Shadows on the Vatican: Akt I – recenzja [PC]
Kiedy ostatni raz grałem w przygodówkę? Nie licząc „interactive stories” od studia Telltale, będzie jakieś dwanaście lat. Choć miłośnikiem point’n’clicków nie jestem, Broken Sword 2 zapamiętam na długo. Czy tak samo będzie z Shadows on the Vatican?
Trzymam w ręku pudełko z fajną, stylizowaną na komiksową, grafiką. Czytam tytuł. Pierwsze skojarzenie – Dan Brown oraz „Kod Leonarda da Vinci” albo „Anioły i demony”. Oryginały i ekranizacje. Odwracam pudełko i z przestrachem szukam w obsadzie Toma Hanksa. Nie ma. Jest za to informacja, że wydanie zawiera pierwsze dwa z czterech odcinków gry. A więc po kolei…
In nomine Patris
Jakkolwiek blisko by grze nie było do literatury pióra Browna, opowiadana historia jest propozycją luźnej wariacji na temat popularnonaukowego bestsellera Davida Yallopa – „W imieniu Boga? Śledztwo w sprawie zamordowania Jana Pawła I”. Fabułę poprowadzimy jako amerykański eks-ksiądz, parający się aktualnie medyczną sztuką niesienia pomocy ludziom, który na zaproszenie swojego znajomego z dawnych lat udaje się do Watykanu.
Niestety, nie dane jest nam spotkać się z przyjacielem, gdyż ten ulega tajemniczemu wypadkowi i zapada w śpiączkę. Nasz bohater – młody i przystojny James Murphy, rozpoczyna więc prywatne śledztwo, które dopiero ujawni nieczyste interesy na najwyższych szczeblach władzy Kościoła, a przy okazji wyjaśni zagadkę nieszczęścia, które spotkało ojca Cristoforo. Pierwszy epizod jest w zasadzie wprowadzeniem w trzon rozgrywki i tak też twórcy podeszli do przedstawienia go graczom. Dostajemy zatem ledwie zalążek całej historii, poznajemy pierwsze postacie kluczowe dla całej przygody i zbieramy poszlaki.
et Filii
Rozgrywka jest typową dla gatunku przygodówek point’n’click, a więc produkcję obsługujemy za pomocą myszy, klikając po całym ekranie. Oprócz zbierania przedmiotów do naszego ekwipunku, wykorzystywaniem ich na elementach środowiska oraz sobie nawzajem, prowadzimy rozmowy, co nierzadko nakierowuje tok naszego myślenia na właściwe tory. Jednak w gruncie rzeczy stawiane przed nami zagadki i wyzwania nie są trudne, a otoczenie też niespecjalnie obfite w szczegóły. Dlatego nawet przy kompletnym zagubieniu, jesteśmy w stanie „przeklikać wszystko na wszystkim” w miarę krótkim czasie. A dla całkowicie nieobeznanych w temacie nadal pozostaje rozwiązanie w postaci magicznej spacji, która podświetla wszystkie interaktywne przedmioty.
Niestety, pomimo rozsądnego poziomu trudności zdarzyło mi się na dłuższą chwilę utknąć w jednym miejscu gry, co spowodowane było nie tyle brakiem pomyślunku ze strony developerów, a polską wersją językową. O ile tej ostatniej nie mam nic do zarzucenia, to w tym konkretnym miejscu całkowicie wypiera ona logiczny sens zagwozdki. Wiąże się to w sposób bezpośredni z brakiem podobieństw języków polskiego i angielskiego, ale żeby nie psuć zabawy ewentualnym grającym powiem tylko, że naszym zadaniem jest zakreślenie poszczególnych słów w odpowiednich wierszach i kolumnach książki. Uprzedzając niezadane pytanie – tak, da się to zrobić „na pałę”, klikając w każdym możliwym miejscu, ale chyba nie o to twórcom chodziło.
et Spiritus Sancti
Grafika jest, kolokwialnie mówiąc, oszczędna, ale nie dziwi to przez zastosowanie darmowego silnika Wintermute (Alpha Polaris, The Lost Crown). Lokacje wykonano z dbałością, jednak nierzadko brakuje im tego „błysku” i odrobiny życia. Tego samego nie można powiedzieć o trójwymiarowych modelach postaci, które są po prostu brzydkie i sztywno animowane.
Według mnie, pierwszy epizod Shadows on the Vatican (podobnie zresztą, jak i cała gra) zyskałby znacznie, gdyby twórcy pokusili się o utrzymanie graficznej strony produkcji w konwencji przerywników filmowych – wykonanych w komiksowej stylistyce i mimo bycia statycznymi planszami, dużo bardziej dynamicznych, niż reszta rozgrywki. Te bezapelacyjnie wymiatają i cieszą oko, gdy tylko pojawiają się na ekranie. Aż szkoda, że jest ich tak niewiele. Na szczęście, podczas prowadzenia dialogów, u dołu ekranu pojawiają się popiersia postaci, które „wygłaszają” swoje kwestie. Dopiero w tym miejscu zdałem sobie sprawę, co twórcy mieli na myśli pisząc na okładce, że nasz główny bohater jest przystojny.
Złego słowa nie powiem o wersji polonizacyjnej (poza tą jedną kwestią związaną z dość niefortunną językową zagadką), która trzyma równy poziom i na pewno będzie pomocna u graczy ze słabszym angielskim. Podobnie w złym tonie (złym tonie – łapiecie?) nie mogę wypowiedzieć się o oprawie audiowizualnej należycie spełniającej swe zadanie. Trochę szkoda, że dwa sztandarowe utwory wrzucono odpowiednio do menu głównego i napisów końcowych, bo przede wszystkim one są warte uwagi. Z drugiej strony – tempo i charakter samej rozgrywki zdecydowanie odbiegałyby od zaproponowanych muzycznych aranżacji, więc może to i lepiej. W czasie zabawy reszta muzycznej oprawy nie przeszkadza i nie jest nachalna. To chyba najlepsza rekomendacja.
Amen
Oto cały pierwszy epizod przygodówki Shadows on the Vatican. Gra nie jest odkrywcza i weterani gatunku raczej nie mają tu czego szukać. Nie jest to też tytuł z górnej półki (chociaż teraz mało która gra przygodowa jest tworzona dużym nakładem finansowym), ale można spędzić z nią kilka godzin i nie odejść z poczuciem zmarnowanego czasu. Dodatkowo produkcja nastraja nas na więcej, ale o tym, czy pozostałe epizody wywiążą się z danych obietnic i „dostarczą” – w kolejnych recenzjach. Na zakończenie motyw muzyczny z napisów końcowych:
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy od wydawcy pudełkowej wersji gry – firmy IQ Publishing.