Grim Fandango – retro recenzja
Przełom października i listopada to idealny czas, aby przypomnieć sobie o pewnej grze – fenomenie. Przez wielu uważana za grę kultową, natomiast jeszcze większa rzesza ludzi o niej nawet nie słyszała. Czemu fenomenie? Ponieważ, mimo wielu bardzo pozytywnych opinii w branżowych czasopismach, wygranych nagrodach, Grim Fandango było finansową klapą. Przez to też bardzo trudno jest grę dostać w chwili obecnej. Pozostaje jedynie czujnie wypatrywać ofert na aukcjach w Polsce i za granicą.
„We are all citizens of the same nation, and our king rides a pale horse”
Są dwa powody, dla których jest to odpowiednia pora, aby mówić o Grim Fandango. Po pierwsze, akcja gry toczy się w świecie umarłych, w dodatku w czasie obchodzenia Dnia Zmarłych, jednak nie takiego, który znamy z polskiej kultury, lecz czerpiącego garściami z meksykańskiego folkloru i zachowującego specyficzny klimat tego święta. Drugim powodem jest producent – Lucas Arts, które po 30 latach wypuszczania świetnych przygodówek oraz gier spod szyldu Star Wars, zostało zamknięte. Uczcijmy jego pamięć minutą ciszy… a następnie zajmijmy się Grim Fandango.
„My scythe – I like to keep it next to where my heart used to be”
Manuel Calavera to pracownik Departamentu Śmierci. Firmy, która zajmuje się odbieraniem „klientów” po śmierci i znalezieniu dla nich odpowiedniego środka transportu, który zabierze ich ze świata umarłych do celu wszelkiej egzystencji. Jednak podróż w to miejsce nie jest wcale łatwa. Oczywiście, da się popłynąć luksusowym statkiem, czy bardzo szybkim pociągiem, lecz aby na to zasłużyć, należy wieść życie pełne cnót i dobrych uczynków. W przeciwnym razie pozostaje samotna i niebezpieczna wędrówka po świecie umarłych.
Nasz bohater nie odnosi sukcesów w swojej pracy. Wszyscy jego klienci, których dostaje, kwalifikują się co najwyżej na laskę z kompasem i dobre słowo na drogę. Patrząc na osiągnięcia współpracownika, który codziennie dostaje pod opiekę zakonnice bądź wolontariuszki, stwierdza, że w Departamencie Śmierci coś naprawdę brzydko pachnie. Aby dowiedzieć się, co jest przyczyną tej ogromnej dysproporcji w jakości klientów, rozpoczyna śledztwo, które jest początkiem naszej przygody.
„Love? Love is for the living, Sal. I’m only after her for one reason – she’s my ticket out of here.”
Przygody w świecie zmarłych, ale świecie zachowującym zwyczaje, problemy, uzależnienia i pasje, tak podobne do ludzkich, nie należą do łatwych i delikatnych. Jest to świat, w którym śmierć nie musi przynosić ukojenia, lecz kolejny, jeszcze dłuższy etap wędrówki. Jedyną różnicą jest wszechobecny brak skóry i mięśni. Świat umarłych to miejsce, gdzie każdym miastem rządzi mafia, w rynsztokach możemy zaobserwować włóczęgów, każdy dba tylko o własny interes, a jeśli nie masz znajomości, musisz często oglądać się za siebie na ulicy po zmroku. Oprócz tego, obserwujemy prosperującą dookoła korupcję, nielegalny handel biletami na koniec „Wędrówki”, hazard, zdrady. Twórcom udało się stworzyć świetny interaktywny kryminał noir, lecz zamiast twarzy bogarta widzimy same gołe czaszki.
Mimo, że gra została wydana w 1998, a wszystkie postacie są odrobinę kanciaste, produkt ma niewątpliwy urok i jego oprawa graficzna może się podobać także dziś. Wszystkie postacie wykonano w 3D, a ich animacje są naprawdę płynne i realistyczne. Jeśli wizualia możemy określić przymiotnikiem „ładne”, to nie wiem, w jaki sposób opisać oprawę audio. Wszystkie głosy dobrane są w idealny sposób, wszystkie postaci mają własny unikalny ton i barwę głosu, a przy tym możemy usłyszeć wiele różnych akcentów, które przyjemnie urozmaicają świat.
Na pierwsze miejsce wybija się (oraz zostawia pozostałe elementy daleko z tyłu) ścieżka dźwiękowa. Kapitalna mieszanka jazzu i swingu, która spodoba się nie tylko miłośnikom wymienionych rodzajów muzyki. Utwory powodują, że odkrywając Grim Fandango czujemy się tak, jakbyśmy byli w kawiarni, w Ameryce lat 40′, gdzie w całym lokalu czuć zapach papierosów, a w rogu gra miejscowy zespół jazzowy. Majstersztyk! Wielkim plusem jest dostęp do utworów na na oficjalnej stronie gry, zwłaszcza, że ceny soundtracku dochodziły do 100$ za sztukę.
