Battlefield 4 – recenzja wersji na Xbox 360
Od wydania Battlefield 4 minęło już naprawdę sporo czasu. Dlaczego więc dopiero teraz zdecydowałem się naskrobać te parę słów? Bo opinia o tym produkcie ze stajni EA/DICE jest zupełnie inna teraz niż była na początku. Ten tytuł trzeba było ograć, poznać z każdej strony na tyle na ile to możliwe.
Krótkie wprowadzenie
Zacznijmy od początku. Chciałbym żebyście wiedzieli kto napisał słowa które właśnie czytacie. Jestem zapalonym, konsolowym „battlefieldowcem”. W momencie gdy na naszym, rodzimym rynku ukazała się konsola Xbox 360 z miejsca było dostępne demo Battlefield: Modern Combat. Tytuł mocno mnie pochłonął, dnie i noce stały się krótsze. Czary normalnie 🙂 Aż nastał czas Bad Company. Tutaj już nie byłem aż tak mocno zaangażowany, być może dlatego, że było też całe mnóstwo innych, świetnych tytułów. Gdy w napędzie mojej konsoli zagościł Battlefield: Bad Company 2 znowu przepadłem bez wieści. A że czas kiedy ten tytuł się ukazał zbiegł się z czasem mojego unieruchomienia z powoduj złamanej nogi… cóż, sami rozumiecie. Setki godzin na polu bitwy zaprawiły mnie w wirtualnych bojach. Nawet dodatki Vietnam i „Tryb Rzezi” rozłożyłem chyba na czynniki pierwsze.
No i nastał czas Battlefield 3. Ponad 800 godzin spędzone na wszystkich mapach. Dziesiątki tysięcy ubitych przeciwników i zdobytych flag. Oj, grało się. Ba! Gra się nadal czasami 😉 W przerwach gdzieś się przewijał Battlefield 1943 ale bez większego zacięcia. Po tym wszystkim myślałem, że Medal of Honor: Warfighter również będzie potężnym pochłaniaczem czasu, tak się jednak nie stało. Pełen nadziei wypatrywałem Battlefielda 4 jak świętego Gralla, jako grę absolutnie perfekcyjną. Przecież już były bety i BF: BC3 i BF3, było pełno błędów które finalnie zostały naprawione, przecież może być tylko lepiej! A tu taka niespodzianka…
Beta Battlefield 4 i nagle poczułem się zagubiony jak dziecko, które zgubiło swoich rodziców w supermarkecie. Cały entuzjazm prysł, nabrałem dystansu, byłem zły. Cóż począć, i tak wiedziałem, że kupię tą grę. No i nabyłem, używkę bo chciałem taniej. Z góry założyłem, że ta gra nie jest tyle warta ile sobie producent zażyczył. Nawet myślałem ze stówka za używkę to i tak dość sporo. Ale teraz nie żałuję ani złotówki. Nawet bym poprzedniemu właścicielowi mojej kopii piwko postawił. Dlaczego? No to zaczynamy.
Kampania
Uprzedzam na wejściu, mogą pojawiać się dość spore spoilery łącznie z zakończeniem. Jednak fabuła nie jest aż tak wymyślna i zaskakująca żeby koniecznie nic o niej nie mówić. Fabuła, mogłaby zresztą w ogóle nie istnieć w tym przypadku. Wszyscy chyba wiemy o tym, że Battlefield to przede wszystkim gra sieciowa – kampania ma tu być dodatkiem, może swojego rodzaju „tutkiem” przed poważniejszymi zmaganiami w sieci. Ale, ale… skoro w Bad Company dało się zrobić fajną i ciekawą fabułę, to dlaczego tym razem miało by być słabiej? No dobra, Battlefield 3 też nie miał jakiejś wymyślnej historii, nawet MoH: Warfighter nie błysnął na tym polu jakoś specjalnie. Wierzcie mi, tamte gry mają o niebo lepsze kampanie dla pojedynczego gracza.
Na wejściu wita nas misja w Baku, ta słynna misja z pokazów z targów i tak dalej. Nie ma jakiegoś konkretnego osadzona w historii, nie ma nitki porozumienia między bohaterami na ekranie, nie wiadomo kto, jak, skąd, po co, na co i dlaczego. Ot, scenarzyści wrzucili nas prosto w nieznane bez wyjaśnień. Jedyne co widzę ważnego fabularnie w tej misji to to, jak objęliśmy dowodzenie nad ekipą „Grabarzy”, choć i to jest bez sensu. Gdybym miał takiego dowódcę nad sobą – taką miękką i niemą bułeczkę, przy pierwszej okazji skopałbym mu zad. Za miłość do ojczyzny i chęć do życia, a także za oszczędne wypowiadanie się oraz ogólną nijakość. Z tym oszczędnym wypowiadaniem się to oczywiście przesadziłem, nasz bohater jest kompletnym niemową, wręcz jak roczne dziecko, nic nie powie ale palcem pokaże co chce. Choć może to i lepiej, niż miałby gadać bzdury.
