Asset 3

Dying Light – recenzja [PS4]

Andrzej Kała / 10.02.2015
komentarze: 0

Dying Light to już trzecia próba studia Techland do tematu zombie, z których dwie poprzednie – Dead Island oraz Dead Island: Riptide, specjalnie mnie nie porwały. Widać jednak, że studio z Wrocławia odrobiło pracę domową i ich najnowsza produkcja to coś więcej niż „Dead Island wzbogacony o parkour”.

Kyle Crane, Kadir i epidemia…

W grze wcielamy się w agenta GRE, organizacji która powstała po wybuchu epidemii w Harran i która odpowiada za dostarczanie pomocy humanitarnej dla ludzi uwięzionych w mieście i na jego obrzeżach. Dla tej organizacji pracował również Hassan Suleiman wraz ze swoim bratem – Kadirem Suleimanem. Kiedy GRE nie zdołało uratować życia Hassana, Kadir wykradł ważne dane organizacji i zaczął działać na własny rachunek.

Dying Light

Naszym zadaniem jest odzyskanie tych danych z rąk Kadira, bowiem dzięki nim możliwe będzie opracowanie szczepionki przeciwko wirusowi i zakończenie długiej i wyczerpującej walki z epidemią.

Zaraz po rozpoczęciu rozgrywki pakujemy się w spore tarapaty – nie dość, że nie do końca udało nam się lądowanie, to jeszcze wpadamy w pułapkę między ludzi Kadira a sporą chmarę zombie. Na szczęście w ostatniej chwili ratuje nas grupa biegaczy, do której następnie dołączamy i staramy się zyskać ich sympatię.

Pierwsza połowa gry w zasadzie nie powala pod kątem fabularnym i można powiedzieć, że służy jako wprowadzenie do świata gry, mające na celu obeznanie nas zarówno z mechaniką rozgrywki, jak i zasadami i relacjami panującymi obecnie w mieście. Muszę przyznać, że szybko poznajemy kolejne postaci, a jeszcze szybciej przestają one nam być obojętne i podobnie jak nasz bohater, zacząłem traktować ich jako przyjaciół.

Dying Light

W tworzeniu ich kreacji jest w zasadzie wyłącznie jeden szkopuł – aktorzy podkładający głosy w polskiej wersji językowej. Zastanawiam się, czy poważnie każdy polski aktor musi podkładając głos w grze zachowywać się jakby czytał „Pana Tadeusza” na spotkaniu literackim? Próbkę możecie przesłuchać sami poniżej…

Ciekawie jednak prezentuje się ta sytuacja w przypadku naszego protagonisty, bowiem o ile z początku kompletnie do mnie nie przemawiał, to pod koniec gry zaczął w końcu być prawdziwy, a z każdej linijki tekstu płynęły czyste emocje. Nie można było tak do razu?

Mam nadzieję, że jednak nadejdzie taki dzień, kiedy aktorzy w polskiej wersji językowej polskiej gry będą w stanie dostarczyć tak dobry materiał, że zmiana dubbingu na angielski będzie wywoływała niestrawności.

Parkour, walka i … mokre pieluchy w nocy

Dying Light

Początkowo twórcy chcieli rozmieścić w całym mieście ponad 1000 punktów, po których moglibyśmy się wspinać. Szybko jednak z tej koncepcji zrezygnowano na rzecz pełnej swobody poruszania się po mieście, za co należy bić pokłony przed twórcami, bo rezultat jest fenomenalny!

W przypadku Dead Island męczyła mnie „drewnianość” postaci, które momentami nie były w stanie sobie poradzić z nieco wyższym murkiem. W przypadku Dying Light problem ten nie istnieje, bo praktycznie na każdy samochód, dom czy wysoki budynek jesteśmy w stanie się wspiąć. Co więcej – bieganie po dachach, wyszukiwanie sobie ścieżki do celu i płynne przeskakiwanie kolejnych przeszkód daje niesamowitą frajdę! Kiedy tylko załapiemy jak to działa, jakie są ograniczenia naszego bohatera, a przede wszystkim – odblokujemy kilka dodatkowych umiejętności, praktycznie odechciewa się walczyć z zombie, bo o wiele większą radochę sprawia szybkie manewrowanie pomiędzy nimi.

Dying Light

Sporej poprawie uległ również system walki, w przypadku którego teraz o wiele łatwiej jest wyczuć zasięg broni, a i sama walka jest bardziej dynamiczna. W zależności od tego, czy walczymy nożem, sierpem, wielkim kilofem czy może siekierą różna jest szybkość zadawania ciosów i ich siła – część z nich nie robi wrażenia na zombie, natomiast inne potrafią swoją siłą powalić delikwenta.

