Asset 3

Bloodborne – wizyty w Yharnam dzień drugi

Andrzej Kała / 26.03.2015
komentarze: 0

Pierwszy odcinek pamiętników z Yharnam pojawił się wczoraj i opisywał ledwo początek mojej przygody z Bloodborne. Jednak można powiedzieć, że „forma się przyjęła”, a mnie się spodobało takie przelewanie doświadczeń na litery, więc nim pojawi się recenzja, będzie jeszcze wiele odcinków pamiętników.

Lanie dupska w Yharnam, dzień drugi

Wczorajszy dzień nie zakończył się spektakularnym sukcesem, no ale jak to bywa w grach od From Software, nie zabrakło zbierania nowych, ciekawych doświadczeń i obycia z samą mechaniką rozgrywki. Dlatego też pomimo wielu bolesnych porażek nie zraziłem się, tylko wręcz przeciwnie – postanowiłem mocniej chwycić za oręż i wyplenić zło z Yharnam.

Drugiego dnia jednak zaświtał mi pewien świetny pomysł zwany… kooperacją. No przecież po co się męczyć w pojedynkę, skoro we dwóch zawsze raźniej, a i łatwiej sobie poradzić z trudniejszymi przeciwnikami. Uznałem to za rewelacyjny pomysł, a że dodatkowo znajomy łowca również wyraził spory zapał do tego przedsięwzięcia… zabraliśmy się za rozpracowywanie jakże prostego i wygodnego systemu dostępnego w Bloodborne.

Mikstura kooperacji

Bloodborne

Gdybym miał porównywać odpalenie trybu kooperacji do czegokolwiek innego, to przychodzi mi do głowy tylko przygotowywanie magicznego wywaru np. dla Asterixa. Poważnie. „Weź dwie jaszczurki, o północy odetnij im ogony, dorzuć 3 skrzydła nietoperza, jedno oko rusałki z głębin oceanu, a po zagotowaniu – nasmaruj się ową miksturą”. Po tym rytuale już możesz uderzyć w specjalny dzwoneczek i dołączyć do innego łowcy. Aha, zapomniałem. Pod warunkiem, że on już dostąpił zaszczytu posiadania dzwoneczka przyzywania, który otrzymujesz po pokonaniu pierwszego bossa. Warto także wspomnieć o tym, że zakup dzwoneczka pozwalającego na dołączenie do innej gry też nie jest prostym tematem, bowiem wymaga specjalnej waluty…

Po przewertowaniu kilku materiałów na temat tej prostej i wygodnej opcji, poczułem się jeszcze mocniej przesiąknięty atmosferą Yharnam i po kilku brzydkich słowach rzuconych w bliżej nieokreślonym kierunku postanowiliśmy spróbować nieco bardziej tradycyjnego modelu współpracy. Ja biegam u siebie, znajomy łowca u siebie i za pomocą słów opisujemy sobie otaczający nas świat. W sumie powiało mi to mocnym wiatrem starej szkoły papierowych gier RPG, kiedy to mistrz gry opowiadał piękną historię, a grupa mniej lub bardziej ogarniętych graczy wyobrażała sobie ten świat i niszczyła go głupimi pomysłami…

Dobra, wracając jednak do Bloodborne, jak wspomniałem – pozostaliśmy przy komunikacji werbalnej, a że kolega miał więcej doświadczenia, to na początku on nieco prowadził mnie „za rączkę”, a potem ja odwdzięczyłem się odnalezieniem kilku sekretów.

P.S. Ten na zdjęciu powyżej to oczywiście nie jest mój „partner”, tylko zwykły NPC, ale teraz kiedy doskwiera mi samotność w Yharnam, mogę spojrzeć na to zdjęcie i już robi i się lepiej na sercu.

We dwójkę raźniej…

Choć nie było nam dane zagrać „po bożemu”, to mimo wszystko już sama obecność drugiej osoby nieco rozrzedziła niesamowicie gęstą atmosferę Bloodborne. W rezultacie walki stały się nieco prostsze, bo i ja byłem mniej zestresowany, a dodatkowo zabraliśmy się za odkrywanie zupełnie nowych lokacji, do których samemu bałem się udać, bądź po prostu nie wiedziałem o ich istnieniu.

Tak oto rozpoczęliśmy od wyczyszczenia głównej alei, którą znam już jak własną kieszeń, włącznie z typem i rozmieszczeniem poszczególnych przeciwników, a następnie naszym celem było odblokowanie skrótu prowadzącego od pierwszej lampy do pierwszego bossa. Powód był prosty – dobiegnięcie do niego w „tradycyjny” sposób było nie tylko czasochłonne, ale przede wszystkim – dosyć wymagające i ryzykowne.

Mogłoby się wydawać, że skrót będzie krótki, a dotarcie do zamkniętej bramy od drugiej strony zajmie nam raptem kilka minut. Helooooł, chodzi przecież o skrót, więc nie może on być dłuższy niż „normalna” droga prawda? Otóż… jak się okazało, w naszym świecie a i owszem, MOŻE. Jak więc do tego doszło? W bardzo prosty, wręcz oczywisty sposób – zrobiliśmy jeszcze większe kółeczko po świecie gry. Trudno nie zauważyć jednak wielu plusów takiej sytuacji.