Po drodze dołącza do nas Joanna Jabłczyńska pod przykrywką chińskiej agentki-komandos-lekarki. Wow, kobieta w „beefie” – fajno. Ale jednak mi coś nie gra, Irishowi też się z początku nie podoba baba w zespole. I ten jej skrzaci głos. Dziwnie irytujący. Wspomniałem o Irishu, ta postać byłaby ciekawa. Naprawdę. Gdyby była główną postacią. A tak to mocno opalony towarzysz jest tylko mocniejszym akcentem w ekipie Grabarzy. Jet chyba najbardziej napakowany emocjami, ciągle krzyczy, przeklina ma swoje zdanie i wiecznie się stawia. Co ten gość robi w wojsku? I mamy jeszcze Paca, jedną z większych miernot, jaką było mi dane widzieć na Polu Bitwy, nawet Sweets wydaje się bardziej charakterystyczny i jest w moim przekonaniu bardziej wyrazistą postacią. Ale gość ma za to fuksa, scenarzyści zadbali o jego nieśmiertelność. Agent Kovic to za to podstarzały, prawie na emeryturce, agent który mógłby coś ugrać swoim żołnierskim podejściem w tej opowieści. Niestety chłopina schodzi z tego świata zanim się rozkręci.
W pewnym momencie pojawia się też postać z BF3, Dima. Za ten kawałek historii twórcom należy się wagon szkła i kotwicą po plecach jeśli wiecie o co mi chodzi. Muszę w tym miejscu wspomnieć 3-kę oraz powieść „Rosjanin”. Razem te dwa media tworzyły świetną historię. Zagrałem, przeczytałem i jeszcze raz musiałem zagrać. Było bombowo z takim spasowaniem historii. Dima nabrał koloru i stał się alternatywnym bohaterem. To co DICE zrobiło z nim w BF4 woła o pomstę do nieba. Podniszczony wiezień, wciąż jednak hardy i gotowy do boju, z planem do wykonania i sercem do walki. Ginie. I to w taki sposób, że ręce opadają. Równie dobrze mógłby się pośliznąć na skórce od banana i skręcić sobie kark. Jeden z „lepsiejszych” rosyjskich komandosów, człowiek-wojna, naoliwiona maszynka do zadań niewykonalnych. No tak się nie robi…
Jeszcze słowo o dubbingu – nie jest źle, choć czuć dość mocno, że aktorzy dostali suchy i goły tekst, bez informacji kontekstowej, lub była ona zbyt skromna żeby wypaść idealnie. Niektóre kwestie są po prostu fatalne i słabo wykonane. Zwyczajowo przekleństwa brzmią najbardziej soczyście i nie ma co się obruszać o ich ilość, w końcu zarówno w wojsku jak i na wojnie nie używa się poetyckich określeń tylko dobitne przecinki. Ilość tych przekleństw teoretycznie wzrosła w stosunku do tego co prezentował Battlefield 3.
Dla porównania, tu zbieranina z „trójki”:
a tu klip zawierający „przecinki” z najnowszej odsłony:
Ale ilość nie znaczy jakość. I w tym przypadku mam wrażenie, że to powiedzenie się sprawdza.
Kampanię można dość szybko ukończyć – cztery do sześciu godzin i mamy „singla” za sobą. Szkoda, że misje są takie nijakie. Różnorodność misji co prawda występuje, ale nie tak jak w przypadku poprzednika. Pierwsza misja: idziemy, strzelamy. Druga misja: idziemy, strzelamy. Trzecia misja: płyniemy, strzelamy i idziemy i strzelamy. Gdzieś dalej: idziemy za czołgiem i strzelamy, żeby potem wsiąść do czołgu i strzelać, po to żeby z niego wysiąść i strzelać. No nie jest najciekawiej moi drodzy, oj nie jest. Brakuje barwniejszej rozgrywki jak na przykład „misja lotnicza” z BF3 czy sekwencje samochodowe z Moh:Warfighter. Jest wręcz monotonnie.
Aby zabić nudę, twórcy postanowili „umilić” nam życie licznymi przeszkadzajkami w postaci błędów, glitchy i niedoróbek. Gdy próbowałem swoich sił zaraz po zakupie gry, czyli gdzieś między patchem nr 2 a 3, nie mogłem ukończyć jednej misji. Nie dlatego, że było ciężko. Dlatego, że konsola wpadała w „zwis totalny„, kilkukrotnie próbowałem jeszcze raz i jeszcze raz ale za każdym razem gdy spotykał mnie „freeze” dotykała mnie biała gorączka. Finalnie zacząłem misje od nowa, niestety restart również nic nie pomógł. Dziwnym fuksem po tygodniu podszedłem jeszcze raz do sprawy i się udało. Pozwiedzałem przy tej okazji internet i okazało się, że nie tylko ja miałem ten problem. Problemów z kampanią jest zresztą więce,j ale są sukcesywnie wyłapywane przez graczy i podsyłane w odpowiednie miejsce. W tym momencie już nie powinno być problemów z misją na łodzi, ale cholera wie co jeszcze wypłynie na światło dzienne. Wpadanie pod mapę czy wchodzenie w tekstury też nie jest czymś niezwykłym w 4-ce.
