Asset 3

Red Faction: Armageddon – recenzja

Grzegorz Żurek / 13.05.2013
komentarze: 0

Red Faction: Armageddon

Nowe konsole Microsoftu i Sony czekają już by za niedługo zaatakować portfele graczy. Wśród wszelkich następstw tego faktu znajduje się również i mały pozytyw. Otóż starsze tytuły, które nie zdobyły jakiegoś wielkiego rozgłosu wśród graczy tanieją do poziomu cenowego czteropaku Coca Coli. W gronie tych mocno przecenionych gier znajduje się ostatni przedstawiciel sławetnego rodu spod herbu Red Faction, o podtytule Armageddon.

Grę tą w lekko pożółkłej folii można zdobyć już za około 50 złotych i w tej recenzji spróbuje odpowiedzieć na pytanie – Czy warto nie zatankować auta i chodzić tydzień do pracy na nogach by móc pograć w kolejną część marsjańskiej sagi?

Fabuła

Fabuła ostatniego Red Faction dzieje się pół wieku po wydarzeniach przedstawionych w całkiem przyjemnym Red Faction: Guerilla. Dzięki knowanion Adama Hale’a, pana z więcej niż lekkimi zaburzeniami procesów myślowych, ludzie zamieszkujący powierzchnię Marsa muszą zejść pod ziemię. Całe to zdarzenie przedstawione jest w tutorialowym prologu w grze i od razu tworzy pierwsze rysy na dość i tak miernym materiale, z którego twórcy utkali fabułę.

Otóż gdy frakcja Hale’a wysadza urządzenia uzdatniające atmosferę Marsa nasz protagonista – Darius Mason – jest obecny przy całej akcji (rzecz można nawet, że dzięki „lotności” jego umysłu do całego zdarzenia doszło), by cut-scenkę dalej wesoło hasał sobie w undergroundzie…Widać chłopak na bezdechu umie biegać dość daleko.

Red Faction: Armageddon

Fabuła właśnie to największe zło, jakie THQ wymodziło odnośnie Red Faction Armageddon. Powiedzieć, że jest ona pełna klisz, sztampy i żałosnych dialogów w stylu „(komputer Masona:) Tam się coś rusza! (Mason:)O cholera!” to powiedzieć zdecydowanie za mało. Sam wspomniany Darius Mason to też jedna z najbardziej bezbarwnych czy wręcz wkurzających postaci w strzelankach, jak to mówią, ever. Jego pseudo-sarkastyczne hasełka na poziomie króla sucharów Karola S. do dziś śnią mi się po nocach. Powiedzieć też, że chłopak ma pecha, to powiedzieć za mało…

Tyle tylko, że większość jego nieszczęścia wynika z jego własnych decyzji i działań. Słowem – wolę cichych bohaterów jak np. w F.E.A.R. czy Singularity niż takich nieszczęsnych herosów jak pożałowania godny wnuk Aleca Masona.

Rozgrywka

Red Faction: Armageddon

Historia gier zna jednak mnóstwo przypadków, gdzie niedostatki fabuły nikną w starciu z epicką rozgrywką. Gameplay Red Faction: Armageddon również mógłby uratować ten tytuł, ponieważ potencjał pomysłów zaimplementowanych przez twórców jest ogromny. Problem pojawia się, gdy z nieznanych powodów programiści zaczynają strzelać sami sobie w stopy. Kardynalny grzech THQ to moim zdaniem totalne skaszanienie możliwości enigine’u Geo-Mod, czyli znanego trade marku serii – destrukcji otoczenia. Co z tego, że praktycznie każdą stalową rzecz możemy niszczyć i ponownie odbudować, skoro lwia część gry toczy się w skalistych tunelach?

Raz na jakiś czas, gdy pole bitwy rozgrywa się w jakimś opuszczonym ludzkim osiedlu można zrzucić potworom na łeb całą chałupę. I co z tego, skoro Geo Mod będzie służył Wam głównie do rozwalania schodów by spod ich zgliszczy kolekcjonować znajdzki? Znajdzki owe to głównie punkty, dzięki którym możemy rozwijać Masona, ale znowu ale…

Red Faction: Armageddon

Rozwój postaci jest tu potraktowany totalnie po macoszemu, jest bo być przecież musi. Można w ogóle nie rozdysponowywać punktów postaci a grę spokojnie przejdzie się z palcem w uchu. A czemuż to? Ano właśnie, Mason jest praktycznie nieśmiertelny! Nawet na wysokim poziomie rozgrywki trzeba wykazać wiele dobrych chęci by zobaczyć napis „You are dead”.

Totalnie niezrozumiałym jest również dla mnie cofnięcie widoku z oczu postaci do perspektywy trzeciej osoby. „Gearsowy” widok miałby sens, gdyby zaimplementowano jakiś system osłon. Nic z tego, Mason jedynie robi uniki. Więc może kierunek Dead Space?

Jakaś tam konotacja jest, tyle tylko, że z horrorem ta gra ma tyle wspólnego co Teleranek. Nacierające fale wrogów nie tworzą żadnego klimatu zaszczucia nieznanym zagrożeniem, a nad wyraz często pojawiające się areny, gdzie najpierw trzeba niszczyć gniazda obcych (chociaż w sumie, kto akurat na Marsie jest obcym…?) by potem rzygać ołowiem po stadach przeciwników również z Dead Spacem wiele wspólnego nie mają.

Red Faction: Armageddon

Chociaż akurat wpomniane bestie to niewątpliwie jeden z nielicznych plusów Red Faction Armageddon. Bestiariusz jest przepastny, stwory stosują różne taktyki i ogólnie trzeba niekiedy pokombinować by wytłuc je dość szybko (Pytanie tylko po co się męczyć skoro, jak pisałem wyżej, Mason jest z gatunku tych niezwyciężonych…).

Arsenał dostępny w dziele THQ również zaliczyć można na plus. Dość często wspominane w recenzjach działko magnetyczne to najlepszy reprezentant pomysłowości twórców. Ogromny klucz jako obuch również daje radę. O innych udziwnieniach jak gnat prujący czarnymi dziurami czy dezintegratorze nie wspominając. I po raz kolejny zapytuje co z tego? Red Faction Armageddon jest tak krótką grą, że z większością pukawek dopiero co się przywitamy, a już będziemy oglądać „creditsy”.

Warstwa audiowizualna

Red Faction: Armageddon

Strona techniczna przedstawia się zarazem bez zarzutów jak i bez fajerwerków. Grafika jest płynna, zbyt wiele razy nie zauważyłem, żeby coś doczytywało się po drodzę, lub by animacja chrupała. Tekstury są ostre, chociaż jak na czas wydania tej gry do esktraklasy zabrakło „czegoś”.

Muzyka jest, i to jest jedyne co mogę stwierdzić. Nie zachwyca ale i nie przeszkadza. Poważnie cierpi tylko design poziomów, wizualnie tytuł ten jest po prostu nudny. Mamy wrażenie, jakbyśmy chodzili ciągle po swoich śladach, chociaż dzięki ogromnej liniowości backtracking akurat w dziele THQ nie występuje.

Czy zatem warto?

Na początku tej recenzji zadałem pytanie czy warto zakupić Red Faction Armageddon ze względu na jego przystępną cenę? Sami chyba zauważyliście, że między wierszami powyższych akapitów wplotłem odpowiedź. Strzelanka wydana przez THQ to rzecz tylko dla hardcorowych fanów marsjańskiej sagii i lokalnych maniaków shooterów. Chociąż wątpię by i oni znaleźli w sobie dość siły woli by tytuł ten ukończyć…