The Last of Us – Recenzja
Nie mam PS3. Ostatnią grą Naughty Dog, jaką ukończyłem był Jak 3 na PS2. W Uncharted grałem jedynie chwilę (i mnie nie powaliło). Dlatego wszelkie doniesienia o The Last of Us traktowałem ze sporym dystansem, jak nie obojętnością. Widziałem jakiś teaser, przeczytałem jakiegoś newsa i nic. Brak jakiejkolwiek ekscytacji. Potem nadeszła premiera gry i wysyp maksymalnych not dla gry. „Nie ma czegoś takiego jak hype po premierze gry.” pomyślałem. „No nic. Trzeba, wyciągnąć telefon, zrobić ‘memory five’ do zaprzyjaźnionych ‘peestrójkowiczów’, załatwić sobie komplet PS3 + The Last of Us i sprawdzić jak w rzeczywistości sprawuje się najnowsza gra od Naught Dog.” Na zaprzyjaźnionych posiadaczach PS3 można było polegać jak na Zawiszy, równie czarnym, co konsola Sony i w rezultacie wspomniany komplet wylądował wkrótce pod moim telewizorem (w tym miejscu ślę huge propsy Karolowi oraz Frediemu:).
Po przeszło 26 godzinach spędzonych z grą wiem jedno: Naughty Dog stworzyło coś więcej niż bestsellera, czy nawet system-sellera. Ojcowie Crasha, Jaka&Dextera i Nathana Drake’a stworzyli Mona Lisę wśród gier wideo, w którą bez dwóch zdań powinien zagrać każdy szanujący się gracz. The Last of Us jest growym dziełem sztuki, w którego każdym aspekcie, w każdym pociągnięciu pędzla widać ogromny kunszt wykonania. Panie i panowie, pozostaje mi nic innego jak zaprosić każdego z Was do lektury recenzji arcydzieła od Naughty Dog.
To film? Nie. To książka? Nie. To The Last of Us.
The Last of Us przenosi gracza do postapokaliptycznej Ameryki, wyniszczonej tajemniczą i przerażającą w skutkach pandemią (o niej nieco później), zmieniającą zarażonych w coś na kształt zombie (delikwent cechuje się brakiem świadomości oraz silnie wzmożoną agresją w stosunku do niezarażonych). Ogólny setting przywodzi nieco na myśl The Walking Dead od Telltale. W TLoU przemierzamy ulice opustoszałych i wyniszczałych miast, na które wraca przyroda. Resztki ludzkości zamieszkują pilnowane przez wojsko strefy kwarantanny lub tworzone na własną rękę osady. Zasady moralne w większej mierze odeszły w niepamięć, jako że ciążyłyby one w codziennej walce o przetrwanie. Zamiast nich nad światem zdają się panować brutalność i egoizm. To własnie w tych realiach będzie dane przeżyć graczowi jedną z najbardziej chwytających za serce opowieści w historii gier wideo. Opowieść skierowaną jednakże tylko i wyłącznie do pełnoletniego gracza, z racji dosyć ciężkiej, często bardzo wulgarnej i brutalnej tematyki.
Pierwszym czynnikiem, który wyróżnia The Last of Us na tle innych współczesnych gier jest rewelacyjnie napisana fabuła, a raczej to, w jaki sposób jest ona podawana graczowi. Narracja w TLoU to absolutne novum w dziedzinie opowiadania historii w długich dziejach rozrywki elektronicznej. To już niemal poziom z dobrej literatury i nie ma w tym stwierdzeniu ani krzty przesady. Grzechem jednak byłoby zaspoilerować cokolwiek w tej kwestii, dlatego ograniczę się do minimum, przedstawiając zaledwie zarys historii opowiedzianej w blockbusterze od Naughty Dog (w recenzji nie znajdziecie ani jednego spoliera).
Grę rozpoczynamy od niezwykle mocnego prologu (o którym cihosza!), w którym poznajemy naszego protagonistę – zwalistego Teksańczyka o imieniu Joel. W postapokaliptycznych realiach nieco podstarzały już Joel trudzi się jako handlarz i przemytnik. Pewnego dnia, pozornie prosty wypad w celu załatwieniu kilku spraw z niekoniecznie dobrym znajomym przybiera dziwny obrót, w wyniku którego Joel zostaje jakoby zmuszony do przyjęcia niecodziennego zlecenia, polegającego na dostarczeniu nietypowej „przesyłki” do pewnego miejsca. Jak się pewnie domyślacie, tą przesyłką jest znana z zapowiedzi, druga główna bohaterka gry: 14-letnia dziewczynka o imieniu Ellie.