Całościowo graficznie jest jednak nieźle, jest to poziom do jakiego przyzwyczaił nas BF3, no może z wyjątkiem wody. Ta jest paskudna jak stado nietoperzy. Za wodę w najnowszej odsłonie Battlefielda odpowiada teraz zupełnie nowa mechanika która pozwala nam unosić się na falach i ma wyraźny, fizyczny wpływ na zachowanie postaci, przedmiotów i pojazdów. Fajowo, ale wygląda beznadziejnie. Jak grafika z jakiejś zamierzchłej epoki. Może się nie dało inaczej? Nie wiem ale wizualnie mi się nie podoba i kropka. Nad całością gry czuwa Frostbite 3, jednak w kampanii nie idzie odczuć jakichś wyraźnych zmian pod względem poprzedniej części. Rozwałka jest i tyle. Skrypty czuwają i czekają na wyzwolenie akcji. Nic więcej. Bez rewelacji, za to z przycięciami. Te się mogą zdarzać i się zdarzają – niezbyt często, ale jednak.
Skrypty to jednak nie część rozgrywki a jej podstawa. Nie mówię tu już o skryptach zniszczeń jednak o skryptach które pozwalają „pójść dalej”. Już ma być koniec świata, już budynek się wali, już zaraz śmigłowiec wyląduje… ale nieeee, nie dopóki my, czyli nasz główny bohater nie podejdzie na odpowiednią odległość. Póki to się nie stanie – akcja wisi. Choć czasem się to przydaje, np. można wyjść zapalić 😉 A tak poważniej to był tylko jeden moment gdy wstrzymałem skryptoakcję i jestem z tego zadowolony – gdy przemierzałem z Irishem i Packiem zaułki Szanghaju i zdecydowałem się pozwiedzać okolice (finalnie nie pozwiedzałem, nie dało się), dwaj pozostali członkowie Grabarzy zaczęli gawędzić o tym czy sushi jest chińskie czy japońskie i co by zjedli. Jedyny w miarę miły przecinek poza tym skrypt skrypta skryptem skrypci.
Jest też element współzawodnictwa. Każdą misję gra nam punktuje, każdy kill, rozkaz, zabicie drużynowe ma swój odpowiednik w punktacji, którą możemy porównywać z wynikami znajomych. Punkty zdobywamy również aby odblokować dodatkowe bronie do użycia podczas następnych misji. I jest to jedyny element, dla którego być może niektórzy gracze odpalą ponownie którąś z misji po zakończeniu wątku fabularnego.
Poza tym, po obejrzeniu każdego z trzech możliwych zakończeń nikomu nie będzie się chciało wracać do prostych i oskryptowanych misji. Zresztą nawet zakończenia są nijakie, nie różnią się praktycznie niczym. Nie ma większych zmian, nie ma wielkiego „bum, ojej co teraz” jest tylko głód i śmierć z niedożywienia. Mało wszystkiego w niezbyt wyrazistym sosie – tak mógłbym podsumować to co mnie spotkało podczas kampanii w Battlefield 4. Oczywiście nikogo nie chcę przekonywać, że moja prawda jest „najnajprawdziwsza i prawdziwsza od waszej” dlatego dajcie szanse temu fragmentowi BeeFa i przekonajcie się sami. To tylko mój punkt widzenia. Osobiście jestem po prostu zawiedziony. Ktoś mógł postarać się bardziej.
Multiplayer
Kwintesencja Battlefielda, każdego. Już na samym starcie mamy różnicę – w samym menu jest jakby biedniej. Głównie mam tu na myśli statystyki, a raczej zupełny ich brak w menu samej gry. Co prawda pod przyciskiem „back” kryje się jakaś marna namiastka, ale to tylko skrót szybkiego dostępu do battleloga. Średnio to wygodne i mało informacji dostarcza, w dodatku w niektórych momentach nie działa. Brak połączenia, nikogo online, czeski film. Wystarczy co prawda wyjść do głównego menu i wejść jeszcze raz, także nic wielkiego się nie dzieje, ale po tytule AAA spodziewamy się przecież klasy samej w sobie.
Wyzwania
W funkcji szybkiego dostępu do battleloga mamy też coś na kształt wyzwań. W zakładce obok możemy zapraszać znajomych do tzw. „misji”. Kto więcej ubije, kto jest lepszym szturmowcem czy pilotem – teraz możemy organizować takie mikrokonkursy, które obowiązują maksymalnie przez 48 godzin. Są pewne ograniczenia oczywiście, tylko 5 znajomych i tylko 5 misji za jednym zamachem. W nagrodę po „iluś-tam” misjach dostaniemy nieśmiertelnik do użycia w grze i satysfakcję bycia debeściakiem. Nic więcej. Atrakcyjność tych misji jest według mnie wątpliwa – takie „cuś” upchnięte trochę na siłę żeby pokazać, że można. A jakby tego nie było, to by nikt nie zauważył.
