Asset 3

FTL: Advanced Edition – recenzja

Piotr Szychowski / 19.04.2014
komentarze: 0

Rozszerzenie do Faster Than Light wkradło się na mój dysk twardy niepostrzeżenie, w postaci ważącej kilkadziesiąt megabajtów aktualizacji, którą automatycznie pobrał klient Steam. Mimo to, od razu zasiadłem do produkcji ciekawy, co tam panowie z Subset Games nawyprawiali. I wiecie co? To nadal stary, dobry „efteel”… z masą bajerów i usprawnień.

FTL zaraz po premierze ukradł mi kilkadziesiąt godzin życia, co przy rozgrywce trwającej zwykle 2-3 godziny daje całkiem niezły wynik. Zresztą, nie bez powodu – można powiedzieć, że była to miłość od pierwszego włączenia. Kiedy wreszcie udało mi się ukończyć grę w całości, pokonując ostatniego bossa, kickstarterowy twór poszedł w odstawkę, zmuszony ustąpić miejsca innym tytułom. Jednak nadszedł czas powrotu, bo i jest do czego wracać. Chociaż zmian nie widać na pierwszy rzut oka to zapewniam was, że są. Chłopaki mocno postarali się, aby eksplorowanie galaktyk na powrót stało się kosmicznie wciągające.

STARE NOWEGO POCZĄTKI

Ale po kolei. Dla tych, którzy nie mieli nigdy styczności z grą, wyjaśnię w skrócie, co to jest i z czym to się je. Otóż Faster Than Light można określić mianem strategio-erpego-rogalika (roguelike – przyp. red.), gdzie naszym głównym celem jest kierowanie małym statkiem przemytniczym i jego załogą w przestrzeni kosmicznej. Ma to oczywiście głębszy sens, bowiem jako kapitan przewozimy ważne informacje mogące zagrozić powodzeniu przewrotu rebeliantów – wielkiej potęgi militarno-politycznej przejmującej całe układy gwiezdne.

ftl-advanced-edition-screen-4

Poprzez galaktykę zdążamy na polecenie przywódców Federacji, którym owe dane trzeba dostarczyć. To nie wszystko, bowiem cała rebeliancka armada depcze nam po piętach i każdorazowe przemieszczanie się pomiędzy ośmioma sektorami, wiąże się jednocześnie z ucieczką przed wrażą flotą. Wszystkie próby przejścia gry mają w zasadzie zbliżony do siebie charakter i kończą się konfrontacją ze statkiem-matką nieprzyjaciela (chyba, że zginiemy po drodze). Przelecenie przez wspomniane sektory daje nam więc czas na to, by zebrać załogę i odpowiednio wyposażyć statek.

RED FIVE STANDING BY

Wszystkie te atrakcje rozpoczynają się w hangarze, czyli pierwszym ekranie produkcji. I także od tego miejsca rozpoczyna się cała lista dodatków, dzięki którym FTL na powrót stał się łakomym kąskiem. Przede wszystkim twórcy zdecydowali się, obok easy i normal, dodać poziom hard, czyli prawdopodobnie tryb, który odpalą tylko samobójcy (biorąc pod uwagę mocno wyśrubowane dwa poprzednie schodki). Zaraz obok jest chyba najważniejszy przełącznik w grze, czyli opcja pozwalająca uruchomić, bądź zrezygnować z bogactwa edycji rozszerzonej. Nie przypadły wam do gustu zmiany i usprawnienia po najnowszej aktualizacji? Wystarczy wyłączyć Advanced Edition i cieszyć się podstawką.

FTL: Advanced Edition

Działa to także w drugą stronę, bowiem uruchomienie dodatkowej zawartości opatrzone jest komunikatem twórców, w którym przestrzegają przed wyborem pytając, czy jesteśmy wystarczająco dobrze zapoznani z mechaniką gry. Kiedy już pochylimy się nad najważniejszym dylematem moralnym w naszym życiu, przychodzi pora wybrać statek. Tu także dodano kilka nowości m.in. każdy pojazd ma do odblokowania trzecią skórkę (oczywiście, nadal po spełnieniu kilku niełatwych warunków). Wymyślenie głupiej nazwy dla statku i załogi to już czysta klasyka, pozostaje więc rzucić się w wir przygody.

ZABAWKI DLA DUŻYCH CHŁOPCÓW

W Faster Than Light: Advanced Edition pierwsze skrzypce grają w zasadzie dwa duże dodatki: oddanie do dyspozycji gracza czterech systemów dających nowe możliwości pilotowanemu przez naszą załogę gwiezdnemu pojazdowi i druga rzecz, o której za chwilę.