Nie zabrakło również broni palnej, choć akurat jest ona droga i w przypadku walki z dużą chmarą zombie raczej niezbyt użyteczna – hałas przyciąga kolejnych przeciwników, a amunicja lubi się szybko kończyć. Co ciekawe, możemy mieć w plecaku kilka takich samych karabinów, natomiast limit posiadanych kul jest jeden i wspólny dla nich wszystkich. Niezaprzeczalnie jednak najlepszym przyjacielem człowieka w Dying Light są koktajle mołotowa, która są niezastąpione w szybkiej eliminacji dużych skupisk przeciwników.

Dying Light

Samych przeciwników również jest kilka typów, bo choć na początku spotykamy tylko zwykłe, wałęsające się po ulicach żywe trupy, to w późniejszej fazie rozgrywki dochodzą m.in. gryzonie, czyli bardzo szybcy i śmiertelnie niebezpieczni przeciwnicy, z którymi walka wymaga sporej uwagi, zbóje uzbrojeni w ciężki oręż, którzy szybcy może nie są, ale ich ciosy potrafią nie tylko zadać obrażenia, ale również powalić naszego bohatera, czy też ropuchy, czyli zarażeni plujący w naszym kierunku kulami kwasu. Każdy z przeciwników wymaga innej taktyki, a żadnego z nich nie należy lekceważyć.

Dying Light

O ile jeszcze w ciągu dnia możemy nawiązać walkę z zombie, o tyle nocą lepiej nie wychodzić z bezpiecznej strefy, chyba że jest to absolutnie konieczne. Szybko przekonacie się jednak, że oprócz tego, że praktycznie brak jest jakiegokolwiek oświetlenia na ulicach, to właśnie nocą pojawiają się przemieńcy. Owszem, nawet zwykłe zombie zyskują zarówno na sile jak i szybkości, ale właśnie obecność tych drugich powoduje, że pieluchy mogą okazać się niezbędne.

Przemieńcy są szybcy, zwinni i niesamowicie silni. Jeśli nie macie przy sobie konkretnego wyposażenia i wysokiego poziomu postaci możecie praktycznie zapomnieć o jakiejkolwiek konfrontacji. Zresztą, walka 1 na 1 jest sporym wyczynem, a szybko dołączają do pościgu kolejni przemieńcy…

Dlaczego więc w ogóle mielibyśmy wychodzić nocą? Plusem niewątpliwie jest fakt, że punkty doświadczenia przyznawane nocą liczone są podwójnie, co stanowi ciekawą przeciwwagę dla podwyższonego poziomu trudności.

Nie tylko zombie…

Dying Light

Walczyć w Harran będziemy nie tylko z zombie, ale również przeszkolonymi ludźmi Raisa, którzy są jeszcze bardziej wymagający! W zasadzie jedynymi w 100% skutecznymi atakami są rzucane w ich kierunku koktajle mołotowa bądź broń palna, gdyż w zwarciu będziemy musieli się mocno napocić.

To wyszkoleni ludzie, którzy w trakcie walki blokują nasze ciosy bądź stosują uniki, więc wszelkiego rodzaju kopanie i machanie maczetą na oślep to świetny sposób na pożegnanie się z życiem.

Umiejętności, punkty doświadczenia i tworzenie przedmiotów

Dying Light

Bardzo dobrze przemyślany jest również system zdobywania punktów doświadczenia, za które następnie rozwijamy umiejętności naszej postaci. Otóż zamiast dostawać sztywne punkty, mamy do czynienia z trzema typami umiejętności i w związku z tym – trzema sposobami na zdobywanie punktów doświadczenia.

Dying Light

Wykonując zadania i starając się po prostu przetrwać zdobywamy punkty przetrwania. Natomiast zwinność i siłę zdobywamy biegając po mieście i walcząc z przeciwnikami. Dlaczego jest to świetnym pomysłem? W ten oto w sumie prosty sposób jesteśmy w stanie stworzyć postać idealnie dopasowaną do naszego stylu gry. Jeśli więc więcej biegamy, unikamy walk itp – szybciej rozwijamy zwinność, co z kolei odblokowuje umiejętności z tego drzewka. Sprawa wygląda analogicznie w przypadku siły.

Oczywiście różnice w poziomach można badzo łatwo i szybko wyrównać, więc skupiając się np. na bieganiu nie musimy się obawiać o to, że nie damy rady już rozwinąć umiejętności bezpośrednio związanych z walką.