Ahoj przygodo!

Bloodborne

Przede wszystkim miałem okazję poznać wiele nowych typów przeciwników, z których każdy początkowo wywoływał u mnie dreszcze, aby chwilę później stać się kolejnym „truchłem na drodze do chwały i bogactwa”. Tak oto, po rozbiciu kilku beczek i skrzyń spadłem nieco niżej, aby następnie udać się na eksplorację ścieków Yharnam. Super sprawa, gorąco polecam, bo przecież kanały ściekowe miasta to najlepsze co może być!

Abstrahując jednak od tego, co faktycznie zwiedzałem, to sama lokacja wyglądała przepięknie (na swój obleśny sposób) – piękna architektura, ciekawie przemyślany układ pomieszczeń i korytarzy. Mimo wszystko, nawet najniższe poziomy Yharnam cieszą oczy praktycznie na każdym kroku.

Do dobrze znanego repertuaru obejmującego coś na kształt zombie z toporami czy pełzająco-wierzgających kruków dołączyli czołgający się topielce, usilnie szukający miłości i zrozumienia (a przynajmniej takie sprawiali wrażenie chcąc się przytulić) oraz wilkołaki z włóczniami, które skutecznie przerabiały mojego łowcę na tatar jeśli tylko chwilkę się zagapiłem, bądź popełniłem drobny błąd.

Wisienką na torcie była… świnka w korytarzu, którą udało mi się „zajść od tyłu” i w miarę skutecznie wyeliminować nim całkowicie mnie rozniosła. Uważajcie, bo wystarczy, że na chwilkę dacie ponieść się emocjom i nie ma gdzie uciekać!

Też mi skrót…

Kilkanaście komnat później, kilkadziesiąt korytarzy i kilka par schodów w końcu usłyszałem to, co chciałem usłyszeć już godzinę wcześniej. „No, to teraz przez te drzwi, dwa potworki, potem schodami na górę i jesteśmy”. Wiecie co? Nie kłamał, dosłownie 10 minutek później już stałem przy lampie i uciekałem do krainy snów, aby skutecznie spożytkować zdobyte punkty doświadczenia. Jestem również przekonany, że to najdłuższy przedział czasowy bez zgonu jaki udało mi się osiągnąć do tej pory.

Mając jednak w głowie drogę jaką właśnie przebyłem, po prostu… podłamałem się. Serio? To ma być skrót? Godzina prawie krążenia po kanałach i kilkunastu przeciwników? No chyba jednak coś jest nie tak. Kojarzę dobrze projekty poziomów od From Software i wiem, że oni robią to bardzo, ale to BARDZO dobrze. Nie dałem więc za wygraną i rozpocząłem szukanie innego dojścia do celu… czyli w dużym skrócie, skrócenia tego skrótu.

Nie myliłem się… otóż gdybym na początku nie skręcił w prawo, tylko w lewo, wystarczyło… wspiąć się na kilka schodów, skręcić za rogiem i… byłem w punkcie „przez te drzwi, dwa potworki, potem schodami na górę i jesteśmy”. Serio, tylko tyle. Oczywiście byłem niczym łazik na Marsie, niczym Krzysztof Kolumb. Z dobrze słyszalną barwą satysfakcji w głosie podzieliłem się swoim znaleziskiem. Ależ byłem spryciarzem!

Czas wziąć byka za rogi…

Bloodborne

Nie powiem, bieganie po Yharnam i ubijanie mniejszych przeciwników daje mnóstwo frajdy, ale trzeba było się w końcu zabrać za to, co nieuniknione – starcie z pierwszym bossem. Plus był taki, że zebrałem sporo doświadczenia, co przełożyło się na lepszy sprzęt, a także bardziej dopasione statystki, a także o wiele lepsze (w moim mniemaniu) umiejętności manualne mojej skromnej osoby.

Oczywiście uświadomienie sobie jak bardzo dałem się ponieść fantazji zajęło mi zaledwie kilka sekund i dwa zgony, niemniej jednak z każdą kolejną próbą wierzgałem kończynami o wiele dłużej, a w rezultacie za trzecim razem pożegnałem pierwszego „przystojniaka” dobrym ciosem toporem wymierzonym idealnie w „cokolwiekmisięteraznawiniepodostrze”. Polecam, to skuteczna metoda, tylko tak jak ze wszystkim – należy stosować ją z umiarem.

W ramach nagrody rozpaliłem latarnię w miejscu jego zgonu i podgwizdując pod nosem udałem się do świata snów, aby naprawić broń i podbić jeszcze dwa poziomy doświadczenia. Spojrzenie na zegarek uświadomiło mi jednak, że zamiast „godzinki” upłynęło ich sporo więcej i najwyraźniej pora udać się na odpoczynek.

… ciąg dalszy bez wątpienia nastąpi 😉

P.S. 2. Ów tajemniczy partner to Squallu z Eurogamera. Pozdrawiam! 🙂