Asset 3

Dead Island: Riptide – recenzja

Andrzej Kała / 18.05.2013
komentarze: 0

To już druga szansa na wybranie się na tropikalną wyspę pełną żywych trupów, którą serwuje nam Techland. Czy wraz z nową wyspą czeka na nas spory powiew świeżości, czy może to tylko odgrzewanie kotleta pod pretekstem kontynuacji? Dead Island: Riptide to ciekawa produkcja, choć nie pozbawiona wad.

Historia

Dead Island: Riptide

Jeśli obawiacie się, że nie będziecie rozumieć co się właściwie dzieje, to pragnę Was uspokoić. Na samym wstępie Dead Island: Riptide przypomina nam co wydarzyło się w poprzedniej części, więc możecie być pewni, że nic Was nie ominie. Jak większość z Was pamięta – bohaterowie poprzedniej odsłony uciekli z wyspy helikopterem, który wylądował na pływającym nieoopodal statku. Okazało się jednak, że kapitan ma własny pomysł na wykorzystanie nowych pasażerów, co jednak szybko odbija się czkawką. W więzieniu pod pokładem poznajmy również nową postać – Johna Morgana.

Prolog rozgrywany na statku trwa ok. 15-20 minut i w zasadzie nie licząc wprowadzenia nowej postaci i pretekstu do znalezienia się na nowej wyspie archipelagu mógłby praktycznie być pominięty.

Szybko okazuje się, że wspomniana zaraz to wirus, który tak naprawdę jest bronią biologiczną, a nasze postaci które są na niego odporne są kluczowe dla jego twórców. Niestety im dalej, tym fabuła robi się coraz słabsza, choć przyznaję że pod koniec udało się wszystkie wątki całkiem sprawnie powiązać.

Jeśli oczekujecie pełnej zaskakujących zwrotów akcji fabuły, z mocno zarysowanymi postaciami to przygotujcie się na rozczarowanie.

Warstwa audiowizualna

Dead Island: Riptide

Można śmiało powiedzieć, że Dead Island: Riptide wygląda bardzo dobrze! Jak przystało na tropikalną wyspę – mamy mnóstwo zieleni, słońca i pięknej (w większości), błękitnej wody. Biegając przez kilkanaście godzin po wyspie jestem w stanie nawet powiedzieć, że Dead Island: Riptide na autorskim silniku Techlandu wygląda o niebo lepiej niż Sniper: Ghost Warrior 2 oparty o CryEngine 3.

Jedyne co mnie raziło niemiłosiernie, to zmiany pogody. Nie wiem jak to możliwe, że taki babol przedostał się do pudełkowej wersji gry ale wielokrotnie zdarzało się, że szedłem w słońcu tylko po to aby na ułamek sekundy wpaść w sam środek burzy. Można powiedzieć, że jest to pierdoła, ale strasznie razi kiedy zdarza się to 5-6 razy w ciągu godziny.

Dead Island: Riptide

Jedynym rozczarowaniem w tym wszystkim są modele postaci, które wyglądają niestety jak marionetki. O ile w trakcie rozgrywki nie jest to jeszcze tak rażące, to gdy kamera wykonuje zbliżenie w trakcie dialogu, robi się naprawdę kiepsko.

Jeśli chodzi o udźwiękowienie, to jest nieźle – głosy aktorów, ich akcenty – wszystko świetnie do siebie pasuje. Niektóre dialogi możnaby nieco lepiej zagrać i nie są najwyższych lotów, ale o dziwo – nie razi to aż tak bardzo. Podkład muzyczny świetnie dopasowuje się do sytuacji i wykonany jest na bardzo wysokim poziomie.

Rozgrywka

Dead Island: Riptide

Przejdźmy jednak do najważniejszego tematu – rozgrywki. Przede wszystkim wprowadzono nowy mechanizm rozgrywki – obronę obozów, która przypomina tryb hordy znany z innych gier. W trakcie gry nasza grupa wielokrotnie zmienia lokalizację głównego obozu, przy czym za każdym razem przynajmniej jednokrotnie będzie on atakowany przez falę zombie. Brawa należą się twórcom za naprawdę logiczne uzasadnienie tych ataków np. poprzez hałasowanie pompą mającą wypompować wodę z zalanego tunelu, którym chwilę później udajemy się do następnego celu głównego wątku fabularnego.

Sama obrona przebiega dość „tradycyjnie” – kilka typów zombie atakuje z określonych stron. Wejścia do naszego obozowiska możemy jednak zablokować przy użyciu siatek, które co prawda zombie nie powstrzymają permanentnie, ale przynajmniej spowolnią. Oprócz tego możemy skorzystać z różnego rodzaju min a nawet minigunów pochodzących z rozbitego śmigłowca.

Temat może się wydawać już mocno oklepany, ale w przypadku Dead Island: Riptide świetnie pasuje do kontekstu i sprawia frajdę.

Dead Island: Riptide

Oprócz obrony kolejnych obozów będziemy musieli wykonywać także zadania – zarówno związane bezpośrednio z głównym wątkiem jak i całą masę pobocznych. Wśród pobocznych trafimy np. na zadania pozwalające nam „ulepszyć” członków drużyny, co ma niebagatelne znaczenie w późniejszej fazie rozgrywki (jeśli gramy w pojedynkę), a także na bardziej typowe dla gier z otwartym światem zadania „przynieś, zanieś, pozamiataj”. Jeśli będziecie chcieli ukończyć wszystkie zadania główne oraz poboczne, to możecie spokojnie przygotować się na ponad 20 godzin rozgrywki.

