Lords of the Fallen – recenzja [PS4]
Od kiedy tylko zapowiedziano Lords of the Fallen byłem niezmiernie ciekaw czy tym razem CI Games da radę dowieźć naprawdę dobry produkt. Fakt, że w projekcie macza palce Tomasz Gop upewniał mnie jednak, że warto będzie czekać na tę produkcję. Czy zatem w końcu studio przerwało swoją złą passę? Owszem!
Harkyn i Rhogarowie
W grze wcielamy się w postać Harkyna, skazańca, który otrzymuje swoją drugą szansę na odkupienie. Świat cały czas opiera się inwazji Rhogarów, ale z każdą chwilą ich przewaga staje się coraz większa. Ostatnią nadzieją jest Antanas – przywódca całej ludzkości, do którego się udajemy po pomoc. Szybko okazuje się jednak, że musimy wziąć sprawy w swoje ręce.
O błędach przeszłości Harkyna przypominają jego tatuaże na twarzy, ale niestety nie jest nam dane poznać dokładniej jego historii. Szkoda, bo przez cały czas miałem wrażenie, że jestem rzucony w wir wydarzeń, od których zależy los ludzkości, a nie wiem nawet kto, z kim i po co walczy. Wiemy jednak, że powraca upadły Bóg, a wspomniani wcześniej Rhogarowie to jego armia, która przedostała się do naszego świata z innego wymiaru.
Choć element ten jest traktowany nieco pobieżnie, to jednak jest na tyle dopracowany i dobrze przemyślany, że stanowi w miarę spójne tło dla rozgrywki, oferując nam względnie ciekawą opowieść, a jednocześnie nie absorbując zbytnio naszej uwagi. Warto także wspomnieć, że w trakcie rozgrywki będziemy podejmować ważne decyzje, choć wyłącznie z punktu widzenia samego zakończenia, bowiem decyzje te nie mają żadnego wpływu na przebieg gry.
Wojownik? Kapłan? A może łotrzyk?
Rozpoczynając rozrgywkę musimy podjąć decyzję kim będzie Harkyn. Dla osób preferujących pojedynki przy użyciu sporej ilości stali najlepszym wyborem będzie Wojownik, jeśli wolicie jednak wykorzystać swoją prędkość i spryt – warto zwrócić uwagę na Łotrzyka. Tęsknicie za magią i walką na dystans? Pozostaje już tylko Kapłan.
Choć zawsze preferuję zabawę wszelkiego rodzaju magią, tym razem zdecydowałem się na pełnokrwistego wojownika, co zmusiło mnie do odnalezienia w sobie niezliczonych pokładów cierpliwości, ale jednocześnie nauczyło pokory. Ze względu na ograniczoną szybkość zadawania ciosów, konieczne było dobre planowanie każdego ataku i wyczekiwanie odpowiedniego momentu na kontrę.
Kluczowe znaczenie ma również dobór zarówno oręża jak i każdego, nawet wydawałoby się najmniejszego elementu zbroi.
Sprzęt
W Lords of the Fallen kluczowe znaczenie w trakcie walki ma odpowiedni dobór sprzętu, bowiem różnica pomiędzy władaniem krótkim mieczem, a gigantycznym toporem jest kolosalna. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku zbroi, ale po kolei.
Broń
Produkcja CI Games oferuje nam bardzo duże ilości różnych typów broni, wśród których na bank każdy znajdzie coś ciekawego dla siebie. Można więc walczyć na krótkim dystansie przy użyciu krótkiego topora czy miecza, polegając na szybkich atakach i odskoku. Inną możliwością jest natomiast używanie oburęcznego miecza, wielkiego topora czy nawet młota – wtedy sprawa wygląda zupełnie inaczej, bo wyprowadzając każdy z ataków należy brać pod uwagę czas na wykonanie niezbędnego zamachu tą bronią. Ta wydawałoby się prosta różnica diametralnie wpływa na sposób toczenia pojedynków i każdy ma możliwość bezproblemowego dopasowania używanej broni do swojego stylu rozgrywki.
