Medal of Honor – Recenzja
Nowa odsłona „Medal of Honor” miała być dla całej serii tym, czym dla „Call of Duty” była czwarta część – „Modern Warfare”, a więc nie sposób uniknąć porównań do MW/MW2 pisząc o MoH. Tylko czy faktycznie porównania te są uzasadnione? Czy koncepcja wprowadzenia świeżości do serii to jedyny wspólny mianownik dla tych tytułów. Okazuje się, że wspólnych mianowników jest więcej niż można się spodziewać, a czy wychodzi to MoH na dobre?
Prezentacja
Na początek przejdę przez temat grafiki i dźwięku, gdyż będzie krótko i na temat. Przede wszystkim wizualnie jest średnio, gra owszem trzyma standard tytułów obecnej generacji konsol, jednak wszelkie bolączki Unreal Engine wychodzą co chwilę. Najbardziej upierdliwe i charakterystyczne jest doczytywanie tekstur, co wygląda paskudnie i obecnie jest po prostu nie do zaakceptowania. Samo otoczenie jeśli oglądamy je z pewnej odległości to faktycznie – widoki są super. Kiedy jednak chowamy się za kamieniem czy drzewem widać jak proste są to bryły. Szkoda trochę, bo wydaje mi się że można więcej wyciągnąć z tego silnika. Maksymalną porażką dla mnie natomiast są eksplozje – wyglądają koszmarnie i sztucznie aż do bólu, że o „znikających” w wyniku tych eksplozji budynkach nie wspomnę.
Dźwiękowo natomiast jak dla mnie – bomba. Odgłosy broni sprawiały bardzo dobre wrażenie, podobnie jak wszelkie efekty dźwiękowe wybuchów, czy odłupywania elementów skalnych za którymi akurat się chowaliśmy. Złego słowa nie można również powiedzieć jeśli chodzi o podłożone głosy – każdy świetnie pasuje do postaci, a aktorzy zdecydowanie wczuli się w swoje role.
Fabularnie jest bardzo dobrze
Bez dwóch zdań – fabuła jest mocną stroną „Medal of Honor”. Całość rozgrywa się podczas misji w Afganistanie, a my mamy okazję wcielić się w trzech różnych bohaterów, których ścieżki jednak się przeplatają, co dodatkowo dodaje pewnego smaczku rozgrywce. Nad całą operacją czuwa „zły, żądny wyników” dowódca niejednokrotnie podejmujący kontrowersyjne (delikatnie mówiąc) decyzje, których rezultat nie raz powodował u mnie grymas złości. W przeciwieństwie do MW2, tutaj fabuła pomimo trzymania tempa nie jest bzdurnym zlepkiem misji, a ciągiem zdarzeń które od początku do końca są ze sobą powiązane. Największy jednak plus jak dla mnie to brak idiotycznych prób wywołania kontrowersji – tak puszczam oczko w kierunku misji na lotnisku z MW2, co dla mnie jest jednym z najidiotyczniejszych pomysłów jakie dane było mi zobaczyć.
Kampania jest krótka (podobnie jak w przypadku MW1 i MW2), ale bez dwóch zdań – zakończenie „Medal of Honor” jest dla mnie majstersztykiem. Genialne wręcz podsumowanie całej historii, które bije na głowę MW2.
Zatem, jak się w to gra?
Tutaj niestety już nie jest tak różowo. Świetny nastrój budowany przez dobrze poprowadzoną historię jest prawie całkowicie rozwalany przez wydarzenia zawarte w kolejnych misjach. Przede wszystkim – starają się one trzymać tempo, które było widoczne w MW2, gdzie wszystko wali Ci się na głowę i cały czas musisz biec do przodu, gdyż jakikolwiek przystanek może skończyć się zgonem. O ile jednak w MW2 skrypty były dobrze napisane i faktycznie reagowały świetnie na poczynania gracza, o tyle w MoH jeśli za bardzo wczujemy się w sytuację rozbijemy się o niewidzialną ścianę, czy drzwi których jeszcze nie możemy otworzyć/wyważyć gdyż nasi kamraci dopiero dobiegają do tego miejsca, a przecież jeszcze muszą wygłosić przemówienie. Szkoda, bo faktycznie mogło być o niebo lepiej.
Niewiele dobrego można powiedzieć także o przeciwnikach, co bardzo dobrze widać na przykładzie misji oznaczania ciężarówek, z założenia cichej, opartej na skradaniu. Świetna koncepcja, która jednak kuleje przez głupotę przeciwników – nie raz przekradałem się niezauważony tuż za postacią, więc w rzeczywistości musiałby być głuchoniemym zakutym łbem, aby taki manewr zakończył się sukcesem. W MoH jednak jest to „na porządku dziennym” i połowa tej misji właśnie tak wygląda. Owszem, pierwsze dwa – trzy takie manewry powodują szybsze bicie serca, ale za chwilę okazuje się, że to idealnie oskryptowany manewr, który nie ma szans na niepowodzenie.
Kolejnym problemem dla mnie był poziom trudności. Gra nie stanowiła w zasadzie żadnego wyzwania, a grałem na najwyższym poziomie trudności. Przeciwnicy zachowują się głupio, a ginąłem tylko jeśli pobiegłem zbyt szybko do przodu, bądź znalazł się jakiś zabłąkany granat. Odporność naszej postaci na strzały jest zbyt duża, a celność wrogów to generator liczb losowych. Raz trafiają jak snajper – trzy, cztery razy pod rząd, a innym razem sieją wszędzie dookoła tylko nie w nas. Nie uświadczymy również żadnych manewrów flankowania czy innych nieco bardziej zaawansowanych taktyk. Stojąc w jednym miejscu kilka minut zobaczymy jak przeciwnicy pojawiają się w konkretnych miejscach (w nieskończoność), a następnie biegną po wyznaczonej ścieżce do konkretnej osłony (manewr występuje w max 4 wariantach). Powtarzalne, nudne i niestety bardzo rażące.