To właśnie historia tej dwójki, opowiedziana w sposób niezwykle ludzki i naturalny, bez zbędnego patosu, dostarczy Wam niezapomnianych i niespotkanych wcześniej w jakiejkolwiek innej grze wrażeń. Powiem krótko: Losy dwójki naszych bohaterów zmiatają z ziemi. Jak w przypadku zagłębiania się w każdą historię, grając w The Last of Us, na podstawie otrzymywanych przesłanek będziecie snuli przypuszczenia odnośnie tego jak dalej potoczy się historia w grze oraz jaki będzie jej finał. Zapewniam Was jednak, że tylu twistów i zwrotów akcji, co w TLoU nie znajdziecie w scenariuszu żadnej innej gry. Ja w pewnym w pewnym momencie dałem sobie spokój z formułowaniem jakichkolwiek przypuszczeń na temat dalszego rozwoju fabuły i jej potencjalnego rozwiązania. Zamiast tego rzuciłem się w wir wydarzeń. Scenarzysta TLoU gry nadał słowu „suspens” nowego znaczenia. Nigdy wcześniej z tak zapartym tchem i tak wysoko podniesionym ciśnieniem nie było mi dane przeżywać wydarzeń na ekranie mojego „ejdźditiwi”!
The Last of Us jest jak dobra książka, którą można czytać na kilku różnych płaszczyznach i w której każdy znajdzie coś dla siebie. Na pierwszy plan wysuwa się oczywiście historia Joela i Ellie, którą Naughty Dog poda na tacy każdemu, kto ma odpowiednio zwinne palce. W istocie jednak, wbrew obecnym trendom, TLoU zdaje się być grą skierowaną do bardziej wymagającego gracza, mającego w nawyku samodzielne odkrywanie historii świata gry. Naughty Dog nie będzie prowadziło Was za rączkę w kwestii poznania pełni fabuły, o nie. O ile w większości gier przejście głównej linii fabularnej jest równoznaczne z poznaniem 100% historii zawartej w grze, tak w przypadku The Last of Us jest to złudne wrażenie. W grze znajduje się bowiem wiele ukrytych konwersacji pomiędzy Joelem i Ellie (choć nie tylko), aktywowanych trójkątem na padzie, które zwyczajnie ominiecie, jeżeli nie będziecie zwiedzać lokacji z odpowiednią uwagą. Podobnie sprawa tyczyć się będzie znajdowanych na Waszej drodze artefaktów, czyli wszelkich notatek, zapisków i wiadomości pozostawionych w lokacjach, z których dowiecie się m.in o losach ludzi walczących o przetrwanie w postapokaliptycznej Ameryce. Dopiero odbycie wszystkich rozmów z NPCami i odnalezienie wszystkich notatek, da Wam pełną historię zawartą w The Last of Us. Bądźcie zatem spostrzegawczy w czasie Waszej podróży z Joelem i Ellie.
Jak (prze)żyć, Panie premierze?
Kolejnym czynnikiem, świadzczącym o sile gry Naughty Dog jest jej gameplay, który w mej ocenie, może aspirować do rangi przełomowego, na co składa się wiele czynników. Ale wszystko po kolei. Najpierw spróbujmy sklasyfikować gatunkowo The Last of Us. Nie jest to łatwe zadanie bowiem gra łączy w sobie cechy charakterystyczne wielu gatunków. Podsumowując, TLoU jest grą action adventure z widokiem TPP, będącą hybrydą survival horroru, skradanki i strzelaniny, okraszoną drobnymi elementami RPG. Ryzykowne i niebezpieczne połączenie mogłoby się wydawać, ale nie dla tak wprawnego developera jak Naughty Dog. Chylę czoła przed tym jak studio połączyło te wszystkie elementy w jedną, SPÓJNĄ całość, wyznaczając nową jakość nie tylko w tworzeniu gier action adventure, ale samych gier wideo w ogóle.
Zatem jak to wszystko wypada w praniu? Oto przykładowy dzień dwójki naszych bohaterów. Sterowany przez gracza Joel wraz z małą Ellie u boku wkraczają do nowego „poziomu”. Przeważnie na horyzoncie będziecie mogli dostrzec jakąś charakterystyczną budowlę, będącą celem podróży naszych bohaterów w danym rozdziale. Zanim jednak dotrzecie do celu, będziecie musieli przejść przez wiele lokacji, nie uświadczając przy tym, ANI JEDNEGO LOADINGU (gra wczytuje się tylko RAZ przed rozpoczęciem sesji)!