Nasz żołnierz
To może zerknijmy w ustawienia własnego żołnierza. W końcu pozycja „Mój Żołnierz” od tego jest. A tu co? Pustki. Praktycznie suche dane i nic więcej. Mamy podgląd naszych postępów, czyli co nam zostało do odblokowania, odznaczenia, przecież trzeba wiedzieć ile się zdobyło baretek i medali. Misje, nie dość, że mamy szybki dostęp wciskając odpowiedni przycisk na kontrolerze to jeszcze tutaj to wcisnęli i Pakiety Bojowe – walizeczki z duperelami (o tym za chwilkę), a gdzie do cholery jest ustawienie naszych klas i broni? Ano ni ma. Wsiąkło. Ktoś uznał, że ta opcja nie jest potrzebna w menu żeby na spokojnie poustawiać wszystko sobie tak jak dusza zapragnie. Lepiej to robić w grze, tuż przed startem rundy w której czas ma dość spore znaczenie, ewentualnie na Poligonie (o tym również za sekund pięć). No pogratulować.
Pakiety bojowe
Wróćmy do pakietów bojowych, magicznych paczuszek zdobywanych za punkciki i nie tylko. Zdobywamy je na kilka sposobów – po każdym zdobyciu wyższej rangi, po osiągnięciu określonych wymogów dla każdej z broni lub okazyjnie, co jakiś czas będąc uprzywilejowanym użytkownikiem pakietu Premium. Walizka może zawierać naprawdę różniste różności – są to wszelkiego rodzaju dodatki do broni, których nie odblokujemy inaczej, uchwyty, tłumiki i celowniki, kamuflaże dla broni i pojazdów, emblematy do wykorzystania za pomocą „komputerowego” battleloga i premie 25, 50, 100 i 200%, dzięki którym będziemy mogli szybciej awansować.
Ciekawe jest użycie premii 200 procent podczas np. weekendu z podwójnym licznikiem punktów. Praktycznie jest to gwarant akcji „jeden mecz – jedna ranga w górę”, a że premie ciągną się przez godzinę czystego grania to naprawdę można nieźle przeskoczyć w swoim stopniu przy okazji zdobywając kolejne pakiety bojowe i szanse na następne premie. Fajnie.
Poligon
Zanim jednak wpadniemy w wir szaleńczej walki o flagi, bomby i punkty sugeruję wybrać się na Poligon. Spełnia on wszystkie normy BHP, jest odizolowaną wysepką, na której nikt nam nie będzie przeszkadzał w testowaniu naszego zabójczego uzbrojenia i da nam możliwość nauczenia się prowadzenia pojazdów bez strat dla zespołu czy naszych wyników w rankingu. W końcu powinno skończyć się jojczenie „bo ja nie umiem latać i nie wiem jak to się robi” – jest poligon, idź chłopie/babo i ucz się. Dobry wojak potrafi wszystko i latać, i jeździć, i pływać.
Pływanie jest czymś stosunkowo nowym w BF4. Nie mówię tu o łodziach transportowych z zamontowanym jednym działkiem – teraz mamy do dyspozycji łodzie szturmowe, a one potrafią być groźne. Są dość szybkie, choć czasem się nimi ciężko manewruje. Siłę ognia mają moim zdaniem troszkę mocniejszą od LAVów – nie tyle mają mocniejsze pociski, co wachlarz dostępnych wariantów broni wydaje się szerszy. Dodatkowo oprócz dwóch broni głównych, po obu burtach, mają zamontowane dwa działka do wykorzystania przez załogę i jeśli na taki pojazd wejdzie trzech porządnych marynarzy to mogą zdominować terytorium o wilgotności 100% całkiem skutecznie, rażąc przy okazji pobliskie cele naziemne. Piechota nie ma większych szans z tym pojazdem, lepiej się schować i potraktować jakąś „rakietką” z bezpiecznej odległości. Innym „mokrym” pojazdem jest skuter wodny, szybki, dwuosobowy, zwrotny środek transportu. Uwaga! na pełnym morzu pojazd ten jest dość lekki, więc fale potrafią go obrócić nawet o 180 stopni…
Troszkę szkoda, że ten poligon jest przewidziany tylko i wyłącznie dla jednej osoby, nie poćwiczymy z kolegami. Ale cóż, może w następnej wersji coś ktoś pomyśli…
Bronie specjalne
Gdy już poukładamy w swoim wojskowym plecaku wszystkie zabawki tak jak chcemy, gdy już najeździliśmy się pojazdami to trzeba by też dotknąć broni specjalnych – nie są one dostępne dla standardowego ekwipunku. Niektórzy mogą pamiętać jak bardzo „over-powered” był USAS-12 z BF3 w pewnym momencie. Cóż, tu też się pojawia, jako własnie broń specjalna. Takie bronie leżą sobie gdzie w pokoiku czy pod palmą i czekają na użycie. A sieją postrach i zgrozę. Możemy natrafić na wyrzutnik granatów MGL, wspomnianego wcześniej USASa, potężne rakietnice przeciwczołgowe czy mega snajperki z różnymi celownikami. Taka np. M82 kosi śmiertelnie i w rękach średnio wprawnego gracza może z powodzeniem wymordować co najmniej połowę przeciwnego zespołu w kilka chwil. Gorzej jak trafi w ręce przeciwnika i to takiego, który posiada umiejętności w posługiwaniu się tak śmiertelnym narzędziem. Z miejsca trzeba starać się eliminować takiego gościa inaczej śmierć i pożoga…
Żeby stała się pożoga to trzeba przejść do właściwego trybu online. Na starcie witają nas podstawowe tryby podboju, zespołowej siekaniny deathmatchowe, nowy tryb unicestwienie, klasyczny szturm, drużynowe deathmatch, dominacja, która w poprzedniej części zyskała sobie wielu zwolenników (ja się do nich zaliczam) oraz neutralizacja.Całkiem przyzwoicie, bez udziwnień wręcz klasycznie battlefieldowo bym powiedział. Dodatkowo, najeżdżając na dany wariant rozgrywki możemy posiłkować się samouczkiem, który w dość prosty i przejrzysty sposób zobrazuje nam na czym dany tryb ma polegać.Miły akcent dla początkujących szeregowych. Niestety twórcy znowu pominęli wyznawców HARDCORE’ów i ten wariant musi być wyszukany przez przeglądarkę serwerów. Podobnie brakuje możliwości wyboru na których mapach chcemy grać oraz brak trybów dodawanych z dodatkami. Część posiadaczy nowego BeeFa dostała wraz z zakupem dodatek „Chińska nawałnica” z dodatkowymi mapami i trybem „Bitwa powietrzna”. I tu również musimy nachylić się do przeglądarki serwerów i przefiltrować sobie odpowiednio ustawienia aby zagrać w coś innego niż „podstawka”.
