„Hitman: Potępienie” – recenzja książkowego prequela
Niedawno na półki sklepowe trafiła najnowsza część gry Hitman o podtytule „Rozgrzeszenie”. Ciepło przyjęta przez grono recenzenckie oraz samych graczy, na nowo rozbudziła sympatię do łysego zabójcy, czy w niektórych przypadkach – dopiero ją wywołała. Naprawdę. Biorąc pod uwagę fakt, iż poprzednia produkcja o agencie 47 ukazała się ponad sześć lat temu, dla wielu jest to po prostu pierwszy kontakt z serią. Nie dziwi więc, że wydawcy stanęli na głowie, by informacje o grze zapchały wszelkie możliwe media. W ten sposób, poza toną reklamowego materiału, otrzymaliśmy książkowy prequel historii o najsłynniejszym zabójcy świata. Zapraszam do prześledzenia krótkiej recenzji, byście sami mogli odpowiedzieć na pytanie, czy papierowy wstęp do gry jest dobry, czy może zasługuje na… potępienie.
Papierowy agent 47
Książka autorstwa Raymonda Bensona ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Znak literanova. Mówiąc szczerze, był to mój pierwszy kontakt z wydawcą, przyzwyczaiłem się raczej do tytułów wypuszczanych przez Fabrykę Słów bądź Insignis. Zwykle one brały na barki ciężar historii przeniesionych z gier wideo, ale nie wpłynęło to w żaden sposób na odbiór tej konkretnej powieści. Zakupiony przeze mnie tytuł wydrukowano na niezłym papierze, tylko przekład okazał się nieco toporny. Mimo to, nie dopatrzyłem się żadnych głupich błędów, nawet literówek. Dodatkowo upolowałem książkę na promocji, więc czego chcieć więcej. Może dobrej fabuły? Cóż, hm.
Od samego początku nie spodziewałem się po papierowym Hitmanie wielkiego dzieła literackiego i nie zawiodłem się. Słowo pisane związane z grami ma bowiem to do siebie, że w 90% przypadków nie wejdzie do kanonu fantastyki, czy jaki tam konkretnie rodzaj literacki reprezentuje. Ale też nie tego, jako odbiorcy, oczekujemy. Zazwyczaj chcemy rzetelnego przeniesienia ulubionych historii i bohaterów na karty książki, a także, by snuta przez pisarza opowieść umocniła nasze więzi z daną serią i nie burzyła wizji autorów oryginału. Myślę, że książka o agencie 47, lepiej lub gorzej, spełnia te wymogi.
(Nie)spójna fabuła
Akcja Hitman: Potępienie osadzona została przed historią opowiadaną w grze Hitman: Rozgrzeszenie. Choć zbieżność tytułów brzmi sugestywnie, nie idzie dopatrzeć się głębszego powiązania z fabułą gry, co dodatkowo błędnie sugeruje autor. Ponieważ rozpoczyna on swą historię od wprowadzenia wątku zdrady Diany Burnwood (patrz: pierwsze minuty gry), czytelnik spodziewa się kontynuowania go w dalszej części powieści. Niestety, Benson szybko przerzuca ciężar historii na agenta 47 i wiąże go kolejnym zleceniem dla MAK – Międzynarodowej Agencji Kontraktów. Przyznam, że do końca książki trwałem w przekonaniu, że Hitman zgrabnie upora się z zakontraktowanym problemem i powrócimy do ciekawej sytuacji z Dianą. Niestety, te kilka słów o łączniczce 47, które padają w epilogu, zupełnie nie spełniły moich oczekiwań, bo tak naprawdę nie wyjaśniły nic.
Wróćmy jednak do naszego znajomego łysego zabójcy. Pomijając fakt szumnego nazywania książki jedynym oficjalnym i oryginalnym prequelem, dostajemy całkiem zgrabną i trzymającą się kupy historię. Agent 47 powraca na łono Agencji i wyrusza z zadaniem przeniknięcia w szeregi członków Kościoła Woli – religijnego stowarzyszenia, któremu przewodzi charyzmatyczny Charlie Wilkins. Kościół, pod wpływem narastającego niezadowolenia społecznego, zdobywa coraz większe poparcie wśród mieszkańców Stanów Zjednoczonych i wbrew zapewnieniom, powoli staje się aktywnym graczem na politycznej arenie USA. Hitman musi więc zaskarbić sobie zaufanie ludzi w najbliższym otoczeniu Wilkinsa, by ostatecznie wykonać wyrok na duchowym przewodniku.
Gra czy książka?
W czasie lektury może podobać się fakt, iż książkę pisano na modłę gry wideo. Często traktuje się to raczej jako wadę, niż zaletę, ale w papierowym Hitmanie dobrze sprawdza się schemat, kiedy czytany tekst automatycznie przekładamy na obraz poruszającego się w grze modelu agenta 47. Oczywiście nie spłycono w ten sposób całej książki, to tylko takie specyficzne momenty. Szczególnie nasilają się one podczas zwrotów akcji. Wtedy na myśl przychodzą sceny z gier, gdzie popełniony przez gracza błąd, owocował niechcianym obrotem spraw.
Nie podoba mi się z kolei, że książka poprzetykana jest rozdziałami ukazanymi z perspektywy pierwszej osoby. Zabieg miał zapewne na celu zobrazowanie przemyśleń Hitmana i tego, co mu aktualnie w głowie piszczało. W efekcie czułem się, jakbym czytał pamiętnik zbuntowanej nastolatki. Zupełnie nie pasowało mi to do konwencji łysego zabójcy – milczącej, wyrachowanej maszyny do zabijania. Nieco na doczepkę pojawił się też wątek miłosny, jednak ostateczny rozwój wypadków pozwolił mi przełknąć go, bez dodatkowego grymaszenia.
Fan Hitmana nie pogardzi
W gruncie rzeczy Raymond Benson zaserwował nam schematyczną historię, na szczęście poprowadzoną w miarę logicznie i bez większych wpadek. Dzięki temu Hitman: Potępienie plasuje się jako dobra książka w roli adaptacji gry wideo, średnia powieść jako taka i obowiązkowa pozycja dla wszystkich miłośników łysego zabójcy. Nie ukrywam, że są lepsze od niej wypełniacze luk fabularnych, związane z growymi produkcjami, ale trzeba pamiętać, że są też gorsze. Jeśli więc macie trochę gotówki na zbyciu, trafiliście na cenową okazję, albo nie możecie przemóc się do przeczytania książki, a postanowienie noworoczne samo się nie zrealizuje – łapcie za Hitmana. Dużo czasu nie zabierze, z pewnością umili podróż pociągiem czy nudny wykład.