Wiele z lokacji, które odwiedzicie jest pełnych domków i mieszkań, do których można wejść, a następnie swobodnie przeszukać, zaglądając w szafki, szuflady itp. Celem tych przeszukiwań jest zdobycie amunicji oraz przeróżnych materiałów i części potrzebnych Joelowi do wytwarzania różnych przedmiotów i dokonywania ulepszeń broni palnej. Na przykład butelka spirytusu i kawałek szmaty może posłużyć Teksańczykowi do stworzenia apteczki lub koktajlu Mołotowa. Natomiast fragmenty nożyc odpowiednio wzmocnione taśmą pozwolą Joelowi na stworzenie ostrzy, służących do dokonywania cichych zabójstw na przeciwnikach lub wywarzania zamków w zamkniętych na klucz drzwiach, za którymi skrywają większe ilości pożądanych przedmiotów. Generalnie fani szperania, eksploracji, szukania skarbów i zaglądania w każdy kąt w grach będą wniebowzięci. Oprócz samych zasobów, w TLoU gracz będzie mógł znaleźć masę znjadziek podzielonych aż na trzy kategorie, za których skompletowanie czekają go odpowiednie trofea.
Eksploracja i „zbieralnictwo” są bardzo ważnymi elementami rozgrywki w TLoU. W grze bowiem niemal nieustanie będziecie cierpieć na brak odpowiednich materiałów oraz amunicji. Nie spodziewajcie się, że każdy odwiedzony przez Was pokój będzie dla Was źródłem surowców i amunicji. Wiele otworzonych szafek bowiem okaże się dla Was pustych. Co więcej, Wasze szanse na znalezienie pożądanych surowców będą maleć wprost proporcjonalnie do poziomu trudności gry. Ja grałem na poziomie wysokim, ale wiem, że Normal również nie rozpieszcza. Natomiast na najwyższym poziomie, Przetrwanie, będziecie czuli się biedni jak mysz kościelna. Aspekt „zbieralnictwa” i małej ilości zasobów w ekwipunku gracza determinuje w znacznej mierze pozostały element gameplayu jakim jest walka. Walka o przetrwanie, należałoby dodać, wszechobecna w codziennym życiu Joela i Ellie.
Them or Us
Zanim przedstawię Wam zasady na jakich opiera się walka, najpierw przyjrzyjmy się tym, z którymi będziecie walczyć. Na pierwszy plan wysuwają się oczywiście główni sprawcy postapkaliptycznego zamieszania, czyli Zarażeni (The Infected), ofiary tajemniczego wirusa, który doprowadził do wspomnianej we wstępie pandemii w USA. W ich roli nie spodziewajcie się jednak klasycznych zombie znanych The Waliking Dead, bądź ofiar T-Virusa z Resident Evil. Naughty Dog nie poszło w tej kwestii tak mocno w fantastykę jak konkurencja. Wirusem, a raczej pasożytem w TLoU jest niejaki Maczużnik (Cordyceps), grzyb zamieszkujący Ziemię od milionów lat, który jest pasożytem owadów i innych stawonogów.
Maczużnik stopniowo zastępuje komórki organizmu żywiciela swoimi komórkami. W rzeczywistości grzyb ten nie jest niebezpieczny dla ludzi. Ba, jest nawet używany w medycynie do produkcji leków, pomagających w przyjmowaniu się przeszczepów. Jednakże, w The Last of Us Maczużnik z niewiadomych przyczyn zaczyna atakować również ludzi, przekształcając ich w krwiożercze bestie. Działanie Maczużnika w realnym świecie widać bardzo dobrze w samym teaserze od Naughty Dog, prezentującym podłoże naukowe w TLoU:
Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie temat zombie został już oklepany do bólu. Ostatnimi czasy rynek deweloperski (i ogólnie nasza popkultura) przeżywa boom na zombiaki. Gry oraz inne media z zombie w roli głównej, zalewają rynek jak fala tsunami. Wydawałoby się, że w tej dziedzinie nie da się już stworzyć niczego świeżego. Ale nie jeśli twórcą jest Naughty Dog. Design, zachowanie i ogólna kreacja Zarażonych na długo zapadną Wam w pamięć. To w jak straszy i chaotyczny sposób poruszają się te kreatury, miotane konwulsjami, wydające jęki bólu na przemian z mrożącym krew w żyłach krzykiem, wywołuje nowy rodzaj dreszczy na skórze. I mowa tu o podstawowych, dopiero co zarażonych osobnikach o nazwie Biegacze (Runners), jak sama nazwa wskazuje, niezwykle szybkich, jeśli dostrzegą gracza. A to jeszcze nic, bowiem ci dłużej zarażeni mutują jeszcze bardziej.