W ramach ciekawostki – warto pamiętać, że niektóre typy broni można używać tylko trzymając je oburącz, a co za tym idzie – nie będziemy mogli wtedy korzystać z tarczy.
Zbroja
Drugim czynnikiem mającym duży wpływ na przebieg pojedynków jest rodzaj zastosowanej zbroi. Każdy z elementów ochronnych – hełm, zbroja, buty czy rękawice ma nie tylko odpowiednie właściwości ochronne, ale również konkretnie określoną wagę. Jak zapewne się domyślacie – im cięższy pancerz, tym wolniej będzie się poruszał Harkyn, którego możliwości udźwigu są ograniczone.
Często więc pojawia się dylemat, czy w danym starciu powinniśmy założyć ciężki pancerz, czy może jednak założyć lżejszą zbroję, która zapewni nam większą mobilność. Konfiguracji jest całkiem sporo i jest także możliwe uzyskanie konfiguracji „po środku”.
Osobną kwestią są w tym przypadku tarcze, które oprócz ciężaru mają także dodatkowe możliwości jak np. parowanie w przypadku puklerza czy wręcz fortyfikowanie się w przypadku ciężkiej tarczy.
Rękawica
W Lords of the Fallen nie uświadczymy żadnej broni dystansowej, choć posiadają ją niektórzy przeciwnicy. Jej rolę przejmuje bowiem magiczna Rękawica. Posiada ona trzy tryby „ognia”, z których pierwszy to zwykły strzał pociskiem w kierunku celu, drugi sprawia, że staje się ona czymś w rodzaju wyrzutni granatów natomiast ostatni z nich idealnie sprawdza się na krótkim dystansie, przypominając swoim działaniem strzelbę.
Przez długi czas była ona przeze mnie mocno nie doceniona, ale koniec końców w krytycznych walkach z bossami okazała się świetnym narzędziem do zadawania dodatkowych obrażeń z dystansu gdy czekałem na odpowiedni moment do bezpośredniego ataku.
Runy
Niektóre ze zdobywanych przez nas broni posiadają gniazda, w których możemy umieścić specjalne runy. Dzięki nim nasza zbroja czy broń, zyskują dodatkowe magiczne właściwości. Aby umieścić je w interesującym nas przedmiocie musimy odszukać kowala, który nie tylko je tam umieści, ale przede wszystkim je najpierw odpieczętuje.
Sam proces odpieczętowania runy wygląda ciekawie, bowiem możemy zainwestować punkty doświadczenia i dzięki temu jeszcze dodatkowo wzmocnić runę przed jej odpieczętowaniem. Czy ryzyko się opłaci – nie jest to zawsze pewne, ale warto próbować.
Walka
Grę rozpoczyna krótki tutorial mający za zadanie wprowadzić nas w tajniki walki w Lords of the Fallen – warto się do niego przyłożyć, bowiem w produkcji CI Games nie ma miejsca na błędy (chyba, że twórców, ale o tym później) i nawet najdrobniejszy z nich zawsze spotyka się z bardzo surową karą.
Porównania do Dark Souls były całkiem słuszne, choć trzeba przyznać, że w przypadku tej gry nie mamy do czynienia z prostą kalką, a raczej inspiracją wzbogaconą o ciekawe mechanizmy. Fundamenty więc wyglądają znajomo – każdy pojedynek należy toczyć uważnie, cierpliwie, atakując przeciwnika w czułe punkty gdy się odsłania. Szybko nauczymy się, że sprint z okrzykiem na ustach i mieczem nad głową kompletnie się nie sprawdza, a nawet najmniejszy przeciwnik jest w stanie nas „pozamiatać” w kilka sekund.
