Space Hulk Ascension Edition – recenzja [PC]
Co się stanie, jeśli do nowego Space Hulka zasiądzie osoba, która w poważaniu ma uniwersum Warhammera 40k, a jej stopień obycia z grami planszowymi równy jest niemal zeru?* Czy będzie miało to duży wpływ na odbiór całości? Cóż, i tak, i nie. Odpowiedź nie jest tutaj jednoznaczna.
Na początek kilka słów wprowadzenia. Space Hulk Ascension Edition to odświeżona edycja wydanej w ubiegłym roku gry Space Hulk, która zebrała dość niskie noty od branżowych dziennikarzy. Jednocześnie nie rozpaliła zbyt wielkiej miłości w samych graczach. W efekcie twórcy postanowili pójść po rozum do głowy, dopieścić swój produkt i wydać go ponownie.
Sam trzon rozgrywki pozostał jednak nie zmieniony i nadal bazuje na trzeciej edycji oryginalnego Space Hulka – wielokrotnie docenianej i nagradzanej grze planszowej, która swój debiut zaliczyła niemal ćwierć wieku temu, a nadal cieszy się ogromną popularnością.
KOSMICZNI MARINES TYLKO NA PAPIERZE
Zacznijmy od warstwy fabularnej, a właściwie jej braku. O ile gra garściami czerpie z założeń i mechanik planszowego pierwowzoru, tak jeśli chodzi o przedstawioną w produkcji historię – nie wykorzystuje niemal niczego z bogatego dorobku świata Warhammera. Krótkie, niemal lakoniczne tekstowe wstępy do poszczególnych misji nie dostarczają w sumie jakiejkolwiek wiedzy. Jedynie charakterystyczni Space Marines i niezróżnicowani przeciwnicy w postaci hord Genokradów świadczą o tym, że to realia Wojennego Młota.
A szkoda, bo jako osoba niezorientowana w temacie, liczyłem na nieco większą asymilację produktu ze wspomnianym uniwersum i być może swoistą zachętę, żeby bliżej światu Warhammera 40k się przyjrzeć. Tym bardziej, że po krótkim researchu zorientowałem się, że dorobek twórczy sięga wielu innych gier wideo, bitewnych, a nawet literatury.
WYCIECZKA PO WRAKU
Zabawa w Space Hulk Ascension Edition opiera się w sumie na jednym filarze. Oto dostajemy pod swoje dowództwo grupę terminatorów Kosmicznych Marines (od jednego żołnierza do dwóch oddziałów), by zapuścić się w głąb klaustrofobicznych korytarzy na pokładzie kosmicznego statku. Cele wydają się być zróżnicowane, ale w gruncie rzeczy sprowadzają się do wytłuczenia wszystkich biegających swobodnie Genokradów i/lub dotarcia z punktu A do punktu B.
Meritum sprawy to jednostki oraz sposób, w jaki przyjdzie nam nimi pokierować. Tak się bowiem składa, że Kosmiczni Marines to wielkie i nieprzyjemne skurczybyki, ale mają jedną wadę. Są niesamowicie powolni. Proste więc, że w bezpośrednim starciu nie mają szans z Tyranidami. Dysponują za to sporą siłą ognia w postaci stormbolterów, działek czy miotaczy ognia (o broni do walki wręcz nie wspominam celowo – patrz poprzednie zdanie).
Muszą więc połączyć te dwie cechy (niemal zerowa mobilność plus siła ataku) i wypracować taki plan, aby podczas eksploracji kosmicznych wraków ograniczyć swoje straty do minimum, przy jednoczesnej próbie doprowadzenia scenariusza misji do pozytywnego zakończenia. Jak tego dokonać? Na pewno nieodzownym elementem jest odpowiednia strategia poruszania: obstawianie kluczowych korytarzy, blokowanie przejść, ogień zaporowy, słowem – ślamazarne, ale sukcesywne posuwanie się naprzód.