Mapy
Mapy są dość ładne, trzymające co najmniej poziom poprzedniej części. Widzę w nich wiele nawiązań do poprzednich części i mówię tu nie tylko o 3 ale również o np. Bad Company 2. Taki „Sztorm na Paracelach” wydaje się jakąś wariacją „Wyspy Wake” a „Zapora na Mekongu” ma sobie coś z „Isla Inocentes”. Trzeba przyznać, że są też świeże pomysły jak na przykład „Wroga transmisja” gdzie rozgrywka głównie opiera się na starciach piechoty z siłami opancerzonymi, ale jednak lotnictwo też może pokazać swój pazur. Bardzo ciekawą mapą na pojedynki śmigłowców wydaje się być „O Brzasku”, lecz niestety nie skończyłem na tej mapie ani jednej rundy podboju czy unicestwienia. Nigdy. Za każdym razem jak widzę ekran ładowania tej mapy to już w głowie mam zapaloną lampkę „oho, trzeba będzie squitować” – inaczej zwis konsoli murowany a wściekłość będzie nie do ogarnięcia. Nie zapomnę jak podczas „unicestwienia” wyjątkowo dobrze mi szło, czułem się jak pogromca samego Rambo. Już podkładałem ostatnią bombę, wykończyłem kilku gości którzy próbowali mi przeszkodzi, już za pięć sekund koniec i status MVP jest mój a tu [tylna, dolna część pleców] blada. Zwis, i szaleństwo w moich oczach. Dobrze, że miałem pochowane ostre przedmioty. I tak jest za każdym razem na tej mapie. Zawsze. Większe tryby, jak podbój i unicestwienie po prostu są niegrywalne. Inaczej z „dominacją”, tam wszystko hula aż miło, trup ściele się gęsto a ulice spływają krwią wrogów, czasami też moją ale to szczegół.
I to nie jest kwestia „stara konsola to nie wyrabia”. To jest kwestia dopracowania produktu, tego Battlefieldowi 4 zabrakło. Na przykład wspomniany wcześniej „Sztorm na Paracelach” jest dość sporą mapą. Tu i ówdzie latają helikopterki, pływają łodzie i skutery, fale bujają zwłoki i wszystko śmiga. Podobnie na innych, większych mapach i jakoś wszystko jest OK. Naprawdę, ktoś powinien za to beknąć.
Kilka problemów
Problemów z BF4 na „starej generacji” jest więcej. Zresztą w ogóle problemów jest więcej, a na starej generacji są jeszcze dodatkowe „anty-umilacze”. W momencie gdy piszę ten tekst, jesteśmy po 4 – słownie: czterech – poważnych aktualizacjach po stronie „klienta” czyli samej gry. Według battleloga serwery były łatane już 18 razy. Piąta łatka już wylądowała na PC i PS3, Xbox360 wciąż czeka. A jest co łatać. Zwisy konsol czy pecetów to tzw. problem ze stabilnością programu i występują na każdej platformie. Czasem można doświadczyć starego błędu, znanego jeszcze z BF3 z problemem z plikiem zapisu, nie jest to jednak jakoś szczególnie uciążliwe. O wiele bardziej przeszkadzają błędy w samej rozgrywce. Wielce drażniący jest problem ze „spawnowaniem” i nie chodzi mi tutaj o sam problem kiepskiej lokalizacji samych spawnpointów. W przypadku BF4, w momencie gdy ktoś nas ustrzelił lub jakimś innym sposobem „trupliśmy padem” mamy do dyspozycji odrodzenie na członku drużyny, nadajniku snajpera (o ile jest dostępny], na „fladze” w zależności od trybu lub w bazie początkowej.