Mamy więc hakowanie – system działający w oparciu o specjalistyczne drony, które są w stanie „podczepić” się do konkretnego pomieszczenia wrogiej jednostki i czasowo wyłączyć jeden z jej systemów. Skuteczność w zestawieniu z typową wiązką elektromagnetyczną nieporównywalnie większa, co wymusza stosowanie nowych taktyk (w szczególności, gdy to my padniemy ofiarą tegoż uzbrojenia).

Nowy system klonowania stał się alternatywą dla znanego z podstawki pomieszczenia medycznego. Zamiast jednak leczyć ranne jednostki, po ich śmierci wydaje na świat klony, oczywiście z mocno nadszarpniętymi statystykami. Cóż, nareszcie jest szansa, że nasz ulubiony specjalista przeżyje szalejący na pokładzie pożar, nawet jeśli pozostanie zaledwie cieniem oryginału.

Niezbyt odkrywcze, ale często ratujące tyłek z opresji, jest zasilanie zapasowe, którego użycie zwiększa moc naszego reaktora o kilka kresek. Żeby nie było za łatwo, działa przez kilkadziesiąt sekund, a i swój czas się ładuje.

Najciekawsze pozostaje chyba kontrolowanie umysłów, gdzie sposobu działania nie trzeba w zasadzie tłumaczyć. Dość powiedzieć, że system pozwala na efektowne i efektywne uzyskanie przewagi w konkretnej batalii, choćby poprzez wydanie wrogom rozkazu strzelania do siebie nawzajem.

PROTEANIE CZY ŻNIWIARZE?

Druga ze wspomnianych nowości to starożytna rasa znana jako Lanius. Niezwykle dziwaczna, ale też rzadko spotykana. Laniusi (Laniusy?) są stworami zbudowanymi z mniej lub bardziej szlachetnych metali, a i nawyki żywieniowe odpowiadają ich specyficznej budowie. Najważniejsza cecha tych monstrów to beztlenowe oddychanie i jednoczesne wysysanie cennego pierwiastka z pomieszczeń. Czy w waszych głowach zapaliła się właśnie lampka odpowiadająca za pomysły na nowe techniki abordażu? Dobra wiadomość jest taka, że da się przedstawicieli rasy Lanius dokoptować do załogi. Grunt to odrobina szczęścia i zasobny portfel.

ftl-advanced-edition-screen-3

KOLOROWA GALAKTYKA

Chłopaki z Subset Games nie grzebali w zasadzie przy technicznych aspektach produkcji, a przynajmniej nie zrobili niczego, co bardzo rzucałoby się w oczy. Usprawnieniu uległ system komunikatów, teraz poszczególne zdarzenia są jakby bardziej przejrzyste i czytelne. Widoczniejsze stało się podnoszenie statystyk załogi poprzez każdą z wykonywanych akcji, zresztą twórcy położyli znacznie większy nacisk na rozwijanie umiejętności. Często w galaktycznych sklepach mamy bowiem okazję zrekrutować nowych specjalistów z częściowo podniesionym skillem w danej dziedzinie.

Muzykę z gry mam wyłączoną dla zasady, ale poszczególne dźwięki strzałów, wybuchów, czy alarmów nadal łamią wszelkie prawa fizyki (czytaj: są i słychać je zadziwiająco dobrze, jak na próżnię kosmosu). Graficznie bez zmian, zresztą niewiele było w FTLu do poprawienia – prosty i minimalistyczny styl broni się sam.

KOSMICZNA ZABAWA

Zaiste nie jestem w stanie wymienić wszystkich mniejszych bądź większych pierdółek, o które wzbogaciła się podstawowa wersja Faster Than Light. Poza najważniejszymi usprawnieniami mamy bowiem pokaźną listę dostępnego arsenału, nowe wyzwania i zdarzenia losowe. Zdecydowanie warto pokopać trochę samemu – weterani na każdym kroku odnajdą coś ciekawego, nowi mogą poczuć się przytłoczeni (ale od czego jest opcja, o której wspomniałem na początku).

A pod płachtą Edycji Rozszerzonej cały czas prosi o naszą uwagę jedna z najlepszych kosmicznych gier ostatnich lat. Mocno upierdliwa, trudna przez swoją losowość, ale też piękna w swej prostocie i cholernie satysfakcjonująca. Nie ma chyba lepszego momentu, by przekonać się o słuszności powyższych słów lub po prostu odświeżyć sobie projekt dwuosobowej ekipy, która potwierdziła zasadność idei Kickstartera. Stąd jak najbardziej zasłużona ocena końcowa odnosząca się zarówno do podstawki przed, jak i po najnowszej aktualizacji.