Bardzo ciekawie zapowiadało się też uczestniczenie w niektórych scenach „reżyserowanych” z perspektywy pierwszej osoby, ale zabieranie możliwości obracania głową czy w wielu przypadkach – postać biegnąca sama, bez interakcji to już kompletna wtopa. Szkoda, bo przez to gra traciła swój impet, a mogło być o wiele wiele lepiej.
Wisienką na torcie są same w sobie misje, których układ do bólu przypominał mi mieszanke MW1 i MW2. Quady, bieganie po jaskiniach czy skradanie się w zimowych klimatach… to wszystko w tej czy innej formie było już w MW2 i bez dwóch zdań – dawało większy zastrzyk adrenaliny. Niestety to jest największa bolączka Medal of Honor – to co w przerywnikach filmowych i dialogach postaci buduje świetny podkład pod rozgrywkę jest spłycane i psute przez mechanikę, budowę poziomów i ułożenie przeciwników. Dla przykładu – w MW2 przedzieranie się przez jaskinie było mocno stresujące, przeciwnicy znajdowali się w zasadzie w każdym możliwym zakamarku, wręcz „pod każdym kamieniem”. Natomiast w „Medal of Honor” było ich na lekarstwo i nie stanowili praktycznie żadnego zagrożenia. To tylko jeden z przykładów, a powiedzmy sobie szczerze – w tej grze wcielamy się w oddział ludzi zrzuconych w góry w Afganistanie, gdzie roi się wręcz od Talibów, czego niestety … nie czuć. Brakowało mi tego poczucia zagrożenia, tego klimatu, że nas jest tylko mała grupka kilku osób a ich mogą być setki.
Dodatkiem do kampanii jest możliwość przejścia misji w trybie „Tier 1”, co wprowadza pewien element rywalizacji, ale jakoś niespecjalnie mnie ciągnie żeby przejść każdą misję na czas, w jak najlepszym stylu. Chyba, że dla osiągnięć…
Multiplayer
Oprócz kampanii, która jest dosyć krótka, dostajemy jeszcze element multiplayer, który został stworzony przez zupełnie inny zespół. Mianowicie za tryb multi odpowiedzialni są chłopcy z DICE, czyli osoby stojące za BF: Bad Company 2. Ciekawym manewrem jest użycie innego silnika dla tego trybu, czyli charakterystycznego już Frostbite. Ogromnym jednak minusem jest brak destrukcji otoczenia, co prawdę powiedziawszy jest dla mnie niezrozumiałe.
Sam tryb jest czymś pośrednim pomiędzy Battlefield a Modern Warfare – mamy klasy postaci, mamy przydzielone do nich bronie, jednak aby odblokować kolejne, musimy zdobyć pewien poziom doświadczenia. Jednak poza odblokowaniem kolejnych karabinów czy dodatków do broni, nasza postać nie otrzymuje dodatkowych umiejętności, tak jak to było w MW1 czy MW2.
Mapy w zależności od trybu rozgrywki są mniejsze lub większe, także znajdzie się tutaj dla każdego coś miłego. Jednak zdecydowanie są one nastawione na tempo rozgrywki z MW2, są dosyć małe i ciasne jak na standardy Battlfield, a pojazdy pojawiają się sporadycznie i grając trafiłem w zasadzie tylko na opancerzony transporter. Muszę przyznać, że liczyłem na nieco więcej.
Trybów rozgrywki jest kilka, od zwykłej siekanki, przez „kontrolę sektoru” polegającą na zajęciu i utrzymaniu kilku punktów na mapie, po w zasadzie kopię trybu „conquest” z Battlefield: Bad Company 2, gdzie naszym zadaniem jest zdobywanie kolejnych punktów strategicznych na mapie.
Więc jak z tym „Medal of Honor”?
Jest to jedna z tych gier, które bardzo trudno ocenić. „Medal of Honor” to dobrze poprowadzona fabuła z bardzo fajnie zrobioną narracją, która pomimo swojej wtórności nie raziła mnie w oczy, a wręcz przeciwnie – sprawiała, że problemy żołnierzy stawały mi się bliskie i miałem wrażenie przeżywania tego niejako „na własnej skórze”. Niestety wszystkie te starania niweluje popsuta mechanika rozgrywki, słabe skrypty widoczne na każdym kroku i średniej jakości grafika. Dodając do tego średnio skomplikowane misje, które „chcą być fajne” ale niestety nie do końca im to wychodzi, otrzymujemy produkt co najwyżej średni. Nie ratuje go niestety zbytnio tryb multiplayer, który owszem przypadł mi do gustu i to bardzo, ale to wciąż za mało by uzasadnić zakup za pęłną cenę.
Myślę, że jeśli jesteś wielkim fanem tego typu gier poczekaj trochę, tym bardziej, że już za kilka dni wychodzi „Call of duty: Black Ops”. Gra niestety nie jest warta pełnej ceny ok. 180zł, chyba że planujesz dokonać później wymiany na inny tytuł (choćby wspomniane Black Ops), na początku przyszłego roku pojawią się gry używane za połowę tej ceny, a może nawet sama cena nowego produktu spadnie – wtedy warto się zainteresować.