O ile odrodzenie w bazie czy w pojeździe jest w miarę bezpieczne i nic nie powinno się dziać o tyle spawn na którymś z zawodników swojej drużyny może oznaczać nagłą śmierć. Dzieje się tak dlatego, gdyż po zatwierdzeniu odrodzenia nasz wirtualny awatar już jest w wyznaczonym miejscu, grafika i fizyka postaci jest załadowana i przeciwnicy już do nas strzelają. Jakże radosne jest wciśniecie przycisku odrodzenia po to aby ponownie oglądać kamerę śmierci z naszym, podświetlonym na czerwono nemezis. Takie wypadki jednostkowo nie były by zbyt uporczywe jednak dzieje się to nagminnie, także ostrzegam, lepiej „zrespić się” wszędzie byle nie na koledze z teamu. Choć to nas nie poratuje przed niewyjaśnioną śmiercią a do niej okazji jest wiele. Strzał zza ściany? Nie ma problemu! To może pojedynek rewolwerowców? Też będzie ciekawie, Ty strzelasz, On strzela, Ty giniesz, On biegnie dalej i ma sto procent.
Śmierć od jednego strzału jest problemem i gracze już wielokrotnie zwracali na to uwagę na oficjalnym forum. Cóż, chyba DICE nie ma na to jeszcze recepty. Dodatkowo można zostać ustrzelonym przez zwłoki, zarówno te naprawdę martwe jak i te które do końca martwe nie są. Zdarza się, że po ruchomych schodach taki trup „czołga się” z prędkością biegu, nie powinno to nikogo dziwić. Wyskoki z drugiego piętra potrafią też kończyć się tragicznie, ale zeskok z 3 metrów do kałuży to już prawie pewna śmierć. Strzelałeś ale nie zabiłeś? Może nie przycelowałeś? A może niewidzialna bariera o granicy kilkunastu pikseli od krawędzi obiektu zablokowała Twój strzał? Panie, kto to wie, kto to ogarnie?
Problemów ciąg dalszy to sprawa pierwszego odrodzenia. Najczęściej „budzimy się” bez rąk, bez broni – ale po chwili wszystko się ładuje. Może z wyjątkiem tekstur. I dźwięku.Na te dobra luksusowe czasem trzeba poczekać nieco dłużej. Problem znikającego dźwięku pojawia się też podczas dłużej rozgrywki i dotyczy nie tylko stareńkiego Xboxa 360. Kolega z najnowszym dzieckiem Microsoftu potwierdził kilkukrotnie tą samą przypadłość. Do tego jeśli odrodzimy się w samolocie, może zaistnieć sytuacja gdy w ogóle pół mapy jest niedoładowane. Przykra sprawa.
Z tymi samolotami to jeszcze kwestia tekstur naziemnych jest dość przykra. Zdarza się dość często, że same z siebie się „animują”, drżą i mrugają do nas. Nie wygląda to za ładnie.
Będąc przy pojazdach powietrznych trzeba wspomnieć o lataniu nad respy przeciwnika. Nie opłaca się. Dice postanowiło ukrócić podkradanie sprzętu i zautomatyzowała działka przeciwlotnicze dając im automatyczny system namierzania. Kto podleci będzie miał dziurę w brzuchu samolotu, śmigłowca i swoim własnym. Ponadto samoloty już nie mają pasów startowych. Są od razu w powietrzu wiec nie ma jak ich podkraść. Szkoda, zawsze uważałem podkradanie za fajny element rozgrywki w BF3.
Commander mode
Gdyby jednak nas znudziło jeżdżenie, latanie, pływanie, bieganie i strzelanie – możemy zmienić punkt widzenia i grania. Po przerwie wraca Tryb Dowódcy. Jest o tyle ciekawy, że mógłby istnieć jako samodzielna mini-gierka.Faktycznie to tak nawet jest jeśli zmienimy platformę z konsoli na tablet. Objęcie dowodzenia możemy przeprowadzić zarówno przed meczem jak i w trakcie jego trwania, trzeba jednak mieć na uwadze, że nie wrócimy już miękko w tryb żołdaka, trzeba wyjść z gry i wejść jeszcze raz. Dowódca ma oko wielkiego brata, spogląda na pole bitwy z góry usiłując pokierować zespołami „naziemnymi” i dostarczając odpowiedniego wsparcia. Komunikacja jest dość uproszczona. Gdy gramy na konsoli mamy możliwość głosowej komunikacji z dowódcą poszczególnych zespołów lub wydanie rozkazu „idź tam i atakuj cel”. Dowódca może też poinformować o zbliżającym się zagrożeniu i zarządzić ewakuację. Głównym jednak zadaniem jest wysyłanie dronów rozpoznawczych i zagłuszających oraz walka z wrogim dowódcą.