STRATEGIA W SOSIE RPG
Mimo nienaruszalności bazowych założeń, mechanika gry przeszła drobny lifting. Owszem, produkcja nadal jest turową strategią, nasi podopieczni poruszają się wykorzystując punkty akcji, ale teraz wydarzenia na ekranie uwarunkowane są czymś więcej niż obliczeniami systemu rzutów wirtualną kością. Sporo działań opiera się na procentowych statystykach i z technicznego punktu widzenia to, co dzieje się na ekranie jest bardziej realne.
Space Hulk Ascension Edition otrzymał elementy RPG, między innymi zdobywanie doświadczenia i rozwijanie umiejętności tych Marines, których udało nam się zachować z misji na misję. Doszła też opcja ustawiania indywidualnego wyglądu każdego terminatora, choć to raczej fanaberia. Zwykle kamerę oddalamy na tyle daleko, że nie ma możliwości podziwiania naszych wojaków (po prostu łatwiej się gra, omiatając wzrokiem całe pole walki).
Jest jednak większy problem z kamerą, niż wizualne doznania naszych oczu. A mianowicie interfejs. Zmieniony, w stosunku do zeszłorocznego Space Hulka, nadal sprawia problemy przy małym zoomie i nie pomaga w wybraniu konkretnej opcji działania. A ciągłe przybliżanie i oddalanie widoku też może znużyć.
WYPOLEROWANE ZBROJE, BŁYSZCZĄCE KARABINY
Gdyby wskazać widoczną gołym okiem zmianę, na pewno byłaby to warstwa wizualna. Ci wszyscy, którzy przed rokiem narzekali na oprawę gry, powinni być wniebowzięci. No, może trochę przesadzam, ale ukontentowanie na pewno leży w zasięgu twórców. Dobrze wyglądają animacje oraz modele postaci, a i efekty używania miotacza ognia, czy prowadzenia ostrzału potrafią cieszyć oko.
Tylko co z tego, jeśli siłą rzeczy większość obszarów mapy pozostaje zaciemniona, zaś wąskie korytarze otacza ponura czerń pustki. A zrezygnowanie z tych rozwiązań budujących napięcie i poczucie zagrożenia, jeszcze szybciej popsułoby klimat i odbiór całości.
KU CHWALE IMPERIUM?
Space Hulk Ascension Edition to gra tylko dla cierpliwych, a podejrzewam, że nawet tych szybko znuży. Co zostaje po dziesiątkach misji, skoro w rozgrywkę bardzo szybko wkrada się monotonia, powtarzalność i w sumie bezcelowość naszych działań. Na nieszczęście, nadal nie mają czego szukać tutaj fani Warhammera 40k. Dobrze, że chociaż tym razem autorzy zrezygnowali z oryginalnego tempa rozgrywki i dorzucili możliwość przyśpieszenia ruchów Kosmicznych Marines.
Uważam, że odświeżona wersja tytułu sprzed roku nie powinna zostać wydana jako pełnoprawny produkt z jednej prostej przyczyny. Wprowadzone zmiany to za mało, żeby nawrócić zniechęconych graczy. Owszem, zabawa z pewnością będzie lepiej smakować przez kilka chwil dłużej, ale całość dania nadal pozostanie trudna do przetrawienia.
WRACAMY DO PODSTAW
Z oceny końcowej wyciągnijcie wnioski sami i weźcie pod uwagę fakt, że ze Space Hulkiem A.D. 2013 miałem bardzo mało do czynienia. Choć cieszy, iż twórcy tuż przed premierą nadal dorzucają patche (w czasie ogrywania tytułu miałem dwie duże aktualizacje) śmiem wątpić, czy wystarczy to, aby naprawić główne wady produkcji.
Na pewno jednak na plus zaliczam grze przekonanie mnie, aby w najbliższej przyszłości sięgnąć po oryginalną planszową edycję tego tytułu. Może zabawa z drugim graczem dostarczy mi więcej radości, niż samotne ślęczenie przed ekranem.
*stwierdzenie nie do końca prawdziwie, jako, że w swoim krótkim żywocie zdążyłem zaznajomić się z kilkoma większymi planszówkami i mam świadomość istnienia innych, poważniejszych tytułów obok Chińczyka i Monopoly.
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy od developera.