Asset 3

Medal of Honor: Warfighter – Recenzja

Andrzej Kała / 3.11.2012
komentarze: 0

Od recenzji poprzedniej odsłony Medal of Honor minęły równo dwa lata. Tytuł ten wywoływał we mnie mocno mieszane uczucia, bo ciekawy i pomysłowy scenariusz był przykryty potknięciami i średnią implementacją. Czy zatem studio Danger Close wyciągnęło wnioski i Medal of Honor: Warfighter jest lepsze od poprzednika?

Kampania

Tym razem fundamentem całej historii jest wewnętrzne rozdarcie żołnierza między zobowiązaniami wobec swojej ojczyzny, a zobowiązaniami wobec swojej rodziny. Główną rolę odgrywa tutaj znany z pierwszej odsłony Preacher, który niejako jest również naszym protagonistą, choć od czasu do czasu wcielimy się również w innych żołnierzy. Sceny przerywnikowe pokazują jak na dłoni konflikt Preachera z żoną, ale przede wszystkim pokazują także jak wygląda cała ta „zabawa w wojnę” od strony żony/partnerki członków sił specjalnych. Zapadała mi w pamięć szczególnie jedna kwestia pojawiająca się w trakcie gry

Nauczyłam się czegoś, czego wiele żon nie potrafi zrozumieć. Lepiej jest ich widzieć szczęśliwych niż bezpiecznych.

To właśnie sceny przerywnikowe ciągną całą historię i nadają jej pewien impet. Problem jednak pojawia się w momencie samej rozgrywki. O ile technikaliami zajmę się później, o tyle warto wspomnieć o tym jak wygląda przeplatanie się rozgrywki i scen przerywnikowych.

W wielu przypadkach mamy do czynienia z kompletnie oderwanymi od siebie scenami, co tworzy fatalną sytuację kiedy zaczynamy odczuwać jakąś więź z przedstawionymi wydarzeniami tylko po to aby kilkanaście sekund później dostać w łapę karabin i rozpocząć jakąś kompletnie nie związaną z tematem misję. Została nawet zaprzepaszczona świetna szansa na misję, w której nasz bohater miał być rozgoryczony i wściekły. Ba! Nawet głównym cel misji to „Dokonaj zemsty”! Problem w tym, że już po 10 minutach mamy do czynienia ze sztampowym bieganiem, strzelaniem zza osłon i chmarą tępych przeciwników.

Wspomniałem na początku, że główną rolę odgrywa tutaj Preacher. Jest jednak jeszcze jeden problem w Medal of Honor: Warfighter – w mniej więcej połowie misji wcielamy się w żołnierza o ksywce Stump, o którym kompletnie nic nie wiemy i równie dużo dowiadujemy się w trakcie rozgrywki. Szkoda…

Niestety czerpanie całymi garściami z Call of Duty nie wychodzi grze na dobre i odnoszę wrażenie, że gdzieś po drodze został zmarnowany niesamowity potencjał, bo muszę przyznać że zakończenie po raz kolejny jest genialne. Nieco wyniosłe, nieco „amerykańskie”, ale moim zdaniem właśnie takie powinno być. Wszystkie sceny przerywnikowe w połączeniu z nim tworzą bardzo ciekawy wizerunek żołnierza i rodziny, choć przez brak pociągnięcia tego wątku w samej rozgrywce staje się on odrobinę płaski i schodzi na drugi plan.

Kampanię ukończyłem na wysokim poziomie trudności, co zajęło mi ok. 5-6 godzin i było powodem wielu frustracji i brzydkich słów lecących w kierunku twórców. Przede wszystkim biegający z nami partnerzy w 90% przypadków są kompletnie bezużyteczni – nie są w stanie prawie nikogo zabić i dochodziło nawet do takich sytuacji kiedy Voodoo i przeciwnik strzelali do siebie chowając się za przeciwległymi stronami tej samej przeszkody. Przez dwa lata nie zostały poprawione również skrypty i nadal widoczne są jak na dłoni – pobiegniecie szybciej, to przeciwnicy pojawią się za Waszymi plecami, ale jeśli będziecie stali w miejscu to i cała gra się zatrzyma (nawet jeśli trwa pościg).