W momencie zdobywania określonych celów, w zależności od mapy, dowódca może też uruchomić skan pojazdów, piechoty, przywołać kanonierkę lub wysłać pocisk manewrujący. Gdy zespoły zasłużą, zdobywając punkty ulepszeń polowych, miłosierny dowódca może ich awansować, zesłać skrzynie z amunicją lub wysłać zrzut pojazdu. Niestety, nasi żołnierze często nie reagują na polecenia dowódcy i grają tak jak im się żywnie podoba. To działa też w drugą stronę, choć rzadko zdarza się jakiś „dziki” dowódca. Ze zrzutem pojazdu też jest mało interesująco, na stareńkiej konsolce nie uświadczycie niczego innego jak quada. Na pewno Wam się przyda.
Różnice miedzy platformami są widoczne. Na tablecie tryb dowódcy to czysta przyjemność, wskaźniki umieszczamy tam gdzie chcemy. Gra jest bardziej precyzyjna. Niestety tracimy wtedy możliwość komunikacji głosowej. Na konsoli nasz „kursor” ma niezbyt miłą opcję autocelowania, czy też może ma zbyt mocne „magnesy”, dzięki którym jest przyciągany do najbliższej jednostki czy celu i o precyzji nie ma mowy.
Mając na uwadze różnice platformowe, nie sposób nie odnieść się do nextgenów. Tutaj rozbieżności między wersjami są widoczne gołym okiem. Nie można być zdziwionym, że na nowej generacji graficznie jest o wiele lepiej. Lepsza rozdzielczość, większa ilość klatek, większe mapy, większa ilość zawodników – to są elementy, gdzie bezdyskusyjnie stara generacja dostaje ostro po tyłku. Zdarza się, że biegamy po mapie i widzimy gdzieś w oddali kotłującą się bitwę a zanim do niej dotrzemy to już jest po wszystkim lub po drodze zgarnie nas jakiś snajper z zoomem x40 i po zawodach. Szczególnie dotkliwe są takie sytuacje w podbojach gdzie cele są oddalone od siebie dość znacznie. Mapy co prawda są mniejsze niż ich nextgenowe i pecetowe odpowiedniki, ale mimo wszystko jakoś pustawo na tych mapach. Odnoszę wrażenie, że BF3 był lepiej przeprojektowany dla x360/ps3.
Spectator mode
Inną nowością, którą była reklamowana, w BF4 jest tryb „oglądacza”. Dwa miejsca w meczu dla „spectatorów” wydawały się świetnym pomysłem i nie mogłem się ich doczekać. I się nie doczekałem. Na X360 nie ma takiej opcji. Nie dało się i już. Musiałem obejść się smakiem.
Takie różnice, moim zdaniem, determinują BF4 na x360 jako zupełnie inny tytuł niż BF4 na next genach. Gra ma kilka elementów wspólnych, jednak braki są ogromne, widoczne i nie do przeskoczenia. BF4 jest pierwszym tytułem, w którym podbój nie sprawia tyle frajdy jak w starszych tytułach. Ale Dominacja pokazuje swój pazur.
Gra ma nieco inną dynamikę rozgrywki, inaczej się człowiek porusza. Trochę inny jest „feeling” broni. Mam wrażenie, że dość sporo zapożyczono tutaj od MoH:W’a. Udziwnione menu battleloga też wydaje się mocno czerpać inspirację z tej gry. „KillCam” również jakoś znajomo wygląda. I do tego to wychylanie zza winkla, zautomatyzowane wychylenie z Warfightera. Jak już tak przeszczepiali elementy to mogli dodać ten ślizg na kolanach, byłoby ciekawie.
Szczególnie na ciasnych mapach zurbanizowanych gdzie Frostbite 4 umożliwia wyrąbanie jakiejś dziury w płocie czy ścianie. Wiele elementów można „zmodyfikować” czy to granatem czy jakimś bardziej wymyślnym sposobem. Zmiany w zniszczeniach są zauważalne względem BF3 jednak nie są rewolucją i trzeba się dobrze przyjrzeć aby je dostrzec. Myślę, że „linia Kolejowa” jest dobrym przykładem. Na starcie można zaobserwować kilka budynków, parę murków i ogrodzeń. Na koniec rundy zdarza się że nic się nie ostało, wszędzie pełno gruzu i mapa zrobiła się jakby płaska. Ale to nie za kwestią wprowadzenia „Levolution” – ten element jest nadzwyczajnie nudny. Zmienia oczywiście troszkę sytuację podczas rozgrywki ale nie na tyle na ile był reklamowany. Ot, skrypt który możemy odpalić w odpowiednim momencie. Nic nadzwyczajnego a czasem wręcz coś brzydkiego – tu znowu kłania się różnica w generacjach konsol.
