Asset 3

Hellblade: Senua’s Sacrifice – recenzja

Andrzej Kała / 21.08.2017
komentarze: 0

Są produkcje, które kupujemy i ogrywamy dla czystej przyjemności z gry. Są i takie, gdzie wciąga nas fabuła. Hellblade wymyka się jakiejkolwiek klasyfikacji. Twórcy z Ninja Theory przygotowali niezwykły tytuł, w którym fabuła i rozgrywka schodzą na drugi plan i nie jest to nic złego.

W Hellblade: Senua’s Sacrifice wcielamy się w postać młodej, celtyckiej wojowniczki, Senuy. Będziemy towarzyszyć jej w wyprawie do krainy umarłych, Hellheim, aby uwolnić duszę zmarłej miłości naszej bohaterki – Dilliona. Choć brzmi to być może nieco jak mieszanka God of War z elementami Heavenly Sword, w gruncie rzeczy z tymi produkcjami Hellblade nie ma zbyt wiele wspólnego.

Od samego początku twórcy podkreślali, że nasza protagonistka będzie zmagała się z zaburzeniami psychicznymi, co bezpośrednio będzie się także przekładało na postrzeganie przez nią świata. Żaden zwiastun jednak nie był w stanie przygotować mnie na to, czym Hellblade faktycznie jest i jak mocno potrafi oddziaływać na gracza.

Wszechogarniający Mrok

Oprócz konieczności toczenia walki przy pomocy oręża, istnieje jeszcze długa płaszczyzna, na której będą toczyły się równie intensywne zmagania. Mówi się, że największym piekłem człowieka potrafi być wnętrze jego głowy. Nie znam innej produkcji, która potrafiłaby tak mocno pokazać ten obraz jak Hellblade: Senua’s Sacrifice.

Bardzo duże znaczenie ma tutaj fakt, że twórcy konsultowali te kwestie nie tylko z lekarzami, pracującymi z osobami zmagającymi się z tymi problemami, ale również z chorymi. Ogrom pracy został włożony w stworzenie atmosfery i nie da się ukryć, że końcowy rezultat jest niesamowity.

Szybko przekonujemy się, że kolejne potyczki z przeciwnikami, uczenie się nowych taktyk, uników, zadawania ciosów w odpowiednim momencie, to rzecz banalna, wręcz mechaniczna. Pokonanie własnych słabości, znalezienie w sobie siły by iść dalej, przezwyciężenie wszystkich chwil zwątpienia – to prawdziwy koszmar Senuy, wielokrotnie trudniejszy do przezwyciężenia. To wewnętrzna walka z Mrokiem jest naszą główną i najtrudniejszą batalią.

Bardzo dobrze przemyślany, dopracowany projekt

Każdy z elementów rozgrywki jest idealnie przemyślany i współgra ze sobą wzorowo. Nasza bohaterka słyszy w głowie rozmaite głosy. To właśnie one są naszym głównym „interfejsem”. Nie ma znaczników, nie ma pasków życia, ikonek. Ten zabieg jeszcze mocniej potęguje wrażenie przebywania w świecie gry. Kiedy ktoś atakuje nas od tyłu, głosy nas ostrzegają „uważaj, za Tobą! Zrób unik!”, a to tylko jeden z prostszych przykładów.

Nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że udźwiękowienie przygotowano w technologii binauralnego audio. To w zasadzie od razu predestynuje nas do ogrywania Hellblade w słuchawkach. Owszem, bez nich nadal gra robi bardzo dobre wrażenie, ale izolując się od otoczenia słuchawkami zanurzamy się w świecie gry całkowicie, a dźwięk nabiera głębi. Choć zdawałem sobie sprawę, że siedzę na kanapie z padem w ręku i słuchawkach na głowie, zamykając oczy miałem wrażenie, że siedzą ze mną jeszcze dwie, trzy osoby, szepczące mi raz do jednego ucha, raz do drugiego, to wskazówki, to ostrzeżenia.

Bardzo dużo pracy włożono również w projekt świata, który z pozoru wcale nie jest szczególnie rozległy, ale każdy kolejny „etap” wprowadza nowe, zaskakujące mechaniki. Będziemy m.in. zmagać się z iluzjami, podróżami w czasie, a nawet doświadczać świata bez zmysłu wzroku, polegając wyłącznie na słuchu i dotyku, który przekłada się na wibracje kontrolera.

Choć nie doskonały

Hellblade nie jest jednak produkcją doskonałą. Otrzymujemy zaledwie garstkę przeciwników, a walki z bossami możemy policzyć na palcach jednej ręki. Kiedy nauczymy się taktyki, potyczki nawet z większą ilością przeciwników nie stanowią szczególnego wyzwania. Wystarczy nieco cierpliwości.

Zagadki środowiskowe, sprowadzające się do odnajdywania run w otoczeniu, również szybko robią się powtarzalne. Choć z czasem runy są ukrywane w coraz dalszych zakątkach, a dojrzenie ich wymaga dodatkowych czynności, to jednak sam fundament zagadki pozostaje ten sam.

Zanurz się w ten świat

Gdyby nie pojedynki, możnaby uznać Hellblade za „symulator chodzenia” i szczerze powiedziawszy, niespecjalnie by tej produkcji to zaszkodziło. Twórcy stawiają tutaj na przedstawienie nam świata osób z zaburzeniami psychicznymi, ich koszmarów i wewnętrznej walki. To ten aspekt wybija się na pierwszy plan i stanowi siłę Hellblade: Senua’s Sacrifice. Jednakże wplecenie ich stanowi świetne uzupełnienie całości, tworząc w ten sposób produkcję kompletną, a jednocześnie będącą jednym z większych zaskoczeń ostatnich lat.

Definitywnie jest to produkcja, w którą należy zagrać i chłonąć ją taką jaka jest, nie oczekując czegoś więcej. Dlaczego? Oczekiwanie od Hellblade np. większej ilości walk, większego świata, większej swobody, drzewek umiejętności czy dodatkowych broni, to przesłanianie sobie tego, co jest w tej grze najważniejsze.

Może i ukazały się w tym roku gry obszerniejsze, bardziej rozbudowane i dopieszczone fabularnie, które będą walczyły o tytuł gry roku. Może i Hellblade nie zgarnie tego tytułu. Nie mam jednak wątpliwości, że jest to produkcja, która zostanie ze mną na zawsze i o której nie zapomnę.