Na plus natomiast zaliczyłbym ilość ciekawych miejsc, które będziemy mogli odwiedzić w trakcie rozgrywki – skoczymy na bliski wschód aby uciekać samochodem w trakcie burzy piaskowej, wybierzemy się na filipiny do miasta nawiedzonego przez tsunami a nawet pobiegamy po statku. Na brak różnorodności narzekać nie można

Wspomniałem o pościgach samochodowych – w grze pojawiają się dwie misje, gdzie siadamy za kółkiem i są to jedne z najciekawszych i najlepiej zrealizowanych misji w grze. Samochody świetnie się prowadzą i choć cała trasa jest mocno liniowa, to i tak wrażenie prędkości i szybkie manewry w ruchu ulicznym podnoszą poziom adrenaliny.

Oprawa

Medal of Honor: Warfighter napędzane jest przez silnik Frostbite 2, który napewno kojarzycie jeszcze z Battlefield 3. Niestety destrukcji otoczenia to zbyt wiele nie uświadczycie – bliżej tej produkcji do serii Call of Duty. W zamian za to jednak zyskujemy całkiem niezłe widoczki i dobrze wyglądające modele postaci, choć to pozytywne wrażenie psują od czasu do czasu kiepskiej jakości tekstury. Skoro jesteśmy przy teksturach, to mam wrażenie że osoby projektujące przeciwników obijały się przez większość czasu – poważnie, przez 80% czasu miałem wrażenie że strzelam do trzech, czterech takich samych przeciwników – zupełnie jakby ich ktoś przed chwilą sklonował.

Warstwa dźwiękowa natomiast naprawdę dawała radę – od karabinów, przez pojazdy po efekty dźwiękowe, wszystko brzmiało przyjemnie i wiarygodnie. Osobną kwestią są natomiast same dialogi. Miałem okazję zagrać w Medal of Honor: Warfighter w wersji z dubbingiem i przyznać muszę, że mam mocno mieszane uczucia. Momentami głosy były trochę niedorzecznie dobrane i nie pasowały do postaci, ale ogólnie lokalizacja wypadła bardzo dobrze.

Niestety w warstwie audio pojawiło się także nieco bugów – momentami przestawały odtwarzać się jakiekolwiek dźwięki związane z moją postacią – odgłosy strzelania, przeładowywania broni czy kroków. Udało mi się również wychwycić kilka zdań z angielskiej ścieżki audio – dubbing się po prostu nie wczytał. Zdarzały się również w sytuacje w których dialogów w ogóle nie było słychać.

Tryb multiplayer


W przypadku rozgrywki wieloosobowej mamy doczynienia z nieco większą dawką pomysłowości i już na pierwszy rzut oka widać, że włożono w ten tryb sporo pracy. Podstawą rozgrywki są tutaj dwuosobowe oddziały – w każdej grze jesteśmy losowo parowani z jednym z członków naszego zespołu w taki właśnie oddział. Ma to za zadanie nakłonić graczy do bliższej współpracy nawet jeśli gramy z zupełnie obcą osobą. Bedąc w takim oddziale możemy naszemu partnerowi uzpełnić zapasy amunicji, a jeśli zginiemy mamy możliwość odrodzenia się w punkcie startowym bądź właśnie zaraz obok naszego partnera. Oprócz tego jeśli znajdujemy się blisko naszego towarzysza dostajemy dodatkowe punkty doświadczenia za „asysty”, dzięki czemu szybciej zdobywamy kolejne poziomy. Warto więc trzymać się blisko, choć nie zawsze się to udaje.