Bonusy poza konsolą
Niezależnie od platformy, głównym źródłem informacji na temat naszych statystyk i nie tylko jest BATTLELOG. Można spokojnie stwierdzić, że jest to nasze centrum dowodzenia. Dostęp do naszych statystyk jest bardzo szczegółowy i nigdzie indziej nie jest dostępny. Do tej platformy informacyjnej możemy się dostać za pomocą przeglądarki internetowej lub odpowiedniej aplikacji na smartfonie lub tablecie. Oprócz zwykłych informacji możemy tam np. wykreować swój emblemat [edycja dostępna tylko z poziomu komputera], wybrać swój awatar, ułożyć ekwipunek dla klas, edytować dodatki do broni i pojazdów, filtrować wyszukiwarkę serwerów czy ustawiać misje. I to wszystko w czasie rzeczywistym. Klikamy ustawienia klasy na tablecie i w tym samym momencie mamy już ustawione na konsoli o czym poinformuje nas dźwięk „bipbip” na konsoli. Podobnie z wyszukiwaniem serwerów, parę kliknięć na tablecie a konsola sama zaczyna ładować mapę i tryb który został przez nas wybrany. Co prawda nie od razu tak pięknie to działało. Pierwsza wersja aplikacji miała jedynie funkcję wyłączania się, klapa totalna, ale dość szybko wszystko zostało poprawione i w chwili obecnej każdemu battlefieldowemu posiadaczowi tabletu gorąco polecam tą aplikację.
Podobnie było z Commander App. Nie szło włączyć nawet tego ustrojstwa. Po trzech dniach i odpowiednim update’cie aplikacja uruchomiła się i ku mojemu zaskoczeniu zaczęła poprawnie działać. Mało tego, apka jest w pełni zlokalizowana, zarówno menu jak i rozgrywka zostały całkowicie spolszczone. Również dźwięki zostały zdubbingowane! Czysta przyjemność w graniu na tablecie zrobiła się krystalicznie przyjemna. Z czasem dodano również wyszukiwarkę serwerów i obecnie już nic nie stoi na przeszkodzie by wspierać swoich kolegów z konsol z poziomu tabletu.
Obie aplikacje są darmowe i o ile z Battleloga możemy korzystać od razu, tak Tryb dowódcy staje się dostępny dopiero po osiągnięciu 10-tej rangi. A nie wyobrażam sobie, by ktoś mógł poprzestać na dziewiątej randze i utknąć w miejscu. Aplikacje „pozasystemowe” należy odznaczyć jako niewątpliwy plus całości Battlefielda.
Czy zatem warto?
Czy w świetle powyższych uwag, warto zaopatrzyć się w swoją kopię Battlefield 4 na „starą generację” ? Cóż… to jest dość ciężkie pytanie. Jeśli jesteście konsolowymi fanami serii to pewnie i tak już to zrobiliście. Jeśli nie, to w sytuacji obecnych cen, a tym bardziej cen gier używanych, warto pomyśleć nad zakupem. Jeśli oczywiście nie planujecie zakupu mocarnego PeCeta lub którejkolwiek z konsol następnej generacji. Chyba, że taki plan jest, wtedy darujcie sobie. Naprawdę. Co prawda Premium jak i statystyki teoretycznie są migrowane na następną generację ale w naszym wspaniałym kraju nie ma na razie zbyt optymistycznych informacji co do wymiany gry w wersji x360 na Xbox One. W przypadku obozu Sony jest troszkę inaczej – w kopiach na PS3 (nowych) powinien być kod który umożliwi Wam zakup tej gry w wersji PS4 po specjalnej cenie.
Myślałem, że BF4 na x360 będzie czymś w rodzaju „mappacka”, jednak jest czymś więcej – jest grą troszeczkę inną i mimo wielu niedoróbek jest w stanie dostarczyć kawałek dobrej rozrywki przed telewizorem. Gdybym miał ocenić go zaraz po premierze dałbym mu może ze dwa i pół pada, za karę, za wszystkie problemy i mega złość. Za brak relaksacyjnej grywalności. Patrząc na to jak DICE usilnie stara się wyprostować wszystkie sprawy daję CZTERY pady a jeszcze pół pada pewnie bym dodał za jakiś czas.
Aktualizacja w związku z aktualizacją
W trakcie pisania powyższego tekstu ukazała się łatka do bitewnego pola. Na Xbox 360 jest to blisko 300 mb, które mają wprowadzać dość znaczące poprawki do gry. Producent twierdzi, że łatka poprawia ogólną stabilizację produktu oraz wprowadza nowy, poprawiony balans pojazdów, głównie chodzi tu o samoloty. Niestety, z punktu widzenia grającego niewiele się zmieniło. A nawet w pewnych momentach można odnieść wrażenie, że jest gorzej. Gra dziwnie zaczęła klatkować na mapach, na których wcześniej takie zdarzenie nie miało miejsca. Wciąż zabijamy się przez ściany i zza rogu, kod sieciowy chyba nigdy nie ulegnie zmianom, przynajmniej ja zaczynam tracić nadzieję.
Autor powyższego materiału wideo w dość prosty i obrazowy sposób przedstawia jaki jest obecny stan Battlefielda 4. Niestety nie wygląda to różowo. Wciąż jest mnóstwo rzeczy do poprawy a w takim tempie do końca tego roku powinno wyjść jeszcze 20 poprawek (od premiery minęły 3 miesiące i już mamy ich w sumie 5). Wiem, że są tacy którym tak wiele błędów nie przeszkadza, być może za mało czasu spędzili z tą grą. Weteranom gra też się oczywiście podoba, ale łzy same cisną się gdy po raz kolejny jakiś błąd wynikający z niedopracowania przeszkadza w zrealizowaniu celu gry. To bywa czasem bolesne.