Star Wars: The Force Unleashed 2 – recenzja
W ten weekend udało mi się w końcu znaleźć czas aby usiąść i dokończyć „Star Wars: The Force Unleashed 2”, więc postanowiłem napisać parę słów na temat tego sequela. Na początek – ukończenie pierwszej części nie jest konieczne aby połapać się o co chodzi i dlaczego, jednak pozwala nieco bardziej ogarnąć co się tak naprawdę dzieje i dlaczego. Pierwsza odsłona nie zebrała najlepszych ocen – okazała się być w zasadzie nieco lepszym „średniakiem”, który jednak rozszedł się w nakładzie ponad 7 milionów egzemplarzy. Czy druga część również ma taki potencjał?
Historia
W pierwszej części to właśnie ona była najmocniejszą jej stroną, historia pełna wątpliwości, dylematów i wewnętrznej walki głównego bohatera. Niestety równie dobrej opowieści nie uświadczymy tym razem. Wszystko zostało mocno spłycone i opiera się jedynie na prostej koncepcji zemsty i ratowania ukochanej. O ile trzyma się to jakoś kupy i ma samo w sobie sens, o tyle mięciutki Starkiller, ktory potrafi niszczyć przy użyciu mocy statki kosmiczne, goniący pół galaktyki za ukochaną… trochę kiepsko wygląda. Ratuje nieco tę sytuację wewnętrzna rozterka bohatera… czy naprawdę jest on klonem? Jeśli jednak oczekujecie od tego tytułu długiej i wciągającej historii, to kiepsko trafiliście. Po tym, czego doświadczyłem w pierwszej odsłonie spodziewałem się czegoś więcej.
Na plus jednak muszę zaznaczyć, że bardzo fajnie została poprowadzona postać Starkillera. Jego wewnętrzny gniew, pogoń za miłością, na koniec wyzwolona nienawiść – to wszystko sprawiło, że w moich oczach ta postać była prawdziwa, a to już coś biorąc pod uwagę gatunek do którego gra należy.
Oprawa
Graficznie „Star Wars: The Force Unleashed 2” powala – wygląda po prostu przepięknie! Niestety od czasu do czasu lubi sobie chrupnąć, choć nie zdarzyło mi się to w trakcie nerwowych akcji, więc nie przeszkadza, a występuje sporadycznie. W zamian za tą drobną niedogodność otrzymujemy iście epickie widoki – szczególnie wyrwała mnie z butów walka z bossem na planecie Cato Neimoidia. Nie można również pominąć świetnie wykonanych modeli postaci, które są wisienką na torcie.
Warstwie dźwiękowej nie mogę nic zarzucić – muzyka dobrana jest bardzo dobrze, podobnie jak głosy aktorów. Momentami jednak wypowiadane przez nich kwestie są ubarwione nieco przesadnie i zamiast poważnie, brzmią bardzo komicznie. Dźwięki otoczenia również są dobrze wykonane, więc nie ma się do czego przyczepić.
Dosyć jednak już o pierdołach, czas na danie główne czyli…
Rozgrywkę
W wielu recenzjach przewijał się motyw zbyt potężnego Starkillera. Ludzie narzekali na to, że od samego początku wcielamy się w postać wymiatacza i w zasadzie mamy przewagę, wynika to jednak z faktu, że jest to bezpośredni sequel a więc nasz bohater był już dopakowany pod koniec poprzedniej odsłony. Dla mnie jednak jest to świetna decyzja podjęta przez twórców – Starkiller ma być wymiataczem, takie jest założenie więc trochę kiepsko byłoby gdyby Jedi, który potrafił uciec Vaderowi nie mógł kiwnięciem palca zdmuchnąć garstki Stormtrooperów. Z drugiej strony jednak, pomimo dużego wachlarza mocy dostępnych od początku, nie ma przesady – nasz protagonista nie jest nieśmiertelny i jeśli nie będziemy uważni, przeciwnicy szybko i sprawnie zamiotą nas pod dywan.
W trakcie gry odwiedzamy w zasadzie tylko 3 głowne lokacje – planety Kamino i Cato Neimoidia oraz wnętrze statku kosmicznego. Można narzekać, że to mało, ale z drugiej strony fabuła bardzo dobrze broni taką sytuację. Problem kolejnych planet możnaby rozwiązać wysyłając Starkillera na kolejne planety, gdzie szukałby poszlak Juno, ale to byłoby podobnie beznadziejne jak legendarna już scena z Mario: „Thank you Mario, but our princess is in another castle”. Czy zatem jest monotonnie? Jak dla mnie – nie. Dzieje się dużo, akcja cały czas trzyma tempo poza dwoma krótkimi „pauzami fabularnymi”, gdzie gra na chwilę skupia się mocno na historii.
W związku z tak okrojonym światem również gama przeciwników nie jest zbyt pokaźna. Tym razem jednak, są oni nieco bardziej przemyślani i zwykłe siekanie nie zawsze się sprawdzi. Część przeciwników całkowicie odbija ataki mieczem, niektórzy są niewrażliwi na moc, co wprowadza dużo urozmaicenia do samej rozgrywki. Owszem, po pewnym czasie schemat powiela się do bólu, podobnie jak nieco większy przeciwnik w stylu AT-ST, którego kończymy typowym dla tej serii QTE, ale gra jest na tyle krótka a akcja intensywna, że jakoś nie miałem okazji ponarzekać na taki stan rzeczy.
Niestety – gra jest krótka. Z drugiej strony jednak, gdyby była dłuższa podejrzewam, że wyszło by na wierzch więcej mankamentów. Grę na normalnym poziomie trudności można ukończyć w ok. 5 godzin. To niestety bardzo mało jak na grę, która w zasadzie nie oferuje już niczego więcej poza kampanią. Można pokusić się o zaliczanie kolejnych wyzwań, ale nie są one specjalnie odkrywcze i potrzeba dużo samozaparcia żeby je wszystkie skończyć.
Warto? Nie warto?
Star Wars: The Force Unleashed 2 to bardzo fajny slasher, który dostarcza mnóstwo frajdy dopóki trwa. Wcielenie się w takiego wymiatacza jak Starkiller i rzucanie mocą na lewo i prawo to bardzo ciekawe doświadczenie, które dostarcza mnóstwo frajdy. Wreszcie bycie Jedi to nie tylko gadanie i machanie scyzorykiem, ale również pizganie mocą i piorunami na lewo i prawo.
Z drugiej strony jednak wspomniane 5 godzin na przejście gry na normalnym poziomie trudności to poważny minus. Dodatkowo fabularnie gra nie zachwyca, historia jest płytka i nieco banalna.
Tak więc, za pełną cenę nie warto, chyba że jesteś wielkim fanem Gwiezdnych Wojen i gier z tego gatunku. Jeśli jednak gra nieco potanieje to jest to must have dla każdej osoby lubiącej ten gatunek.