Praktycznie na każdego przeciwnika da się znaleźć odpowiednią taktykę jeśli tylko wykażemy się odpowiednią dozą cierpliwości. Tutaj jednak przychodzi z zaskoczeniem pewien typ przeciwników, którzy po prostu są ślepi, a co się z tym wiąże – ich ataki i moment wyprowadzenia to losowe zdarzenie, na które łatwo się „nadziać”. Pomijając „ślepców”, rodzajów przeciwników może nie spotykamy nadzwyczaj wielu, ale każdy z nich stanowi ciekawą łamigłówkę. Mamy wśród nich np. szybkiego łucznika, który z odległości razi nas płonącymi strzałami, a z bliskiej odległości potrafi powalić i skutecznie zaatakować sztyletem, są też silni i dobrze uzbrojeni rycerze wyposażeni w halabardy, z których potrafią zrobić użytek, że o Rhogarach nie wspomnę – tutaj jest równie kolorowo i ciekawie.
Bossowie
Zupełnie osobną kwestią są walki z bossami, którzy bardzo często są od nas dwu czy trzykrotnie więksi. Nie będzie żadnym zaskoczeniem, jeśli powiem, że również i w tym przypadku pojedynki wymagają od nas odnalezienia pewnych schematów ataku, przygotowania taktyki, a następnie niemal perfekcyjnej egzekucji każdego ciosu.
Poziom trudności w przypadku tych pojedynków jest jednak nierówny, bowiem w teorii – im dalej zajdziemy, tym trudniejszych przeciwników powinniśmy dostawać, a w rzeczywistości nie do końca jest to prawdą. Zdarzyło mi się późniejszych bossów pokonać o wiele szybciej i łatwiej niż kilku początkowych. Nie brakuje tu jednak różnorodności i ciekawych pomysłów, choć wszelkiego rodzaju regeneracja zdrowia to już troszkę chwyt poniżej pasa.
Najważniejsze jest jednak to, że każdy zwycięski pojedynek z takim kolosem dawał mi mnóstwo satysfakcji i sprawiał, że nawet kilkukrotne powtarzanie niektórych z nich zostało wynagrodzone z nadwyżką.
Punkty doświadczenia
Na uwagę zasługuje ciekawie zaprojektowany system inwestowania punktów doświadczenia, które oprócz inwestowania w odpieczętowywanie run przeznaczamy również na rozwój postaci. Otóż na pierwszy rzut oka mamy tutaj kopię schematu znanego z Dark Souls, czyli – w momencie kiedy giniemy, w miejscu naszej śmierci pozostaje duch z punktami doświadczenia, a my musimy je podnieść – w przypadku ponownej śmierci tracone są bezpowrotnie. W Lords of the Fallen jest jednak jeszcze dodatkowy element – wraz z upływem czasu duch wytraca zdobyte punkty doświadczenia, a więc im szybciej dotrzemy do nich, tym lepiej dla nas.
Kiedy już dotrzemy do tych punktów doświadczenia pojawia się kolejny dylemat – podnosić je od razu, czy poczekać aż pokonamy pobliskich przeciwników? Ma to o tyle znaczenie, że w pobliżu wspomnianego ducha, Harkyn otrzymuje dodatkowe bonusy, które może nie są specjalnie duże, ale potrafią nam odrobinę ułatwić życie. Bardzo ciekawy i świetnie przemyślany system.
Świat gry
Choć w Lords of the Fallen nie uświadczymy ogromnych, otwartych przestrzeni, a sam świat nie jest specjalnie rozległy, to mimo wszystko twórcy dają nam dosyć dużą swobodę w kwestii wykonywania zadań i poruszania się po nim. Dzięki temu możemy w łatwy sposób zauważyć, że projektanci poziomów mocno się napracowali i zaoferowali nam świetnie przygotowane lokacje, które są ze sobą powiązane siecią skrótów – podobnie jak w produkcji From Software, co zaliczam na ogromny plus. Warto jednak rozważyć rysowanie mapy na kartce, bowiem zgubić się wcale nie jest tak trudno.
Ukłony należą się developerom także za rozmieszczenie punktów kontrolnych, które zdają się być umieszczone w idealnej wręcz odległości od siebie. Dzięki temu nawet jeśli zginiemy, to droga powrotna nie jest specjalnie długa. To pozwala uniknąć niepotrzebnej frustracji, kiedy to przemierzamy świat gry przez prawie godzinę tylko po to by zginąć i zaczynać praktycznie od nowa.