Z ciała dłużej zarażonych powoli zaczyna wyrastać grzyb, na kształt huby (Maczużnik zdołał zastąpić już spora część tkanek gospodarza). Mowa tu o Klikaczach (Clikers) i Czychaczach (Stalkers). Szczególnie Ci pierwsi będą Wam o sobie przypominać przed pójściem spać. Klikacze wydają charakterystyczny, klikający jazgot, na dźwięk którego Wasze serce zacznie szybciej bić. Monstra te straciły wzrok przez porastający ich głowy grzyb, który wyrósł z ich mózgoczasek. Klikacze podobnie jak Lickerzy z Resident Evil korzystają z umiejętności echolokacji. Nie chciej, aby Klikacz Cię usłyszał; jedno ugryzienie i po Tobie. Co do Czychacza, to jego imię najlepiej oddaję jego naturę. Delikwent preferuje ataki z ukrycia.
Wszyscy wspomnieni powyżej Zarażeni zostali przedstawieni przeze mnie zgodnie z tym jak opisuje ich broszurka, którą Joel ma przy sobie niemal od początku gry (jeszcze przed pierwszą właściwą konfrontacją z Zarażonymi). Także nie strzeliłem Wam spoilera, jakby co;P Nie oznacza to jednak, że w kwestii Zarażonych nie będziecie mogli spodziewać się pewnych niespodzianek wraz z postępami w grze.
Jak można opisać inteligencję Zarażonych? W swej marnej egzystencji, miotają się oni bezcelowo, wydając przerażające odgłosy. Zdarza się też, że Zarażeni zwyczajnie stoją w miejscu. Wszystko to ma miejsce do czasu, kiedy któryś z nich zauważy gracza. Wtenczas monstrum podnosi przerażający krzyk alarmujący pozostałych Zarażonych, którzy, często w ilościach hurtowych, rozpoczynają szarżę w kierunku Joela. W takich chwilach życzę Wam nerwów ze stali, zwinnych palców i przede wszystkim jakieś amunicji.
Wydawałoby się, że to Zarażeni będą głównym adwersarzem w TLoU, jednak nic bardziej mylnego. Na przemian z Zarażonymi, Waszymi oponentami będą również inni ludzie, pochodzący z różnych, nazwijmy to, „frakcji” (więcej nie mogę powiedzieć). Gwarantuję, że potyczki z niezainfekowanymi Homo sapiens sapiens będą dla Was równie emocjonujące, co te z Zarażonymi. Być może nawet bardziej. Niezarażeni bowiem wykazują się inną inteligencją i zachowaniami niż kierowane instynktem bestie. Ludzie potrafią być całkiem mądrzy i przebiegli. W czasie wymiany ognia chowają się za osłonami i nie wychylają za nich się w bezmózgi sposób, tak jak ma to często miejsce w innych grach. Ponadto, często potrafią atakować w małych grupkach, a nawet flankować gracza! Oprócz tego wrodzy ludzie wykazują się innymi inteligentnymi zachowaniami, np. są w stanie uratować duszonego przez Joela towarzysza, gdy dostrzegą gracza.
Jedynym mankamentem w inteligencji ludzi jest ich sporadyczna krótkowzroczność oraz głuchota. Bywają momenty, kiedy ludzki przeciwnik widzi Cię z końca sporego pokoju, podczas gdy innym razem nie dostrzeże Cię z odległości kilku kroków, gdy znajdujesz się w pozycji skradającej. Co do ich wyczulenia na dźwięki, no cóż, przeciwnicy bez żadnych problemów są w stanie usłyszeć Joela poruszającego się w pozycji stojącej (szczególnie w czasie sprintu). Wystarczy jednak, że nasz Teksańczyk przejdzie do pozycji schylonej, à la Sam Fisher, a ludzcy wrogowie staną się zupełnie głusi na jego poruszanie się, które potrafi być dosyć szybkie. Joel w takiej pozycji bez trudu może zajść przeciwnika od tyłu i udusić go.
Sam akt duszenia również dowodzi tezie o niedomytych uszach ludzkich przeciwników. Duszona przez Joela ofiara walczy o życie. Wykonuje przy tym gwałtowne ruchy i wydaje ostatnie dźwięki, co w rezultacie powoduje maluteńki hałas, którego niestety nie jest w stanie usłyszeć stojący trzy kroki od gracza kolega naszej ofiary! Rozumiem, że w postapokaliptycznych warunkach trudno o waciki do uszu, ale bez przesady, Naughty Dog.
