Asset 3

Po kielichu do piwnicy, czyli czwarta część pamiętników z Yharnam

Andrzej Kała / 1.04.2015
komentarze: 0

Kiedy już myślałem, że wszystkie zawiłości jakie przyszykowało dla nas From Software w Bloodborne są pieśnią przeszłości, do głowy wpadł mi kolejny genialny pomysł, w końcu razem ze Squallem i Virmanem rozkminiliśmy system dzwonków, więc cały świat stał przed nami otworem. WTEM! A co z piwnicą kielonów?

No to siup!

Bloodborne

W trakcie naszych wizyt w Yharnam widzieliśmy już wszystko – piękne, wąskie uliczki, urzekającą architekturę, wspaniałe zachody słońca (a może wschody?), a nawet śmierdzące kanały pełne szczurów. Nie zabrakło także pięknych bossów do ubijania, czy starających się przerobić nas na tatar wilkołaków.

Oczywiście, świat Bloodborne to o wiele więcej niż samo miasto, więc niedługo i tam się zapędzimy w poszukiwaniu szczęścia, ale tym razem jakoś nabraliśmy ochotę na spróbowanie czegoś zupełnie innego. Szybkie klepanie po kieszeniach zaoowocowało radosnym „hurra!” – OBAJ MAMY KIELONA! Problem „co robimy” rozwiązał się momentalnie – IDZIEMY DO PIWNICY!

Piwnica kielonów

Bloodborne

Ekipa From Software postanowiła zafundować wielbicielom wyzwań dodatkowy argument do częstych powrotów do Bloodborne. Oprócz New Game Plus i New Game Plus Plus, które kiedyś się przecież skończą, a potem spowszednieją (akurat), przygotowano coś, co zowie się Chalice Dungeon („jak w mordę strzelił” Piwnica Kielonów).

Są to losowo generowane lochy, do których przejście otwieramy za pomocą specjalnych kielichów. Zamysł świetny, zmieniający choć na chwilę Bloodborne w rasowego dungeon crawlera, którego też można rozegrać w kooperacji. No właśnie… w kooperacji. Pamiętacie rzucanie zaklęć, żeby w ogóle wejść do tej samej gry co nasz znajomy? Okazuje się, że to ledwo rozgrzewka…

Jak dostać się do Chalice Dungeon

Przede wszystkim warto sobie przypomnieć temat łączenia się dzwonkami, jeśli ktoś nie kojarzy. Przyda się to jak już dostaniemy się do „właściwego” lochu.

Lochów jest kilka rodzajów, a każdy z nich wymaga odnalezienia odpowiedniego kielicha. Dla uproszczenia – pierwszy z nich wypada z trzeciego bossa i pozwala na odpalenie pierwszego typu lochów. Samo posiadanie kielicha to jednak za mało, bowiem do przeprowadzenia rytuału wymagane są jeszcze dodatkowe przedmioty. W przypadku wspomnianego pierwszego lochu jest to 1000 blood echoes oraz jedna sztuka ritual blood. Na szczęście ritual blood można kupić, a blood echoes pofarmić z potworów, więc z tymi elementami nie ma problemu.

Następnym krokiem jest wycieczka do Hunter’s Dream i odnalezienie odpowiedniego nagrobka. Możecie się śmiać, ale jest ich kilka, podobnie jak kielichów, więc trzeba się trochę na początku nabiegać, ale przynajmniej nagrobek ładnie opisuje jakiego kielicha potrzebujemy.

Tutaj jednak zaczynają się kolejne schodki bowiem możemy otworzyć swój loch, bądź dołączyć do czyjegoś. Przy zakładaniu możemy uczynić nasz loch publicznym, dzięki czemu każdy będzie mógł do niego wejść i poszaleć (a raczej do „swojej wersji” lochu). Możemy jednak również zamknąć loch i zapraszać do niego wyłącznie znajomych, czemu służą specjalne „kody” na kielichach. Aby nie było jednak zbyt łatwo, kody są równie łatwe do wypowiedzenia i zapamiętania jak mister mxyzptlk

Na szczęście po jednorazowym ich wpisaniu lochy naszego znajomego są przypisywane do naszego nagrobka i dopóki nie zdecydujemy się zerwać tego połączenia, możemy już bez problemu na stałe wchodzić do tych lochów i szaleć. Druga możliwość jest taka, że nasz znajomy stwierdzi, że jednak chce czegoś nowego, więc kiedy on zamknie lochy, znikają one również i nam.

Kiedy już uporamy się z tymi formalnościami jest już z górki – musimy tylko zejść do lochów, przejść do pierwszej komnaty i możemy użyć dzwonka aby przywołać znajomego (bądź dołączyć do jego gry). Choć wszystko wygląda mocno skomplikowanie, to po pierwszym razie jest już z górki – podobnie jak z trybem kooperacji.

Moje boje

Bloodborne

W rezultacie w pełni zwiedziliśmy zaledwie dwa poziomy Kielonowych Piwnic, ale za to zrobiliśmy to dwa razy – raz w moim świecie, raz w świecie Squalla. Myślicie, że to mało? Oj nie… wręcz przeciwnie.

Na początku było jak zawsze kozaczenie, bo w końcu na horyzoncie majaczyły zaledwie szczury i kilka „gópich szkieletuf”. Co to dla nas, dwóch dopakowanych łowców, wyposażonych w kozackie bronie? Kilka minut potem ja znów czekałem przy lampie, a Squallu dołączał do mojej gry. Przez kolejne kilka minut chyba nie wierzyliśmy w to co się wydarzyło, bo powtórzyliśmy ten manewr jeszcze ze dwa razy – zarówno na pułapce z dyndających się toporów jak i na innym zestawie szczurów.