Warto także wspomnieć, że w wielu lokacjach natrafimy na magiczne portale do innego świata, w którym możemy znaleźć skrzynie z dodatkowymi, o wiele potężniejszymi przedmiotami. Ich eksploracja nie jest jednak pozbawiona ryzyka, bowiem w prawie całkowitych ciemnościach oprócz wspomnianych skrzyń czekają na nas również zastępy przeciwników, których możemy nie zauważyć aż do ostatniej chwili.
Oprawa audiowizualna
Bez wątpienia Lords of the Fallen jest najładniejszą grą jaką wypuściło CI Games. Ilość detali, jakość tekstur czy modeli zarówno ludzi jak i Rhogarów są doprawdy imponujące, a podejrzewam, że w przypadku mocnego PC grafika może być jeszcze lepsza. Szczególnie do gustu przypadły mi projekty zbroi i broni, które pełne są drobnych, ciekawych detali nadających im smaczku. Słowa uznania należą się także za rewelacyjny pomysł związany z widokiem przedmiotów w ekwipunku – zamiast trójwymiarowego modelu, mamy przepiękną grafikę przywołującą na myśl gry karciane.
O ile ścieżka dźwiękowa jest świetna i idealnie komponuje się z wydarzeniami na ekranie, to niestety nie można tego samego powiedzieć o aktorach podkładających głosy pod postaci. Część wypada świetnie, część średnio a zdarzają się także postaci ewidentnie znudzone swoim istnieniem. Szkoda, bo brakło naprawdę niewiele.
Wady?
Gra nie jest pozbawiona wad – najbardziej zauważalną jest praktycznie zerowa synchronizacja ruchu ust postaci w trakcie dialogów, co z jednej strony w 2014 roku wygląda słabo, ale gdyby nie zbliżenia w trakcie dialogów, zapewne pozostałoby niezauważone. Kolejnym problemem są spadki płynności, które zdarzają się od czasu do czasu gdy na ekranie nałoży się kilka efektów graficznych, co na szczęście nigdy nie przytrafiło mi się w trakcie walki. Gra nie ustrzegła się również całkiem sporej ilości drobniejszych bugów jak m.in. zacinające się postaci przeciwników.
Ale to w zasadzie tyle, więc nie ma się za specjalnie czego czepić. Zapewne znaczenie ma również ostatnia aktualizacja z dnia premiery, która poprawiła sporo niedoróbek, a dodatkowo CI Games zamierza jeszcze wypuszczać kolejne, więc będzie tylko lepiej.
Podsumowanie
Ukończenie gry zajęło mi ponad 20 godzin, choć jestem przekonany, że można tego dokonać nieco szybciej, ale pierwsze przejście tej gry to zaledwie „rozgrzewka”, bowiem CI Games oferuje tryb New Game+, a dla największych maniaków znajdzie się również tryb New Game++. Licząc, że każdy z nich zajmie Wam 20 godzin, to już jest 60 godzin zabawy jedną klasą postaci, a jak pamiętacie zapewne – klasy postaci są trzy. Jeśli zapragniecie wymasterować wszystkie klasy postaci i wykonać wszystkie zadania, to czeka Was przynajmniej 100 godzin zabawy.
Lords of the Fallen stanowiło dla mnie ciekawe wyzwanie, nieco bardziej przystępne i być może odrobinę łatwiejsze niż Dark Souls. Mimo iż twórcy nie prowadzą nas za rączkę, to cały czas mamy jakiś konkretny cel do zrealizowania i jakoś łatwiej się w grze odnaleźć.
W dużym skrócie – bawiłem się przy tej grze wyśmienicie, a ukończenie jej dało mi mnóstwo satysfakcji. Uważam, że jest bez dwóch zdań warta zakupu już teraz, a już na 100% powinna znaleźć się w Waszej kolekcji gier w późniejszym czasie jeśli teraz planujecie inne zakupy. Cieszy mnie fakt, że w końcu CI Games udało się dostarczyć grę dokładnie taką jaką zapowiadali.
Egzemplarz gry na konsolę PlayStation 4 do recenzji otrzymaliśmy od CI Games.