Akcja czy Skradanka? Obie, proszę!
Nie wiem jak Naughty Dog tego dokonało, ale stworzyli oni złoty środek pomiędzy przeciwnymi gatunkami, jakimi są action i stealth. W The Last of Us możemy pójść w otwarte karty i podejmować bezpośrednią walkę. Możemy też skradać się do woli i atakować z ukrycia, używając wspomnianego schylenia à la Sam Fisher (kółko na padzie) oraz trybu nasłuchiwania (R2), przypominającego nieco Detective Mode z ostatnich Batmanów (widzimy przeciwników przez ściany, ale tylko wtedy, gdy poruszają się i wydają dźwięki). Możemy bawić się w walkę podjazdową z wrogiem atakując go otwarcie, a potem uciekając i zaczynając zabawę w chowanego. Przejście ze skradania do akcji i vice versa jest bowiem niezwykle płynne w TLoU, choć po podniesieniu alarmu, trudno ponownie się ukryć i wyciszyć sytuację. Oprócz tego w TLoU są miejsca, w których możliwe jest uniknięcie walki w ogóle (o ile gracz potrafi umiejętnie się skradać)! We wszystkich tych przypadkach mówię zarówno o walkach z ludźmi, jak i Zarażonymi! Tylko w niektórych miejscach, gracz będzie miał narzucone sekwencje typowo strzelane lub „uciekane”. Mixowi akcji i skradanki świetnie sprzyja sama konstrukcja poziomów, pełna przeróżnych osłon (świetny, intuicyjny cover system), pomiędzy którymi możemy przemykać w ukryciu, lub używać ich jako osłon w czasie strzelaniny.
Jednak, jak mówiłem wcześniej, walka o przetrwanie w TLoU będzie w pełni zależna od zawartości Waszego plecaka. W grze niemożliwym jest wdawanie się w strzelaninę przy każdej konfrontacji z wrogiem. W TLoU bowiem gracz ciągle boryka się z mała ilością materiałów i amunicji. Co wtedy gdy ich zabraknie? Pozostaje ciche duszenie przeciwników, jednak tylko w przypadku ludzi i Biegaczy. Klikacza już nie udusisz; możesz po cichu zabić go ostrzem, jednak te szybko się zużywają i wracasz do punktu wyjścia. W związku z małą ilością wszystkiego w ekwipunku, gracz musi starannie planować każdy ruch przed każdą walką w The Last of Us, „aby móc przeżyć do pierwszego”.
Wybierz broń
Nasz Teksańczyk to kawał chłopak, któremu, uwierzcie, nie chcielibyście wejść w drogę. Oprócz walki za pomocą broni palnej (którą odkryjecie sami), w grze bogato rozbudowana została również walka wręcz. W jej trakcie w ruch pójdą pięści, cegły, butelki oraz broń biała (deski, rurki itp), która zużywa się po krótkim czasie. W The Last of Us walczyć wręcz można zarówno z Zarażonymi jak i ludźmi. Rewelka. To właśnie walka w zwarciu wzbudzała u mnie największe emocje w czasie gry w TLoU. Ciosy wyprowadzane prze Joela (kwadrat na padzie), zarówno te pięściami jak i bronią białą, są niezwykle dynamiczne i efektowne. Przede wszystkim jednak czuje się ich ogromną siłę i realizm. To wszystko zasługa rewelacyjnej pracy kamery, animacji postaci oraz reżyserii walk. Ponadto, walka wręcz w TLoU może przybrać różny kształt, zależnie od otoczenia. Walcząc na schodach Joel będzie mógł chwycić przeciwnika i zrzucić go z nich. Walcząc blisko ściany „Texas” będzie skory uderzyć głową przeciwnika o mur. W grze znajdziecie sporo innych animacji związanych z walką wręcz. Pozostaje mi jedynie życzyć Wam mocnych pięści i twardej głowy.
W walce z przeciwnikami często pomagać Wam będą również postacie kierowane przez konsolę. NPCowie potrafią całkiem umiejętnie i celnie wymieniać się ogniem, ale okażą się równie pomocni w czasie skradania się. Wirtualni towarzysze potrafią wspólnie z graczem zajść od tyłu dwójkę wrogów. Podczas gdy gracz zajmuje się cichym zabójstwem jednego wroga, NPC wykańcza po cichu pozostałego przeciwnika.