„I am an elemental spirit summoned from the Land of the Dead itself, given one purpose, one skill, one desire… to DRIVE!!”
Jako, że Grim Fandango to przygodówka, trzeba powiedzieć kilka słów o zagadkach, które gracz będzie musiał rozwiązać. W przeciwieństwie od niektórych innych przedstawicieli gatunku, zagadki w produkcji Lucas Arts są zaskakująco logiczne. Nie licząc kilku odstępstw od tej reguły, nie miałem wielkich problemów z pokonywaniem kolejnych przeszkód, kluczem do wszystkiego jest tylko i wyłącznie logiczny umysł. Jeśli już zdarzyło mi się uderzyć z otwartej we własne czoło, to tylko dlatego, że rozwiązanie okazywało się tak proste…
Osobny akapit należy się postaciom drugoplanowym. Ludzie (no, szkielety), których spotykamy po drodze to mocno zmiksowany koktajl, a jego składniki są tak zróżnicowane, jak to tylko możliwe. Mimo to, powstał z tego bardzo smaczny drink. Zaczynając od naszego wiernego towarzysza i kierowcy – Glottisa, przez wkurzającego szefa, zawodowego rywala – Domino, a kończąc na prawniku z miasta Rubacava, każda postać to inny charakter, wartości, cele, a także stosunek do naszego „Manny’ego”. Dzięki temu, eksplorując kolejne obszary nie jesteśmy zmuszani do rozmowy ze wszystkimi, lecz najzwyczajniej w świecie chcemy to robić. Dlaczego? Każda kolejna postać powie nam coś unikatowego i ciekawego. Dialogi w grze to kolejny ogromny plus. Wszystkie przepełnione są nie tylko cynicznym humorem, ale wieloma nawiązaniami do popkultury, a także problemami z realnego świata.
„Oh, Manny. Is there a greater constant in nature than the treachery of women?”
Jest przysłowie, że nie ma róży bez kolców, idealnie pasujące do dzieła Tima Schafera. Problemy te są dosyć dokuczliwe, ponieważ dotyczą technikaliów. Przede wszystkim, bardzo ciężko jest uruchomić grę na systemach 64-bitowych. Na pytanie jak to zrobić, musimy poszukać odpowiedzi w internecie. Na szczęście, już po kilku sekundach szukania wyświetlają się sposoby na uruchomienie gry na najnowszych Windowsach. Niestety, w czasie rozgrywki także występują okazjonalne błędy. Dla przykładu – kiedy pierwszy raz grałem w Grim Fandango, w drugim rozdziale trafiłem na błąd, który skutecznie odciął mnie od kontynuowania przygody w Świecie Umarłych.
Kolejny poważny problem to interfejs. Jest to pierwsza przygodówka Lucas Arts w 3D i widać to gołym okiem. Sterowanie jest bardzo niewygodne. Roli swej nie spełnia także ekran ekwipunku. Wielokrotnie traciłem czas na oglądanie tych samych animacja przechodzenia do innych lokacji, gdy przez przypadek moja postać poszła tam, gdzie ja bynajmniej nie miałem zamiaru. Zdarzało się również, że w pomieszczeniach zamkniętych, z dużą ilością obiektów, trudno było manewrować. Wyglądało to komicznie, kiedy Cavalera biegał wesoło dookoła stołów w klubie, lecz ja byłem bliski furii.
„YES! I THINK TONIGHT’S DEFINITELY THE NIGHT!”
Większej ilości problemów nie udało mi się dostrzec, a te wymienione przeze mnie, wcale nie muszą być bardzo dokuczliwe. Udało mi się znaleźć inny sposób na uruchomienie, w którym nie dość, że ustrzegłem się wspomnianego wcześniej błędu, to jeszcze gra działała wyraźnie płynniej. Jeśli natomiast chodzi o interfejs, to proponuję jedyne słuszne rozwiązanie – przyzwyczaić się i zatracić w ekscytującej przygodzie, jaką jest podróż przez Świat Umarłych. Więc jeżeli kiedyś, na jakiejś aukcji znajdziecie możliwość kupienia egzemplarza, nie wahajcie się ani chwili.
„My name is Manny Calvera. I’m your new travel agent”
Na deser zostawiam wam zwiastun promujący tę fenomenalną grę i szczerze, naprawdę szczerze zachęcam do odkurzenia tego tytułu.