Kiedy już upewniliśmy się, że faktycznie – tutaj też piorą dupsko i wysyłają w cholerę za zbytnią pewność siebie, odkryliśmy w zasadzie prosty schemat. Wchodzisz do lochu, zapalasz lampkę, szukasz dzwigienki, otwierasz drzwi do bossa, giniesz, idziesz do bossa, giniesz, idziesz do bossa, cudem przeżywasz i powtarzasz wszystko poziom niżej.

Niby taka trochę nuda, ale tak na poważnie – świetne wyzwanie i mnóstwo śmiechu. Inna sprawa, że dobrze wszystkim już pewnie znana „kobieta z dzwonkiem” pałęta się po lochach i przyzywa niewidzialne szkielety, które powodują, że zachowujemy się jak banda obłąkanych kretynów, machając wokół siebie toporami i brzytwami na oślep. Nie wiem, może większa ilość Insightów pozwala je zobaczyć, ale jeśli macie ich w okolicach 15 to polecam jednak taktykę „na obłąkańca”.

Pojedynki z pierwszym bossem to też ciekawe doświadczenie, bowiem na chwilę zapomina się o tym, że to jednak boss – „przecież jest nas dwóch, a to na bank nie tak dopieszczony przeciwnik jak reszta”. Otóż nie, to jest ta sama kategoria ciężkiego sponiewierania w momencie popełniania błędów.

Absolutnym królem jest tutaj Squallu, który mając jakiś ułamek punktów życia (podobnie jak boss) postanowił podrapać go swoimi scyzorykami. Efekt, jak się zapewne domyślacie, mógł być tylko jeden – potwór lekko zarechotał, po czym wypłacił mu takiego liścia, że chłopak zniknął z piwnicy.

A tak to wygląda na materiale wideo…

Oczywiście nie poprzestaliśmy na pierwszym poziomie – no bez przesady, tyle trudu to jedziemy dalej, opór! Na drugim poziomie póki co był zbliżony poziom trudności, nie licząc jednego reprezentanta drużyny gimnastycznej, który robił lepsze przewroty ze swoją wielką bronią niż ja bez…

W ramach nagrody i pewnego rodzaju gratisu otrzymaliśmy trzech bossów na końcu zamiast jednego. Dzięki!

Upoluj sobie wikariusza

Bloodborne

Rozochoceni naszymi wspaniałymi sukcesami w piwnicy postanowiliśmy poszukać wrażeń w innym miejscu. Była chwila debaty czy pójdziemy dalej eksplorować świat, czy może jednak olewamy temat eksploracji i klepiemy bossa. No, uklepaliśmy już dzisiaj w sumie kilku, więc decyzja wydawała się oczywista – idziemy na spotkanie z wikariuszem.

Po wspięciu się na 123789542309 schodów weszliśmy do katedry praktycznie bez zawahania. „Jeszcze tylko kilka kroków” wydusiłem z siebie sapiąc, ale koniec końców weszliśmy do pięknie zdobionej komnaty, na końcu której płakała biedna, drobna kobieta o imieniu Amelia. Tuliła ona swój amulet, zapewne ostatnie co jej zostało po całym zakonie… amulet i świeca. No dobra, była jeszcze katedra.

Tak czy inaczej, było mi jej szkoda, bardzo chciałem jej pomóc… taka drobna, bezbronna, w tym okrutnym świecie pełnym powykręcanych potworów. „Choć, obronimy Cię, zaprowadzimy Cię w bezpieczne miejsce”. Tak, chciałem wypowiedzieć te słowa, ale wtedy odkryłem, że Amelia była wielką fanką trylogii Władca Pierścieni, a konkretniej postaci Golluma. Odsunęła się z wrzaskiem, tuląc jeszcze mocniej magiczny amulet i … zamieniła się w gigantycznego pso-liso-potworo-demona, a następnie urządziła nam w katedrze jesień średniowiecza.

W sumie nie licząc mojego przybocznego umieracza Squalla, który jak zawsze poleciał na oślep ze swoimi scyzorykami i równie szybko jak wbiegł do katedry, wyleciał z niej z hukiem, walka przez chwilę nawet była całkiem wyrównana. Wiecie, powtarzałem sobie jak mantrę – „atak, maks dwa, uskok, leczenie jeśli trzeba, przedzieraj się na tyły… powtórz”. Brzmiało jak patent na każdego przeciwnika, ale wiadomo – „let’s play it safe”.

WTEM! Amelia doszła do wniosku, że dosyć już tego drapania i kopania jej po kostkach – odpaliła amulet i zaczęła się leczyć. Spojrzałem, skierowałem miecz w stronę podłogi, rozdziawiłem gębę… „no bez jaj”. To ostatnie słowa jakie rozległy się wewnątrz pomieszczenia, potem było coś w stylu „ROARARGHRARRAHRRRR” i pojawił się mój ukochany ekran… „YOU DIED”.

Swoją drogą, zauważyliście jak zawsze musi to być pisane wielkimi literami? Jakbym miał to przypadkiem przeoczyć, albo nie ogarnąć faktu, że jednak już nie żyję. Dzięki From Software, że nie pozwalacie mi mieć nawet najmniejszych wątpliwości…

Cytując jednak Arnolda… I’ll be back!