Gracz może swobodnie i płynnie przechodzić pomiędzy wszystkimi opisanymi metodami walki w grze: strzelaniem, skradaniem się i walką wręcz. Dzięki temu każda walka w TLoU może wyglądać zupełnie inaczej, co znacznie podbija grywalność tego tytułu. Oprócz tego, w czasie potyczek i przekradania się graczowi towarzyszyć będzie rewelacyjne, znane z survival horrorów, uczucie zaszczucia i strachu przed tym, co za chwilę się wydarzy. Raz – jest to zasługa samych adwersarzy, zarówno Zarażonych, jak i ludzi, mających znaczną przewagę liczebną. Dwa – jest to wywołane ciągłą obawą o to czy starczy nam surowców i amunicji. Ostatni raz podobne odczucia miałem grając w starusieńkiego Resident Evil 3 (PSX) na poziomie Hard. The Last of Us podniosło jednak intensywność tych odczuć do kwadratu.
Czy rozgrywka w The Last of Us oferuje coś więcej niż eksplorację i pojedynki z wrogami? Tak. W grze znajduje się sporo puzzli typowych dla gatunku action adventure, związanych przeważnie ze znalezieniem przejścia z punktu A do punktu B. Ponadto, Naughty Dog przygotowało dla graczy kilka rewelacyjnych, absolutnie świeżych motywów w gameplayu TLoU, których nie uświadczycie w żadnej innej grze! Ponownie grzechem byłoby coś zaspoilerować, ale wiedzcie, że rozgrywka w TLoU przyniesie Wam wiele niespodzianek i rozwiązań, które na długo zapadną Wam w pamięć.
Realizm i Immersja
W mej opinii to najważniejsze składowe świadczące o przełomowości The Last of Us. Wierzcie, bądź nie, ale Naughty Dog STWORZYŁO PIERWSZĄ GRĘ, którą naprawdę się PRZEŻYWA, tak jakby było się postacią sterowaną na ekranie! Dużą zasługę ma tu wszędobylski realizm i uprawdopodobnienie rozgrywki. Samo umiejscowienie gry w realnym świecie oraz zagrożenie ze strony istniejącego w rzeczywistości, jednak nieco zmutowanego w świecie gry, grzyba Maczużnika są zaledwie uprawdopodobnieniem realiów gry. Zagłębiając się w rozgrywkę TLoU poznajemy inne dowody zachowania realizmu w grze. Po pierwsze, gra zachwyca świetnym odwzorowaniem survivalu. Przeszukiwanie domów i mieszkań (pieczołowicie odwzorowanych), w celu zdobycia materiałów potrzebnych do życia oraz fakt, że tych materiałów znajdujemy niewiele zostały oddane niezwykle prawdziwie. Następnym realistycznym rozwiązaniem w grze jest nasz ekwipunek. Aby zmienić broń, Joel musi pierw ściągnąć plecak i wyjąć z niego nowego gnata, co zajmuje mu kilka sekund. Jeżeli chcemy mieć szybszy dostęp do jakieś broni musimy wcześniej stworzyć sobie dodatkową kaburę. Świetne rozwiązanie! Realistyczne jest również tworzenie przedmiotów. Musimy posiadać odpowiednie składniki, po czym przyciskamy odpowiednik przycisk na padzie i trzymamy go kilka sekund, aż Joel stworzy pożądany przedmiot. Podobnie sprawa ma się z modyfikowaniem i ulepszaniem broni palnej (potrzebujemy odpowiednich części, narzędzi oraz stołu roboczego). Natomiast, aby się wyleczyć, musimy przytrzymać przez chwilę wciśnięte R1, by w tym czasie Joel owinął sobie rękę bandażem.
Jak już wspomniałem, W TLoU może poszczycić się realistycznie odwzorowaną walką wręcz. Nie wspomniałem jednak nic o prowadzeniu ognia. Strzelanie w grze jest realistyczne i przez to trudne, głównie za sprawą bujającego się celownika. Sama siła strzałów jest niezwykle odczuwalna. Może dla tego, że naszym oponentom możemy odstrzelić niemal wszystko (niezwykle realny i brutalny model obrażeń; PEGI 18+ jak najbardziej na miejscu). Oczywiście najlepiej celować w głowę (1 shot w odsłoniętą głowę = 1 kill). Problem w tym, że łatwiej to powiedzieć niż zrobić. Oprócz tego, dawno nie uświadczyłem w grach tak realistycznie odwzorowanej krwi jak ta w The Last of Us.
