Rise of Tomb Raider, czyli nie taki Exclusive straszny jakim się go maluje…
Microsoft swoją zapowiedzią na konferencji prasowej na Gamescom 2014 zelektryzował graczy na całym świecie. Fani marki Tomb Raider doznali szoku i przez długi czas wraz z widłami i pochodniami atakowali Square Enix. Marka, która do tej pory była dostępna na wielu platformach miała zostać zamknięta na tylko jednej – konsoli od Microsoftu.
Wystarczył jeden obrazek
Kiedy w trakcie konferencji Microsoftu padło stwierdzenie, że Rise of the Tomb Raider pojawi się pod koniec 2015 roku, wyłącznie na Xbox. Dla przypomnienia – od 50 minuty zaczyna się prezentacja tego tytuły:
Momentalnie po tej zapowiedzi, na oficjalnym fanepage’u Tomb Raider rozpoczęła się istna PR-owa apokalipsa. Fani z całego świata dodawali niezbyt radosne komentarze pod wpisem dotyczącym tej zapowiedzi. Każdy z nich dostawał po kilkaset like’ów i to w zastraszającym tempie.
Nie ma co udawać, że jest to zaskakująca reakcja. Przede wszystkim Tomb Raider rozpoczynał swoje kroki na konsoli PlayStation, by później pojawić się także na innych platformach. Wśród tych osób znalazło się także wielu PCtowców, dla których to również oznaczało brak gry na ich platformie.
Zapowiedź, która miała być przekuta w sukces w ciągu dosłownie kilku minut stała się strzałem w kolano zarówno dla Square Enix i Crystal Dynamics jak i kolejną katastrofą Microsoftu. Patrząc na reakcję fanów trudno na MS patrzeć inaczej niż na wielkiego molocha, który wysypując wywrotkę pieniędzy zagarnął sobie jedną z kultowych marek, gdyż nie potrafił stworzyć nowej, na tyle atrakcyjnej, by przyciągnąć nowych graczy do swoich produktów.
Wyjaśnienia
Ekipa Crystal Dynamics szybko zareagowała na to, co zaczęło się się dziać wokół tej informacji, publikując wyjaśnienia na oficjalnym blogu. Niestety po raz kolejny mieliśmy do czynienia z bardzo rozmytą informacją, którą należało czytać bardzo uważnie, ale dla sporej grupy osób przekaz był prosty – nie mamy posiadaczy PlayStation i PC gdzieś, przygotowujemy dla nich Lara Croft and the Temple of Orisis. Rodzi to równie piękną sytuację jak legendarny już Don Mattrick wyjaśniający, że skoro mamy problem z internetem, to Microsoft ma alternatywę dla Xbox One – nazywa się ona Xbox 360.
Na szczęście wczoraj wieczorem Phil Spencer w rozmowie z Eurogamerem wyjaśnił całą sytuację. Owszem, Rise of the Tomb Raider to exclusive na Xbox One i… Xbox 360, ale tylko czasowy. Niestety nie jest nam dane póki co dowiedzieć się, jak długo potrwa ta wyłączność, ale bez wątpienia gra trafi także na inne platformy.
Czy było zatem warto?
Patrząc na całą sytuację z perspektywy Microsoftu trudno nie zauważyć, że teoretycznie świetny pomysł okazał się marketingową katastrofą. Ja zastanawiam się czy faktycznie taka marka jak Tomb Raider wystarczy by podnieść sprzedaż konsol? Szczerze powiedziawszy – wątpię. Wszyscy Larę Croft znamy i kochamy, ale raczej nie na tyle, żeby wyłożyć na stół przynajmniej 1600zł + koszt gry. Microsoft zagrał wysoko, ale niestety może się to odbić sporą czkawką, a w najlepszym wypadku wyjdzie na zero – w końcu udało im się jednym zdaniem doprowadzić do szału ludzi, których chcieli do siebie zagarnąć. Co więcej – Ci sami gracze teraz wiedzą już, że Rise of the Tomb Raider trafi na inne platformy i jest to tylko kwestia czasu – wystarczy więc tylko poczekać.
Crystal Dynamics i Square Enix również nie mają różowo – gracze wiele wybaczają i na wiele wpadek przymykają oko, bo w końcu najważniejsze są gry. Obie firmy jednak pokazały, że pieniądze to wszystko – wystarczy odpowiednia suma i można kupić w sumie wszystko. Zaskoczenie – żadne, przecież branża gier to czysty biznes, podobnie jak każda inna, a więc „hajs musi się zgadzać”. Koniec końców zapewne i tak im się upiecze, bo fani dostaną grę na dowolną platformę, tyle tylko że później, więc w sumie to nie ma co się wściekać – nim gra trafi na PC czy PS4 można pograć w co innego i tyle.
Jest to jedna z tych sytuacji, kiedy Sony zyskuje plusy praktycznie nie uczestnicząc w ogóle w zabawie, choć warto pamiętać, że Sony nie jest święte i też ma swoje za uszami.