Dying Light

Podobnie jak w poprzednich grach o zombie od Techlandu, również i tym razem broń zużywa się w trakcie walki, ale oprócz tego każdy praktycznie przedmiot możemy modyfikować. Wiąże się to np. ze zwiększeniem obrażeń, bądź wytrzymałości danej broni, lub dodaniem specjalnej właściwości jak np. wywołanie krwawienia, czy porażenie prądem.

Są to patenty dobrze znane z poprzednich gier i nadal świetnie się sprawdzają, ale w systemie pojawiło się jedno, kluczowe wręcz usprawnienie – teraz bronie możemy naprawiać, ulepszać i konstruować w dowolnym momencie, bowiem zrezygnowano całkowicie ze specjalnych warsztatów.

Co prawda nie do końca jestem przekonany do samego interfejsu ekwipunku, który jest nieco schowany i trudno dostępny „w biegu”, ale przynajmniej dosyć czytelny i funkcjonalny.

Dying Light done right!

Dying Light

Warto zaznaczyć, że Dying Light to jedna z najładniejszych gier w jakie miałem okazję zagrać na PlayStation 4. Owszem, nie jest może idealna, ale zdecydowanie jest to górna półka i mogę śmiało powiedzieć, że Techland zaserwował nam oprawę audiowizualną na światowym poziomie.

Wspominałem już, że aktorzy podkładający głosy nie powalają może poza głównym bohaterem, który pod koniec faktycznie zaczyna dawać radę, ale udźwiękowienie – od odgłosów broni, efektów otoczenia po jęczenie zombie to świetna mieszanka.

Osobny akapit natomiast należy się ścieżce dźwiękowej, za którą odpowiada ponownie Paweł Błaszczak i krótko mówiąc – jest świetna! Muzyka zawsze idealnie podkreśla wydarzenia na ekranie, a kiedy powinna być stonowana – „chowa” się w tle delikatnie pobrzmiewając.

Kooperacja i Be the Zombie

Dying Light

Zabawa w Dying Light już w pojedynkę to świetnie spędzony czas, ale gra nabiera dodatkowych rumieńców w trybie kooperacji, bowiem wtedy dopiero zabawa zaczyna się robić jeszcze ciekawsza! Nie jest to jednak żadnym zaskoczeniem, że „w kupie raźniej”, ale warto wspomnieć, że zabawa w cztery osoby dopiero nabiera rumieńców!

Niestety zdarzają się okazjonalne problemy z podłączeniem się do rozgrywki czy spadki klatek animacji, ale na szczęście zdarzyło mi się to tylko dwukrotnie.

Ze względu na opóźnienie premiery wszyscy otrzymali również za darmo dostęp do dodatku Be The Zombie, w którym mamy okazję odwiedzić gry innych graczy pod postacią łowcy, a naszym zadaniem jest oczywiście eliminacja innych graczy. Natomiast gracze muszą zniszczyć gniazda aby wygrać ten pojedynek.

To po prostu kawał świetnej produkcji!

Dying Light

Nie ma co się oszukiwać – Dying Light to po prostu kawał świetnej gry o zombie z dużym, otwartym światem! Owszem, większość zadań pobocznych jest powtarzalna, a sama gra rozwija się powoli. Owszem, modele postaci lubią się powtarzać, synchronizacja ust podczas dialogów nie istnieje, a aktorzy podkładający głosy recytują powieść.

Mimo to należy pamiętać, że fundamenty rozgrywki są świetnie przemyślane i jeszcze lepiej przygotowane. Parkour działa jak powinien (i rzadko kiedy coś jest nie tak), system walki również został poprawiony i doszlifowany. Dostępny sandbox jest duży i praktycznie na każdym kroku jest co robić – zadania poboczne, losowe zdarzenia czy choćby poszukiwanie materiałów. Każdy z tych elementów to zabawa na wiele godzin.

Jeśli dołożymy do tego fabułę, która w drugiej połowie zaczyna biec do przodu jak zając porywając nas po drodze, to mamy wyborne danie. Nie, nie ma co liczyć na tak poprowadzoną historię jak choćby w przypadku The Last of Us, ale sam fakt, że przywiązałem się do niektórych postaci to dobry sygnał.

Czy zatem warto?

Moim zdaniem Dying Light jest wart pełnej ceny i gorąco zachęcam Was do zakupu i wsparcia developerów. Ja bawiłem się świetnie i zamierzam jeszcze przez długi czas do tej produkcji wracać.

Egzemplarz Dying Light w wersji na PlayStation 4 na potrzeby recenzji otrzymaliśmy od firmy Techland.