To wszystko zaledwie czubek góry lodowej! W The Last of Us nawet chodzenie jest realistyczne! Kiedy bezpiecznie przemierzamy lokacje Joel chodzi, albo co najwyżej truchta przy wciśniętym R2. Wystarczy jednak chwila zagrożenia i podniesiona adrenalina, aby Teksańczyk zaczął szybciej się poruszać, a nawet biec sprintem przy wciśnięciu R2. W grze realistycznie odwzorowano również efekty dźwiękowe. W chwilach gdy się skradamy, u Joela słychać cięższy i krótszy oddech, świadczący o jego strachu. Sama fizyka i zachowanie dźwięku również zostały perfekcyjnie odwzorowane w grze. Joel przebywający w kuchni jakiegoś domu usłyszy stłumiony głos NPCa przemawiającego do niego z innego pokoju.
Zachowanie NPC w czasie eksploracji pomieszczeń jest również niezwykle naturalne. Weźmy na przykład Ellie. Podczas gdy przeszukiwałem jedno mieszkanie znudzona dziewczynka potrafiła wskoczyć i usiąść na jakimś stole w oczekiwaniu aż skończę plądrować szafki. A to tylko jedno z takich zachowań!
Oczywiście, realizm w The Last of Us nie jest totalny i jest w nim parę uproszczeń. Po pierwsze Joel potrafi trzymać kilka większych gnatów schowanych w plecaku. Po drugie rozwój umiejętności Teksańczyka jest mało realistyczny. Łyka on jakieś tabletki, aby np. szybciej opatrywać rany. Bez sensu. O problemach wzrokowych i słuchowych wrogich ludzi już było. Kolejnym nierealistycznym elementem gameplayu są problemy, jakie miewają towarzyszący graczowi NPC. Czasem mają oni trudności w znalezieniu osłony w celu ukrycia się przed wzrokiem wroga. Na ogół wirtualni towarzysze próbują trzymać się blisko sterowanego przez gracza Joela. Np. jeżeli gracz ukrywa się za małą osłoną, za którą może zmieścić się tylko jedna osoba, a w pobliżu brak innych miejsc do ukrycia, to istnieje duża szansa, że NPC nie znajdzie ukrycia, a przez to pozostanie odkryty i widoczny dla wroga. Jednak patrolujący teren przeciwnik (zarówno człowiek jak i Zarażony) nie zauważy naszego sojusznika, bowiem wrogowie reagują wzrokowo i słuchowo tylko na postać gracza! To niedopracowanie nieco psuje wrażenie immersji w grze. Nie mniej jednak, szkopuł ten ma miejsce jedynie czasami i najlepiej przymknąć na niego oko.
W The Last of Us znajdziecie jeszcze masę innych realistycznych motywów i detali, które zwiększą Waszą „wczówkę” w grę do niespotykanej wcześniej skali. Dopiero w czasie gry w TLoU zacząłem pojmować sens polskiej reklamy kinowej, świetnie oddawającej zjawisko immersji w grze:
Oprawa Audiowizualna
Grafika i animacja w The Last of Us to szczyt obecnej generacji konsol. W grze poraża MASA zróżnicowanych miejscówek, wykonanych z niezwykłą dokładnością i wiernością o detale (gra wprost nimi ocieka) oraz MISTRZOWSKO zrealizowane oświetlenie. Musicie to zobaczyć na własne oczy i tyle. Słyszałem głosy jakoby w grze rwała animacja. Moje wzmocnione dodatkowymi dioptriami oczęta tego nie zauważyły. Zauważyły jednak dziwne doczytywanie się obiektów w niektórych miejscach przy obracaniu kamery na boki, jednak, umówmy się, jest to szkopuł nie ujmujący niczego pietyzmowi, z jakim Naughty Dog stworzyło swoją grę. Warstwa dźwiękowa w TLoU również nie budzi jakichkolwiek zastrzeżeń. Odgłosy postaci, broni i wszystkiego innego zostały zrealizowane lepiej niż bardzo dobrze. O rewelacyjnej fizyce dźwięku już wspominałem. Muzyka pojawia się w grze w wybranych momentach. Melodie przygrywające w TLoU również powinny przypaść Wam do gustu. Muzycznie prezentują najwyższy poziom.
Ach ten Voice Acting!
Nie da opisać się słowami profesjonalizmu, z jakim podłożono głosy w The Last of Us, zarówno w wersji angielskiej, jak i polskiej. Jednakże nie mydlmy sobie oczu. Jeśli chodzi o poziom gry aktorskiej, angielski oryginał przewyższa polski voice-over, lub jak kto woli, dubbing o lata świetlne.
