny?

Homefront

Niestety tak jak pisałem – kampania „Homefront” nie powala. Jest krótka, nieco chaotyczna a w momencie jak mogłaby się kończyć okazuje się że jest jeszcze jedna misja, która tak naprawdę urywa się w połowie. Jeśli dołożymy do tego średniej jakości dialogi to nie można się dziwić, że był to wytykany element. Nie można się natomiast czepić kreacji świata, która jest wykonana w tym przypadku wzorowo. Bardzo dobrze natomiast broni się tryb multiplayer i jeśli otrzyma kilka DLC z nowymi mapami na których można będzie poszaleć (obecnie naliczyłem ich… trzy?) to może zatrzymać przy sobie graczy na dłużej.

Problemem „Homefront” według mnie była nieco za bardzo rozdmuchana kampania marketingowa, przez co oczekiwania wobec tego tytułu zostały wywindowane baaardzo wysoko. To nie oznacza, że „Homefront” jest grą złą. Owszem, nie jest on warty wydania na niego pełnej ceny w dniu premiery, ale jeśli spadnie do granic 90-100zł (mówię oczywiście o wersji na konsole), to warto się nim zainteresować.

Mam nadzieję, że twórcy wyciągneli wnioski z tego jak gra została przyjęta i druga część będzie już pozbawiona większości tych dolegliwości. „Homefront” ma duży potencjał w głównej mierze dzięki fantastycznie wykreowanej historii, teraz tylko trzeba podciągnąć rozgrywkę i oprawę.