Zdobywając kolejne poziomy doświadczenia odblokowujemy nie tylko kolejne klasy żołnierzy, ale również kolejne narodowości. Ma to swoje wady i zalety. Na plus zdecydowanie zaliczyć można odblokowywanie nowych broni czy wspomnianych klas – zawsze jest to jakaś forma nagrody za nasz wysiłek i miły akcent. Niestety jest też druga strona medalu – początkowo rozgrywka z graczami na niskim poziomie wygląda nudno, bo praktycznie każdy startuje z identycznym wyposażeniem i modelem postaci. Trochę boli również fakt, że na start możemy wybrać jedynie szturmowca ale na szczęście kolejne klasy odblokowują się w miarę szybko.

Same klasy żołnierzy również są mocno zróżnicowane. Nie chodzi bynajmniej tylko o uzbrojenie – posiadają również inne bonusy za zabójstwa, inne umiejętności a nawet szybkość poruszania się. Lekko wyposażony snajper porusza się zdecydowanie szybciej niż zakuty w zbroję spec od demolki. To dla mnie było sporym zaskoczeniem, ale wprowadza do gry ciekawe urozmaicenie.

Przejdźmy jednak do samej rozgrywki – ilość dostępnych rodzajów rozgrywki jest imponująca i w zasadzie każdy powinien znaleźć tutaj coś dla siebie. Są dostępne klasyki – Team Deathmatch oraz Capture The Flag (noszący nazwę Home Run). Jest również znany z Battlefield 3 tryb Sector Control, a dla graczy migrujących z serii Call of Duty przygotowano Real Ops, w którym znika sporo informacji z ekranu dodając nieco realizmu. Kolejnym trybem prosto z Battlefield 3 jest Combat Mission, wzorowany na trybie Rush – aby przesunąć się dalej na mapie należy zniszczyć oznaczony cel w obecnym sektorze, natomiast tryb Hotspot wymaga od graczy przejęcia/zniszczenia trzech z pięciu losowo odkrywanych celów na mapie.

Problem w tym, że Medal of Honor: Warfighter nie wprowadza żadnego powiewu świeżości do tego gatunku. Jest to raczej soldine rzemiosło, którego twórcy odhaczyli wszystkie punkty z listy obowiązkowych elementów. Niestety ciasne mapy i ciągle panujący chaos spodobać się może bardziej fanom serii Call of Duty – mnie brakowało ogromnych przestrzeni, pojazdów i chwili oddechu z Battlefield 3. Problem w tym, że Call of Duty: Black Ops 2 już za rogiem…

Na zakończenie

Podobnie jak dwa lata temu, tak i teraz mam identyczny problem. Ciężko jest mi oceniać Medal of Honor: Warfighter widząc jak duży potencjał leżał w kampanii. Ja jestem już zmęczony walką o ocalenie świata, rozbrajaniem bomb atomowych i innymi rzeczami, które każą mi robić w Call of Duty czy Modern Warfare dlatego też przywitałem produkcję studia Danger Close z otwartymi ramionami – znów oddział żołnierzy wykonujący „przyziemne”, a wręcz wzorowane na prawdziwych wydarzeniach, misje.

Medal of Honor: Warfighter bardzo stara się być tytułem „AAA”, ale niestety nieudolnie. Ma wszystkie potrzebne elementy – dobry pomysł na warstwę fabularną, ciekawe i urozmaicone misje, a także dobrze przemyślany tryb multiplayer. Niestety są one poskładane na szybko, niedokładnie i całości ewidentnie brakuje jeszcze sporo szlifu.

Jeśli nie musicie już dzisiaj zagrać w Medal of Honor: Warfighter to poczekajcie aż cena spadnie przynajmniej o połowę – produkcja Danger Close po prostu nie jest warta wydania aż 200zł. Jeśli jednak trafi się za jakieś 80zł, to można się skusić ale pamiętajcie że nie jest to gra typu „AAA”.