Krugero’s Top 5: Najlepsze gry wyścigowe
Oj przejechało się tych wirtualnych kilometrów, oj przejechało:) Tym razem wzięło mnie na napisanie o moich ulubionych racerach wszech czasów. Gry wyścigowe stanowią spory kawałek mojej historii gracza. Przez lata byłem ogromnym fanem symulatorów pokroju Gran Turismo, jednak ostatnio, z powodu małej ilości czasu, bliżej mi do ścigania się na bardziej arcade’ową modłę, o czym przekonacie się przeczytawszy poniższy ranking moich najlepszych ścigałek ever. Miłej lektury!
#5 Gran Turismo 2 (PSX)
Tego klasyka nie trzeba nikomu przedstawiać. Do dziś pamiętam dzień, kiedy po raz pierwszy zagrałem w demo produkcji Polyphony Digital, które gościło się na krążku dołączonym do polskiej edycji PlayStation Magazine. Przejażdżka Nissanem Evo III po ulicach wirtualnego Rzymu była czymś niezwykłym. Tej grze nie mógł równać się żaden Need for Speed, z którym miałem wtenczas styczność na PC. Na szczęście wspomniane demo GT2 urzekło również moją siostrę i mojego dzisiejszego szwagra, który zdecydował się na zakup pełnej wersji Gran Turismo 2 na swojego Szaraka.
Gra miała dwa dyski: Arcade i Career Mode. To właśnie za zawartość tego drugiego krążka pokochaliśmy z szwagrem wyścigową serię Polyphony. Nasze początki w Gran Turismo 2 były trudne. Będąc żółtodziobami kupiliśmy bodajże najwolniejszą brykę w grze – Fiata 500 R, będącego protoplastą naszego rodzimego „Malucha”. Pomimo dziesiątek wyścigów, które ukończyliśmy tym autem na ostatnim miejscu i tak nie mogliśmy odkochać się od Gran Turismo. W końcu, udało nam się uzbierać kasę na tuning naszego „Kaszlaka”, który po zamontowaniu turbosprężarki był w stanie wygrywać nawet z Cinquecento:)
Tuning. To właśnie w Gran Turismo 2 po raz pierwszy spotkałem się z tym pojęciem. Żaden poprzedni racer, w którego grałem nie oferował mi możliwości modyfikowania parametrów mojego auta. Z czasem odnaleźliśmy się z szwagrem w tunigowych realiach Gran Turismo. Ponadto, dorobiliśmy się lepszych fur i udało nam się ukończyć wszystkie wyzwania związane ze zdobywaniem kolejnych kategorii wirtualnego prawa jazdy. Nigdy jednak nie ukończyliśmy Gran Turismo 2 w 100% – nie byliśmy w stanie podołać chociażby wyścigom Endurance.
Dzięki GT2 na długi czas zakochałem się wirtualnych symulatorach czterech kółek. Gra Polyphony dostarczyła mi wiele godzin fantastycznej zabawy. Każdy wygrany wyścig, każde kupione auto, a nawet każda kupiona część i najmniejszy tuning auta sprawiały mi wielką satysfakcję. A na horyzoncie było już widać Gran Turismo 3 na next-genowe wtenczas PS2, a wraz z nim jeszcze więcej tras, jeszcze więcej aut i przede wszystkim jeszcze większy realizm. O tak, GT3 było grą, która rozbudzała marzenia.
#5 Forza Motorsport (Xbox)
Pamiętam mój szok, gdy po raz pierwszy ujrzałem w telewizji reklamę prezentującą gameplay Gran Turismo 3 A-Spec na PS2. Z początku myślałem, że oglądam relację z trasy prawdziwego wyścigu, a nie grę. GT3 jawiło się jako król gier wyścigowych na wszystkie platformy i rzeczywiście nim było. Kilka lat potem, światło dzienne ujrzało Gran Turismo 4, będące szczytem możliwości „Czarnuli”. Zdawało się, że historia ponownie zatoczy koło i seria GT po raz kolejny będzie święcić tryumfy nad innymi grami ze swego gatunku.
Na wszelkie doniesienia o Forzy Motorsport zmierzającej na pierwszego Xboxa reagowałem szyderczym parsknięciem. Cóż, zachowywałem się zgodnie z etykietą fanboya Sony – prostacko. Mój maluczki i szczylowaty móżdżek kazał mi myśleć, że atak na exy Sony jest atakiem na mnie samego. Z mojego peesdwójkowego zaścianka wyprowadziło mnie czytanie polskiej prasy growej, której zawsze było bliżej do obiektywizmu niż subiektywizmu. Po przeczytaniu recenzji blockbusterów wydanych na maszynkę Billa, uznałem, że najwyższy czas polubić się z pierwszym Xboxem. Jedną z takich recenzji był testy Forzy Motorsport na łamach PSX Extreme autorstwa Sentinela, który dał tej grze notę 9+.
