Battlefield 1 – dobra gra, najlepszy Battlefield – recenzja
Jak przywykliśmy już w przypadku gier z serii Battlefield, należałoby osobno ocenić tryb multiplayer i osobno tryb dla pojedynczego gracza. Nadal są to jakby dwie osobne gry (choć na jednym silniku i spójne graficznie), ale bawić będą nieco inny typ graczy. Battlefield 1 jest niezłą grą, ale zdecydowanie jest najlepszym Battlefieldem od bardzo dawna.
Singiel
Podobnie jak w przypadku innych Battlefieldów, kupowanie tej gry po to, aby pograć w singla to jak kupowanie lasu po to, aby mieć grzyby. Są inne, łatwiejsze metody zdobycia grzybów niż szukanie ich koniecznie we własnym lesie. Podobnie – jak chcemy gry z długą wciągającą fabułą opowiadającą o wojnie, to niekoniecznie sięgamy po Battlefielda. Najnowsze dzieło DICE podchodzi do singla zupełnie inaczej niż w innych grach serii. Zamiast jednej kampanii (raz lepszej, raz gorszej, albo złej – jak w przypadku Hardline) w Battlefieldzie 1 mamy do czynienia z sześcioma historiami. Są one zupełnie osobne, umiejscowione na różnych frontach wojny i dotyczą innych bohaterów. Takie mini historie. I to jest posunięcie absolutnie genialne. Do jednej przygody siadamy w zasadzie jednorazowo i w godzinę kończymy. Stanowi to zamkniętą całość i poprowadzone jest całkiem nieźle. Owszem, nie są to historie głębokie i szczególnie skomplikowane, niemniej – narracja trzyma się kupy, są zwroty akcji są zaskakujące. Ciekawy zabieg z tymi mini kampaniami, który jednak sprawdził się rewelacyjnie i jest, powiedzmy sobie szczerze, znacznie ciekawszym eksperymentem, niż skupiony na aresztowaniu i skradaniu singiel BF Hardline.
Opowiem Wam 6 historii…
Grając w singla spotkamy zatem szulera karcianego – pilota. Spotkamy szofera który trafia na front jako kierowca czołgu i towarzyszkę samego Lawrenca z Arabii. Pojedziemy też do Włoch i wcielimy się w członka elitarnego oddziału Arditi oraz, jako Australijczyk walczyć będziemy w cieśninie dardanelskiej. W mniej więcej godzinie każdej z tych mini kampanii udało się reżyserowi nakreślić postacie i poprowadzić krótką opowieść. Krótką, ale mającą wstęp, rozwinięcie i zakończenie. Genialne w swej prostocie i jakie odkrywcze. Jednocześnie, jeśli za pół roku wyjdzie DLC dodający ze dwie nowe historie do singla – to biorę! Zauważcie jak taki singleplayer jest łatwy do rozbudowy! Historie pozostawiają drobny niedosyt, a to dobrze świadczy o całości.
Kilka słów trzeba wspomnieć o dubbingu trybu dla pojedynczego gracza. Mówiąc krótko – jest on dobry, co jest istotne przy tej całej filmowości jaką oferują mini-kampanie. Zalecam jednak, choć na chwilę, przełączyć język na oryginalny. Mnogość akcentów – od londyńskiego szofera, po australiczyka wyszła DICE świetnie. Warto posłuchać.
Multik
I tutaj zaszła ciekawa zmiana w porównaniu z, choćby, Battlefieldem 4. Battlefield 1 to bowiem połączenie Battlefielda i Star Wars Battlefront. Spokojnie jednak! Wszyscy Ci, którzy uważają Battlefronta za grę casualową nie muszą się bać grając w Battlefield 1. Konstrukcja map jest nieco podobna do tych z gry Star Wars, choć, oczywiście w BF1 są one jeszcze ładniejsze. BF 1 wziął z gry Star Wars trochę tego co najlepsze i zmiksował z dobrze znanym Battlefieldowym „mięskiem”.
Najnowsza gra o pierwszej wojnie zapewnia płynne poruszanie, (można biec i płynnie przeskakiwać przez przeszkody – tego Battlefront nie miał) i całkiem fajny feeling ze strzelania – niezależnie czy nasz bohater ma w rekach pistolet czy snajperkę. Do tego w niektórych trybach mamy do dyspozycji pojazdy do których wsiąść może sześciu graczy, co jest świetnym rozwiązaniem. Jeśli załoga jednego pojazdu współpracuje i komunikuje ze sobą, to jest niepokonana. Czasami do rozgrywki włączy się behemot, czyli wielka i potężna maszyna wojenna i pomoże stronie przegrywającej. Może to być pociąg pancerny lub sterowiec, którego trudno zniszczyć, a który pluje ogniem na wszystkie strony. Battlefront przyniósł też rozsiane po mapie znajdźki takie jak miotacze ognia czy ciężkie karabiny maszynowe. Spokojnie, nie są one w formie znaczków unoszących się w powietrzu, ale w formie skrzyń. I jest ich niewiele.
Fabuła jest i w multiplayerze
Oh, długo można by jeszcze pisać o szczegółach i szczególikach, ale najlepsze są… Misje. Misje także wzięły się z Battlefronta. Polegają, po prostu, na serii zadań do wykonania dla zespołu. Czyli, na przykład jedna strona zajmuje kolejne obszary na mapie, a druga musi ich bronić ale… Te misje mają fabułę! Na początku następuje fabularyzowane wprowadzenie opowiadające dlaczego akurat zdobywamy ten obszar, albo dlaczego przeciwna strona chce go zdobyć. Jak dla mnie bomba!
Pisać o szczegółach można jeszcze długo. Ale nie o to tutaj chodzi. Pozostaje pytanie – jak szybko dostępne mapy i tryby nam się znudzą? Myślę, że wolniej niż w przypadku podstawki Battlefronta, bo jednak mamy na przykład kilka klas postaci, którymi gra się zupełnie inaczej. Niemniej, EA nie byłoby sobą gdyby nie zapowiedziało dodatków. Podobnie jak w przypadku Gwiezdnowojennej gry, DLC będą cztery i zawierać mają nowe mapy, tryby, armie, bronie i pojazdy. Nie wiadomo jeszcze, co to konkretnie będzie… ale będzie.
Battlefield 1 – najlepszy Battlefield do tej pory
Pamiętajmy, że BF 1 to jednak Battlefield. Nadal, jeśli nie jesteś fanem rozgrywki sieciowej – to powiedzmy sobie szczerze, to nie jest gra dla Ciebie. Tryb Single, składający się z mini kampanii, jest w pewien sposób innowacyjny i bardzo filmowy, ale wciąż to tylko dodatek do rozgrywki sieciowej dla wielu graczy. Gdyby singla nie było, to gracze zjedliby DICE na śniadanie, tak jak po braku kampanii w Star Wars Battlefront. Powiedzmy sobie jasno – Battlefield rozwija serię w bardzo grywalny i bardzo ładny graficznie sposób (przypominam, że zarówno Hardline jak i BF4 wyszły też na poprzednią generację konsol), a epicka muzyka leci u mnie nawet jak nie gram. Niemniej – to nadal Battlefield i nie dla każdego jest to gra. Jeśli jednak nie grałaś w poprzednie BFy i chcesz spróbować – to zdecydowanie od Battlefield 1 powinieneś zacząć.
Kopię gry w wersji na konsolę Xbox ONE do recenzji dostarczył Electronic Arts Polska.