W Dead Island: Riptide pojawiają się także nowe, „kolorowe” bronie które charakteryzują się dodatkowymi właściwościami. Jeśli jednak nawet taki wypasiony kij czy szpadel wyda się nam za słaby możemy go ulepszyć a nawet wykorzstać do budowy bardziej zaawansowanej „zabawki”. Sam system tworzenia przedmiotów nie zmienił się w stosunku do poprzedniej odsłony, ale sprawdza się świetnie. Nowe „przepisy” na przedmioty znajdujemy w postaci porozrzucanych po wyspie schematów budowy.

Dead Island: Riptide

Skoro jesteśmy przy temacie broni, to warto wspomnieć że walka wręcz sprawdza się świetnie, natomiast umieszczenie broni palnej w jakiejkolwiek postaci w tym tytule jest kompletną pomyłką. Owszem, czasem zdażało się że trafienie harczącego zombie idealnie w głowe przy użyciu łomu sprawiało mi sporo trudności, ale kiedy już trafiłem…

Nie można tego samego powiedzieć o broni palnej, która wydaje się mieć w Dead Island: Riptide włączony tryb łaskotania. Ilość ołowiu, jaką trzeba wpakować w zombie momentami zakrawa o parodię i to nawet jeśli celujemy w głowę. Co innego wszelkiego rodzaju bomby i granaty…

Dead Island: Riptide

Wprowadzono także nowy środek transportu jakim jest łódź motorowa, która w przypadku przemieszczania się po zalanych terenach staje się nieoceniona. Jej dużym minusem jest jednak ściąganie uwagi wszystkich zombie w okolicy za sprawą głośnego silnika. Sterowanie łodzią nie jest skomplikowane, ale podczas podróży trzeba uważać na topielców, którzy będą starali się nas z tej łodzi wyciągnąć.

Co jest więc nie tak?

Dead Island: Riptide

Dead Island: Riptide nie jest pozbawione grzechów, z których największym jest niestety mała ilość nowości w porównaniu do poprzedniej odsłony. Myślę, że nie bez powodu nie mamy tutaj do czynienia z Dead Island 2.

Jak wspomniałem, wprowadzono zupełnie nowy pojazd jakim jest łódź, co pozwala nam na szybkie przemieszczanie się po zalanych terenach. Szybko okazuje się jednak, że ucieczka szybką łodzią przed zombie to wytwór naszej fantazji. Wspomniani topielce potrafią w wodzie biegać równie sprawnie jak Usain Bolt na bieżni. Ja rozumiem, że to „wodni” przeciwnicy ale bez przesady – chociaż jakiś zalążek praw fizyki.

Dead Island: Riptide

Kolejną rzeczą, która rzuciła mi się w oczy podczas rozgrywki to wszelkiego rodzaju jaskinie czy tzw. Dead Zones. Wiele z nich lubi się powtarzać, przez co często podczas eksploracji wyspy towarzyszy nam wrażenie deja vu. Szkoda, bo jaskiń nie jest aż tak dużo, żeby zaprojektowanie każdej z osobna stanowiło ogromne wyzwanie.

Pojawia się także kilka problemów technicznych – zarówno mnie, jak i kilku znajomym w trakcie prologu potrafił całkowicie wyłączyć się dźwięk. Powtarzało się to także kilka razy w ciągu rozgrywki, co potrafi denerwować i niestety „naprawa” wymaga restartu konsoli.

Ostatnim minusem w przypadku Dead Island: Riptide jest niestety wspomniana fabuła, która po prostu nie wciąga. Może być też tak, że to przez sandboxowy charakter gry i milion różnych zadań pobocznych, ale przecież rozbudowane fabularnie gry rpg też oferują takie możliwości a jednak bardziej wciągają.

Podsumowanie

Dead Island: Riptide

Kilkanaście godzin, która spędziłem z Dead Island: Riptide jestem w stanie zaliczyć do udanych. Kiedy przestałem oczekiwać „czegoś więcej” po warstwie fabularnej i skupiłem się na tym co w produkcji Techland jest najlepsze gra sprawiała mi sporo przyjemności. Bieganie po tropikalnej wyspie, nie zawsze z konkretnie ustalonym celem i siekanie zombie daje mnóstwo satysfakcji dzięki świetnie zaimplementowanej walce wręcz.

Pozostaje więc odpowiedzieć na pytanie „czy warto skusić się na zakup Dead Island: Riptide?„. Jeśli szukacie gry z zombie, która oprócz dobrej rozgrywki zaoferuje Wam także ciekawą fabułę to możecie się na produkcji Techland zawieść.

Gdybyście jednak szukali tytułu, który zapewni Wam wiele godzin dobrej, nieco głupkowatej zabawy, a do tego macie grupę znajomych z którymi możecie zagrać w kooperacji, to Dead Island: Riptide będzie bardzo dobrym wyborem.

Fani pierwszej odsłony serii mogą do oceny dodać „połóweczkę”.

Egzemplarz Dead Island: Riptide w wersji na Xbox360 do recenzji został zakupiony przez redakcję z własnych środków.