Oryginalna Forza Motorsport wchodziła w zestaw gier, które kupiłem z Xboxem. Z miejsca pokochałem ją za wszystkie aspekty rozgrywki, nad którymi rozwodzili się redaktorzy PE. Najbardziej podobało mi się to, że produkcja ta została stworzona przez takich samych, albo i większych fanów Gran Turismo jak ja. Fanów, którzy niczym przysłowiowy uczeń przerośli mistrza, implementując do swojej gry czynnik, którego zawsze brakowało w serii GT. Mowa tu o zniszczeniach, które wpływały zarówno na wygląd jak i prowadzenie wirtualnych samochodów w Forzy Motorsport.
Ku mojemu zdziwieniu, zniszczenia były najmniejszą nowością w stosunku do GT. Forza urzekła mnie jeszcze bardziej realistycznym modelem jazdy niż ten w grze Polyphony Digital. Deweloperzy rewelacyjnie rozwiązali kwestię poziomu trudności w swojej produkcji. Gracz mający trudność z symulatorami mógł włączyć szereg ułatwień, aby móc lepiej cieszyć się grą. Zabawa jednak zaczynała się po wyłączeniu wszystkich ułatwień i ustawieniu najwyższego AI naszych oponentów. Do dziś pamiętam moje zdziwienie, kiedy jeszcze przed startem samego wyścigu zatarłem silnik mojego Forda Mustanga (tak kończyło się wciskanie i przytrzymywanie przycisku gazu przed zakończeniem odliczania do startu), lub gdy już po wystartowaniu nie mogłem jednocześnie hamować i skręcać tak jak robiłem to w Gran Turismo (w Forzy po wyłączeniu ABS koła blokują się w trakcie hamowania). A to był zaledwie czubek góry lodowej.
Pierwsza Forza Motorsport to cudowny symulator wyścigów i jak na razie ostatni, w którego grałem. Pomimo całej swej cudowności i złożoności flagowy racer Microsoftu udowodnił mi, że symulatory wyścigów nie są dla mnie. Fakt, że nie byłem w stanie ukończyć Forzy podobnie jak nie byłem wcześniej w stanie ukończyć GT2 jeszcze bardziej uświadomił mi ten stan rzeczy. Właśnie z tej przyczyny nie mam w swojej kolekcji gier żadnej Forzy Motorsport, ani Gran Turismo, które ukazały się na last geny. Może na emeryturze wrócę do gatunku „Real Driving Simulator”. Dopiero wtedy będę miał czas na masterowanie czasów okrążeń i wyścigi typu „Endurance”.
#3 Need for Speed: Underground (PC, PS2, Xbox, Gamecube)
Nie jesteście w stanie wyobrazić sobie mojej niechęci przed uruchomieniem NFS: Underground. Była ona spowodowana moją ogólną niechęcią do gier wyścigowych z gatunku arcade. Jak się pewnie domyślacie, było to zasługą mojej fascynacji serią Gran Turismo, która była nastawiona na realizm. W Undergrounda grali jednak wszyscy i wszyscy go zachwalali, toteż zdecydowałem się zapomnieć na chwilę o mojej miłości do symulatorów i pozwoliłem sobie na mały „skok w bok” z arcade. W ten oto sposób wpadłem w objęcia cudownego Need for Speed: Underground.
„Podziemne” wyścigi od EA rozkochały mnie w sobie za sprawą rewelacyjnego klimatu znanego z pierwszej części filmu „Szybcy i Wściekli”, który emanuje już z intra gry:
Bałem się, że dobre wrażenie, jakie zrobiło na mnie intro gry pryśnie szybko jak bańka mydlana za sprawą nierealistycznego modelu jazdy, stworzonego przez Elektroników. Ale gdzie tam! Po kilku ukończonych wyścigach zrozumiałem, w jak wielkim byłem błędzie dyskredytując wcześniej arcade’owe racery. Na początku nie chciałem się do tego przyznać, ale grając w Undergrounda bawiłem się lepiej niż w czasie gry w Gran Turismo 3.
Gra w Need for Speed: Underground to czysty fun. Oprócz wspomnianego klimatu produkcja EA zachwyciła mnie również możliwością tuningu technicznego i wizualnego wirtualnych gablot. Ten drugi patent wypadł wprost rewelacyjnie! Brykom w NFS:U można było nadać niespotykanego w innych grach wyglądu. W grze podobały mi się również trasy, w których można było korzystać z ukrytych skrótów oraz FENOMENALNY, licencjonowany soundtrack, który nadawał grze jeszcze bardziej unikatowego klimatu. Suma tych wszystkich składników uczyniła z pierwszego Undergrounda tytuł kultowy. Niestety, ale w mej opinii kolejne odsłony serii NFS, opierające się na nielegalnych wyścigach, choć trzymały poziom, były nędznymi rip-offami opisanego powyżej oryginału, na myśl o którym aż łezka się w oku kręci. EA, koniecznie zrebootujcie tę markę na PlayStation 4 i Xboxie: One!
