Nintendo 3DS pokazało mi, co to znaczy być graczem
Od jakiegoś czasu zastanawiałem się nad jakąś zgrabną definicją pojęcia „gracz”. Ty jesteś graczem, ja jestem graczem… Czyli kim? Dopiero wejście w zupełnie inne, nieznane rewiry elektronicznej rozrywki – czyli zabawa przenośną konsolą Nintendo pokazało mi, co to znaczy być graczem.
Skusiłem się, w promocji, na konsolkę przenośną 3DS, sprzedawaną wraz z grą Legend of Zelda: A Link Between Worlds. Nie jest to moja pierwsza konsola Nintendo, bo gdzieś w szufladzie leży Gameboy, a w pudełku na strychu – Wii. Niemniej 3DS jest pierwszą konsolą wielkiego N, która mam nową i która jest aktualną generacją, a nie zakupem sentymentalnym. Biorąc do ręki przenośną japońską konsolkę bałem się, że odbiję się od dziecinnie wyglądającej gry jaką jest wspomniana wyżej odsłona Zeldy. Nie odbiłem się, a całość rozgrywki przykuła mnie przed malutki ekranik na dłuższy czas. Nie chcę tutaj zachwalać tej gry, ani samej konsoli – bo za mało jeszcze gier widziałem aby rzetelnie wszystko ocenić niemniej zabawa 3DSem pokazała mi, co to znaczy być graczem…
Być graczem, to znaczy chcieć poznawać nowe gry i bawić się wieloma gatunkami. Po prostu. Ciężko nazwać graczem kogoś, kto raz w miesiącu gra w Fifę siedząc na kanapie. Nie ujmuję nic wspomnianej piłkarskiej grze – to świetna produkcja, niemniej dopiero poznanie elektronicznej rozgrywki z kilku stron zapewnia nam zrozumienie medium jakim są gry wideo. Moja definicja gracza nie pokrywa się z podziałem na graczy „casualowych” i „hardkorowych”, który to podział tak chętnie lansowany jest w mediach. Jest to jednak podział sztuczny. Trudno bowiem nazwać moją zabawę w Zeldę (jak i samą grę Nintendo) graniem hardkorowym. Podobnie, trudno nazwać granie w jakąkolwiek inną grę „hardkorowym”, poza, oczywiście zabawą w managery piłkarskie, które operują tylko na tabelkach. To jednak jest nisza tak mała, że niemal znika w zalewie gier AAA i AA. Im mocniej zastanowię się nad pojęciem „hardkorowy gracz”, to przychodzi mi do głowy tylko jeden przypadek.
Jedyny moment, kiedy można nazwać gracza „hardkorowym” to przypadki masterowania jednej gry. Tak. w tym głównie zawiera się e-sport. Jeśli grasz w Skyrima przez 200 godzin nie jesteś graczem hardkorowym. Jeśli grasz w CSa przez 1000 godzin i grasz po to, aby zdobywać punkty i wspinać się w górę jakiejś ligi – to można powiedzieć, że jesteś graczem hardkorowym. Ale niekoniecznie jest to komplement.
Właśnie spojrzenie na infantylną pozornie grę jaką jest Link Between Worlds, kiedy autentycznie troszczyłem się o bohatera i kombinowałem jak pokonać kolejną zagadkę pokazała mi, że mnie to bawi. Gra tak różna od komórkowego „klikacza” pokroju Angry Birds czy tak różna od najnowszego Fallouta, Dooma czy Assassin’s Creeda dostępnych na PC czy na „dużych” konsolach. Jeśli więcej 3DSowych gier tak silnie przyciąga, to jestem kupiony. I zaczynam zbierać na Nintendo Switch!