14-letnia Ellie w wykonaniu 30-letniej Ashley Johnson oraz nieco podstarzały Joel w wykonaniu Troya Bakera (ostatnio znanego z roli Orkosa w God of War: Wstąpienie, czy Bookera DeWitta w Bio Shock Infinite), obecnego guru męskiego voice actingu w grach, to absolutne mistrzostwo świata. Podobnie sprawa ma się z głosami podłożonymi postaciom drugoplanowym (jednej z nich głosu użyczył ktoś, kto powinien być znany fanom wcześniejszych dokonań Naughty Dog). To wszystko w połączeniu z doskonałą synchronizacją kwestii aktorów z twarzami i ustami cyfrowych bohaterów plasuje The Last of Us na pozycji gry z najlepszym voice actingiem w dziejach rozrywki elektronicznej!
Fenomen voice actingu w TLoU polega na tym, że postacie w grze wydają się niezwykle ludzkie. Ba! Można by rzec, że Joel i Ellie zostali niemal obdarowani DUSZĄ przez Bakera i Johson! Muszę już zamknąć buzię, aby nie zepsuć Wam niczego z zabawy, ale dodam tylko, że w żadnej innej grze, filmie, ani nawet książce nigdy wcześniej tak mocno nie związałem się z fikcyjnymi postaciami i nie przejmowałem się ich losami. Perfekcyjne uczłowieczenie bohaterów The Last of Us jest kolejnym czynnikiem zwiększającym immersję tytułu. Gracz po prostu żyje wydarzeniami dziejącymi się na ekranie.
Mowa tu jednak przede wszystkim o angielskim voice actingu. Uważam, że nawet gracze nie władający językiem Szekspira powinni za pierwszym podejściem ukończyć grę w oryginalnej wersji językowej, wspomagając się napisami PL, dostępnymi w grze. Nie mniej jednak, przy drugim podejściu naprawdę warto zaliczyć The Last of Us z ustawionym polskim dubbingiem, który jakością wykonania ustępuje z wiadomych przyczyn jedynie Wiedźminowi 2. Krzysztof Banaszyk i Anna Cieślak w roli głównych bohaterów spisali się bardzo dobrze. Niestety postacie drugoplanowe już nieco odstają poziomem wczucia i wykonania.
Multiplayer
Niestety, ale nie było mi dane uświadczyć rozgrywki wieloosobowej w TLoU. Testowałem grę na pożyczonej kopii, a każda kopia ma przypisanego do siebie jednego online passa na tryb multiplayer. Cóż taka polityka Sony w kwestii wydawania exclusive’ów. Na podobne problemy natrafiliśmy w czasie testowania God of War: Wstąpienie, które ostatecznie nie doczekało się recenzji na łamach Playing Daily. Nie było bowiem sensu recenzować trybu single player w grze, której największa nowością był debiutujący w serii tryb rozgrywki wieloosobowej. Jak tak ma wyglądać wasze pożyczanie gier na PlayStation 4, Sony, to ja dziękuję. Tyle słowem dygresji. Jednak powiedzmy sobie coś szczerze: The Last of Us jest grą przeznaczoną głównie dla jednego gracza (grubo ponad 20-godzinny singiel), pomimo bardzo dobrego (podobno) trybu sieciowego.
Ostatni będą pierwszymi
Tak jak PS2 otrzymało pod koniec swojego żywota rewelacyjne God of War 2, zawstydzające nadchodzące wtenczas next-geny, tak PS3 otrzymało swoje cudowne i przełomowe The Last of Us. Jak dla mnie, gra Naughty Dog podważa mocno konieczność nadejścia nowej generacji, skoro na wiekowe już PS3 można stworzyć jeszcze taki MAJSTERSZTYK. Nie będę oryginalny. Playing Daily przyłącza się do reszty portali na świecie i wystawia The Last of Us maksymalna notę. Najnowsza gra Naughty Dog to ABSOLUTNY MUST HAVE nie tylko dla posiadaczy PS3, ale każdego szanującego się gracza w ogóle! Przed zakupem konsoli obecnej generacji wziąłem na szalę Xboxa 360 i PS3. Powiedziałem wtenczas, że nie kupię PS3 do momentu kiedy nie zaczną pojawiać się na nią tytuły deklasujące te na Xboxa 360. The Last of Us jest właśnie takim tytułem. Prawdopodobnie ostatnim tak wielkim tytułem na PS3, ale na pewno wartym kupna tej konsoli (ofkoz używanej;). Słyszałeś, wyłączny posiadaczu PCta lub Xboxa 360? Ja, mimo ukończenia gry, zakupię PS3 dla The Last of Us, by móc powracać do pięknej przygody Joela i Ellie.
Dziękuję Wam, Naughty Dog.