#2 Burnout: Revenge (PS2, Xbox, Xbox 360)
Moja przygoda z Burnotem i ogromna sympatia do tej serii zrodziła się w trakcie mojej styczności z trzecią częścią tego racera. Najmilej jednak wspominam czwartą odsłonę tej rewelacyjnej gry, o podtytule Revenge. Wyścigi od Criterion to CZYSTY ARCADE, skrywający w sobie pokłady najsłodszego miodu. O B:R można rozpisywać się wyłącznie w samych superlatywach!
PRĘDKOŚĆ – to ona jest największym atutem recera Criterion. Mknienie 300 km/h w gęstym ruchu ulicznym na włączonym BOOST’cie jest normą w Revenge. Prędkość w grze wydanej przez EA jest często tak ogromna, że nie sposób dostrzec nadjeżdżających z naprzeciwka lub jadących przed nami aut cywilnych. Do tego dochodzą przemocarne drifty i rewelacyjne skróty często gęsto zakończone ogromną „hopą” tj. wyskocznią. Każdy wyścig w Burnout: Revenge to ostra jazda bez trzymanki i balansowanie na krawędzi kraksy. Wystarczy jedno nieodpowiednie mrugnięcie okiem lub spóźniona o kilka milisekund reakcja by rozbić nasz wóz o jakąś barierkę, budynek lub inne auto, takie jak autobus, ciężarówka, czy zwykła osobówka.
Oprócz ciągłej walki z refleksem, w Revenge gracz zmagał się również z rywalami sterowanymi przez konsolę. Można było ich spychać na różne przeszkody, tak aby rozbili o nie swoje auto, co w Burnout’cie określone było mianem „Takedowna” (gracz również mógł paść jego ofiarą). Suma tych wszystkich cech zamyka gameplay Burnouta: Revenge w jednym słowie, a brzmi ono: HARDCORE. To właśnie ze względu na wszechobecny hardcore tak miło wspominam grę Criterion. W tym miejscu chciałbym serdecznie pozdrowić Wojtka, z którym wspólnie przechodziłem Revenge, zamieniając się padem co jeden wyścig lub co jedną rundkę w trybie Crash, który polegał na spowodowaniu jak największego karambolu. Ach, szkoda, że o serii Criterion zrobiło się głucho i przez ostatnie lata nie doczekaliśmy się sequela Burnouta Paradise, który ukazał się na początku życia last genów. EA reaktywujcie tę serię!
#1 Micro Machines (NES/Pegasus)
Czy w Polsce jest ktoś, kto nie znałby KULTOWYCH wyścigów z malutkimi pojazdami w roli głównej? Nie może być! Moją przygodę z grami wyścigowymi zacząłem od Micro Machines właśnie. W mym odczuciu, była to najlepsza gra wchodząca w skład Złotej Piątki.
Produkcja Codemasters urzekała cudowną, kolorową grafiką oraz mega miodnym gameplayem, na który składały się rewelacyjnie zaprojektowane trasy oraz tytułowe Micro Machines, czyli miniaturowe pojazdy, którymi było dane ścigać się graczom. MM cechowało się sporą „złożonością” jak na możliwości NESa/Pegasusa. W grze można było ścigać się kilkoma rodzajami samochodów oraz innymi pojazdami, takimi jak motorówki, helikoptery, a nawet czołgi. Pojazdy te różniły się od siebie nie tylko wyglądem, ale i zachowaniem. Sterowanie każdym z nich wymagało innych umiejętności. Do moich faworytów należały zmagania Formuły 1 na stole bilardowym (cóż to była za prędkość jak na tamte czasy!) oraz wyścigi lekko driftujących Sports Cars na trasie biegnącej przez kilka biurek, oddzielonych od siebie „przepaściami”, nad którymi fruwały maleńkie samochodziki.
Micro Machines ceniłem, cenię i cenić będę jeszcze z jednego powodu – wyśrubowanego poziomu trudności. Chyba NIGDY nie udało mi się wygrać wszystkich rajdów w grze Codemasters. Pamiętam, że z wyścigu na wyścig AI konsolowych rywali rosło w zatrważającym tempie. Ponadto, Micro Machines wymagało od gracza umiejętnego lawirowania pomiędzy przeszkodami, którymi usłane były trasy w grze. W niektórych miejscach produkcja Codemasters chyba jako pierwsza w historii gatunku pozwalała na jazdę na małe skróty.
Ach, cóż to był za racer! Zaiste, Micro Machines to wielki tytuł! Czy ktoś z Was nie ma czasem na stanie zbędnego Pegasusa wraz z kopią Złotej Piątki;] ?
Teraz Wasza kolej. Jakie są Wasze ulubione gry wyścigowe wszech czasów?
PS. Kolejna odsłona Krugero’s Top 5 ukaże się 2014-03-10. Stay tuned!