Exclusive to nie znaczy „na chwilę”
Kiedy na rynku królowały takie sprzęty jak Sega Saturn, PS One czy Nintendo 64 to faktycznie – powstawał dylemat jaką konsolę przygarnąć, bo katalogi dostępnych gier mocno się różniły. Obecnie jednak, z każdą kolejną generacją konsol, różnica ta zaczyna się powoli zacierać. W zasadzie jedyną marką, która nadal ostro walczy exclusive’ami jest Nintendo – wcześniej Wii, a teraz WiiU otrzymują sporo gier od N, których nie dostaniemy na innych platformach. Owszem, to kolejne wcielenia Mario czy Zeldy, ale jedno się nie zmienia – fani mogą być pewni, że każda nowa platforma doczeka się ich ulubionej serii.
W przypadku Xbox One nic nie jest już pewne – głośno zapowiadane jako exclusive Ryse: Son of Rome zmierza na PC, podobnie zresztą jak Dead Rising 3. Nic dziwnego – PC to ogromny rynek, a skoro sprzedaż tych produkcji nie zachwyciła na Xbox One, to warto spróbować nowych rynków. Tym samym z dużych gier dostępnych w dniu premiery na XONE pozostała tylko Forza Motorsport 5. Na horyzoncie majaczy się kilka tytułów, ale prawdziwymi system sellerami póki co są tylko Quantum Break i Halo 5: Guardians. Owszem, Sunset Overdrive wygląda ciekawie, ale nie aż tak.
Sytuacja PlayStation 4 wygląda o tyle lepiej, że gry wydawane przez Sony nie trafiają nigdy na inne platformy. Tak było choćby z całą serią Killzone czy Uncharted, że o Heavy Rain nie wspomnę. Nie wszystkie z tych gier były wybitne (patrzę w Twoim kierunku Killzone 😉 ), ale pojawia się konsekwencja – te serie tylko na PlayStation, koniec i kropka. Tak jak wspomniałem – dawniej Sony robiło dokładnie to samo co Microsoft zrobił teraz – podkupywało studia i ich marki, a następnie robiło z nich produkcje ekskluzywne. Dawniej jednak nikt nie przywiązywał do tego aż takiej uwagi, a poza tym – PlayStation dominowało rynek mocno, więc w pewnym sensie „problem nie istniał”.
Na obecną chwilę wszystkie gry, które PS4 otrzymało na wyłączność pozostają na tej platformie i nie zamierzają się nigdzie ruszać. Czy było ich dużo? Niespecjalnie, ale wygląd na to, że Sony podpatruje atuty Nintendo i stawia na konsekwencję. Dlatego też tylko na platformach od Sony możemy zagrać we wspomniane Heavy Rain czy The Last of Us.
Rzuty „na taśmę”
Podczas gdy zarówno Microsoft jak i Sony nie produkują gier na potęgę, cała nadzieja w tzw. „third party developers”. Niestety tutaj powoli zaczynają się tanie chwyty i żenujące zagrywki z obu stron. Większość ważnych tytułów posiada ekskluzywną zawartość dostępną wyłącznie na „naszej platformie”, w zależności od tego kto da więcej. Tak jest na przykład z serią Call of Duty, której dodatki pojawiają się na konsolach Microsoftu o miesiąc wcześniej czy z drugiej strony okopów – Assassin’s Creed i misje Eveline czy Watch Dogs.
Coraz więcej osób wyraża swoje niezadowolenie z takiej praktyki, bo owszem – są gracze posiadający obie konsole w domu, ale i tak w większości przypadków jest to loteria ze strony developerów i wydawców. Nie oszukujmy się, że grając głównie np. na Xbox One, kupimy Watch Dogs na PS4, skoro tryb online będziemy katować ze znajomymi z Xbox Live. Pół biedy jeśli chodzi o jakąś mało znaczącą misję, czy dodatkowe ciuszki/bronie, gorzej jeśli będą to całe postacie czy rozbudowane wątki fabularne.
Trochę popłynąłem
Miało być tylko o Rise of the Tomb Raider, ale dałem się nieco ponieść. Przykład tej gry jednak pokazuje dobitnie, że jako gry na wyłączność przyjmują się tylko nowe marki bądź kontynuacje już dostępnych exclusive’ów. Próba „zagarnięcia do siebie” jakiejkolwiek dużej marki, która ma już na rynku silną pozycję jest z góry skazana na negatywną reakcję ze strony fanów.
Patrząc jednak na to wszystko z lekkim dystansem – zapewne gracze zapomną o całej sytuacji za kilka miesięcy, a po premierze Ci co posiadają Xbox One i Xbox360 pobiegną do sklepu na zakupy. Cała reszta natomiast po prostu poczeka i kupi grę nieco później.
W końcu jesteśmy graczami, mamy swoje ulubione marki i chcemy kolejnych odsłon naszych ulubionych bohaterów. Czy można się wściekać o to, że developerzy nie chcą iść z torbami? Nie zawsze cel uświęca środki, ale jak już wspomniałem… hajs musi się zgadzać.