Kilka słów o filmie Assassin’s Creed
Ekranizacje gier od wielu lat nie cieszą się zbyt dobrą opinią. Część z nich była całkiem w porządku, część nie zachwycała, a są nawet takie, które nadają się tylko do straszenia dzieci.
Do listy twórców, których gry trafiły na wielki ekran, zalicza się również Ubisoft. Pierwsza produkcja, Far Cry, za którą odpowiedzialny był, legendarny już, Uwe Boll, to mały koszmarek. Za drugą, całkiem udaną próbę odpowiedzialny był Mike Newell, reżyser Prince of Persia: Sands of Time.
Na początku roku na ekrany kin trafiła trzecia marka od Ubisoftu – Assassin’s Creed, gdzie w rolę asasyna wcielił się Michael Fassbender. Do której kategorii zalicza się zatem sam film?
Na początku był chaos
Już od pierwszych minut nie mogłem pozbyć się wrażenia, że zdecydowano się na umieszczenie w filmie zbyt wielu rzeczy. Cała opowieść nabiera szalonego tempa już od pierwszych minut, wręcz prześlizgując się po kolejnych wątkach ze sprawnością mężczyzny odhaczającego listę zakupów w supermarkecie.
- zaprzysiężenie Aguilara na Asasyna – jest.
- młodzieńcze lata Calluma – są.
- callum dostaje się do Abstergo Industries – odhaczone.
Nim jednak zdążymy choćby spróbować pojąć kim są Aguilar, Callum i o co chodzi, rzucany w naszym kierunku jest Animus, a zaraz za nim toczy się Jabłko Edenu.
Rezultatem jest chaotyczna, poszarpana historia, która zaledwie powierzchownie wyjaśnia kto, co, z kim i dlaczego. Owszem, w scenariuszu przewidziano pauzy na wyjaśnienie powyższych kwestii, ale wypadają one bardzo sztucznie – na kilka minut zatrzymuje się akcja, a jeden z bohaterów rozpoczyna monolog, który brzmi jak recytacja rozdziału z podręcznika użytkownika.
Michael Fassbender, Marion Cotillard i Jeremy Irons powinni być gwarancją wysokiej klasy gry aktorskiej, ale ze względu na powyższe problemy i płaskie postaci, nie mają okazji zbytnio zaprezentować swojego warsztatu.
Nie lepiej jest z pozostałymi postaciami – asasyni zarówno we współczesności jak i przeszłości, to papierowe postaci, których nie mamy okazji poznać bliżej.
Czasy współczesne vs. piętnastowieczna Hiszpania
W przypadku gier dominującym miejscem akcji jest wnętrze Animusa, a głównymi bohaterami asasyni – Altair, Ezio i Connor. To, co dzieje się w czasach współczesnych jest zaledwie uzupełnieniem historii – elementem, który spaja ze sobą wszystkie odsłony serii.
W przypadku filmu mamy do czynienia z odwróceniem tej sytuacji – to czasy współczesne grają pierwsze skrzypce, a Animus i wcielanie się w przodka to zaledwie krótkie przerywniki. Moim zdaniem to największy minus tej produkcji, bo właśnie stosunkowo krótkie sceny rozgrywające się w czasach Hiszpańskiej Inkwizycji mają w sobie najwięcej dynamiki. Fantastyczne pościgi po dachach, które pokazują jak na dłoni to co najlepsze w serii Assassin’s Creed i dynamiczne sceny walki sprawiały, że momentalnie prostowałem się w fotelu i dawałem się porwać temu, co widziałem na ekranie.
Niestety nawet te sceny były niepotrzebnie przerywane aby ukazać Calluma miotanego przy pomocy Animusa, a przeszłość stawała się tylko ledwo widocznym hologramem. Całkowicie zbędny zabieg skutecznie burzący klimat czasów historycznych.
Dodatkowo każdy powrót do czasów współczesnych to średniej jakości dialogi, liczne próby wprowadzenia nowych wątków, które jednak są zbyt płytkie aby zainteresować i wszechobecny natłok postaci.
Film, który i tak warto zobaczyć
Assassin’s Creed jest ofiarą nie do końca przemyślanego scenariusza i chęci upchnięcia zbyt wielu wątków i informacji w niespełna dwie godziny. W moich oczach rezultat jest ekranizacją streszczenia scenariuszy dwóch, trzech filmów, który ktoś przez przypadek pomylił ze scenariuszem pierwszego z nich.
Kiedy jednak już przenosimy się do piętnastowiecznej Hiszpanii i porywają nas dynamiczne sceny pościgów i walk, łatwo można wybaczyć wszelkie problemy tej ekranizacji. Szkoda tylko, że tych okazji jest tak mało i stanowią one jedynie swojego rodzaju dodatek.
Mimo wszystkich tych potknięć, błędów i głupot, nadal uważam, że jest to jedna z ciekawszych ekranizacji gier. Mam nadzieję, że pojawią się kolejne odsłony, a filmy podzielą los serii gier i każdy kolejny będzie lepszy od poprzednika… i skończą się nim zaczną pikować w dół.