Granie w Fallouta bez Fallouta
„Wojna. Wojna nigdy się nie zmienia.” Te słowa, tak często przytaczane w rozmaitych tekstach na temat postapokaliptycznego świata, są w swej istocie podobne do słów Paulo Coelho. Mogą znaczyć wszystko, a mogą też nie znaczyć nic. Najważniejsze – brzmią dobrze i jednoznacznie kojarzą się z Falloutem. O tym właśnie będzie dziś mowa.
W świecie gier wideo jest kilka serii, które uważane są za kultowe. Nie będę wymieniał tutaj Baldur’s Gate, Heroes of Might & Magic czy Cywilizacji, bo to tematy na zupełnie inne artykuły. Niektóre z tych kultowych pozycji nie doczekały się na razie reanimacji, inne – żyją nadal w kolejnych odsłonach.
Ale jest jedna seria, która swego czasu szczególnie poruszała zmysły. Mówię o Falloucie. Ta stworzona przez Black Isle, a wydana przez Interplay w 1997 roku gra RPG jest bez wątpienia jednym z najlepszych RPGów komputerowych w historii. Owszem, teraz grałoby się w tę pozycję dość trudno – bo to zabawa na wiele godzin z ciągłym ładowaniem zapisanego stanu gry. (Zresztą pisałem o sentymencie do starych gier już jakiś czas temu). Niemniej, tym co porywa w przypadku Fallouta jest jego postapokaliptyczny świat. Na ziemię spadły bomby atomowe, na powierzchni żyją, w najlepszym razie, mutanty i ghule oraz „dzicy”, którzy jakimś cudem przetrwali nuklearny holokaust. Część społeczeństwa ukryła się w wybudowanych kryptach… w 2161 roku bohater wychodzi z krypty i zaczyna się przygoda.
Świat Fallouta porywa graczy z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że jest to postapokalipsa. Jakoś tak się złożyło, że tego typu tematyka w grach komputerowych cieszy się niesłabnącym powodzeniem przechodząc przez kolejne swe wcielenia. Były piekielne klimaty w Doomie czy w Quake? Były. Teraz z kolei rozkwit przeżywają tematy związane z Zombie. Pod koniec XX wieku najpopularniejsze była postapokalipsa atomowa. Na popularność tej tematyki złożyła się, zapewne, historia. Lata 90. XX wieku to bowiem odpoczynek po zimnej wojnie, kiedy zagrożenie atomową zagładą było bardzo realne.
Świat Fallouta urzeka jeszcze z innego względu. Otóż jest to ciekawe połączenie przyszłości z przeszłością. Niby ludzkość do schronów zeszła w 2077 roku, niby bohater wyszedł z niego w 2161, a całość to swoiste poplątanie starego z nowym. Mamy zatem broń energetyczną i pancerze wspomagane, ale z drugiej strony ludzkość pustkowi pasie krowy (co z tego, że dwugłowe), strzela z Desert Eagla, mieszka w namiotach i używa starych odbiorników radiowych. Czyli, mówiąc krótko: pomimo tego, że wojna wybuchła w drugiej połowie XXI wieku, to rozwój ludzkości, z wyjątkami, zatrzymał się w latach 60. XX wieku – czyli w czasach Kryzysu Kubańskiego! Koktajl to specyficzny, ale nie ukrywajmy – bardzo smaczny.
Fallout i inne
Oczywiście na jednej grze się nie skończyło. Były stworzone przez tych samych twórców Fallout 2 oraz Fallout Tactics: Brotherhood of Steel, które nie jest oczywiście „trójką”. Tactics opowiada własną historię i koncentruje się nie na przygodzie tylko na walce taktycznej. Rozmieszczamy swoje jednostki, walczymy, kupujemy sprzęt – niemniej gracze głośno domagali się części trzeciej!
… i jej nie dostali. Miał powstać Fallout o nazwie kodowej Van Buren, ale studio i wydawca popadło w kłopoty finansowe i w rezultacie gra się nie ukazała. Prawa do marki kupiła Bethesda i słuch o nowych Falloutach zaginął. W 2008 roku pojawił się Fallout 3. Nie była to kontynuacja historii – nowy bohater, nowy silnik graficzny, widok z perspektywy pierwszej osoby – taki Oblivion w wersji postapokaliptycznej. Smaczny kąsek, choć zupełnie inny niż oryginalne gry. Dwa lata później swoją premierę miał Fallout New Vegas. Tymczasem gracze czekają na czwartą część serii.
Co można robić czekając na „czwórkę”?
Pomijając już plotki o Fallout MMO i Fallout 4, które to gry nie zostały oficjalnie zapowiedziane, fani prawdziwego „postapo” mogą zwrócić swoją uwagę na „papierowe” gry RPG – czyli takie, przy których siada się z przyjaciółmi i puszcza wodze wyobraźni. Są bowiem dwa systemy, które świetnie wpisują się w konwencję Fallouta.
Pierwszą jest, oczywiście, Fallout PnP czyli Pen and Paper. Gruby podręcznik i zasady gry opracowane przez fanów są do pobrania w formie PDFa z sieci i naprawdę warto tam zajrzeć, bo to kopalnia wiedzy o świecie Fallouta. Podręcznik jest, niestety, tylko po angielsku i bazuje na dwóch pierwszych odsłonach serii. Niemniej – zdecydowanie warto zagrać z przyjaciółmi w tę grę. Można wtedy przeżyć nowe przygody w ulubionym świecie postapokaliptycznym (jak ktoś ma dość zombie!). Nie ogranicza nas żaden scenariusz czy silnik graficzny – tylko własna wyobraźnia.
Drugą grą RPG w jaką można zagrać w przygody w klimatach Fallouta jest, oczywiście, Neuroshima polskiego wydawnictwa Portal. Tutaj podręcznik można kupić w naszym ojczystym języku i choć świat różni się od tego zaprezentowanego w grach Fallout, (o tych różnicach długo by opowiadać), to nic nie stoi na przeszkodzie, aby z użyciem kilku pomysłów z Neuroshimy poprowadzić swoje przygody w świecie Krypt. Bo przecież i w jednej, i w drugiej grze mamy Stany Zjednoczone, przeciwnikami są mutanty i roboty, a ludzie próbują w tym zdegenerowanym świecie jakoś przetrwać.
Świat Neuroshimy to także dwie gry planszowe. Neuroshima Tactics i 51. Stan, w które każdy fan Fallouta zagrać powinien.
Czemu nie ma więcej?
Fallout to bardzo popularna seria gier. Czemu nie ma więcej? Czemu Bethesda nie rozporządza lepiej marką? Czemu nie ma gier planszowych i karcianych lub figurkowych? Przecież świat Fallouta jest bardzo kuszący. Jest w nim coś, przez co jednocześnie chcielibyśmy i nie chcieli w nim żyć. Bo fajnie jest przeżywać takie przygody, ale podobnie jak w przypadku świata opanowanego przez Zombie, raczej nikt na prawdę nie chciałby się w nim znaleźć.
Bardzo chciałbym ponownie wrócić do Fallouta, do postapokaliptycznych Stanów Zjednoczonych. Planszówka z przyjaciółmi byłaby doskonałym wyborem! A może Wy znacie jakieś fanowskie projekty, poza Fallout PnP, w które można zagrać offline? Podzielcie się w komentarzach!