Grand Theft Auto V – recenzja
Widzę w waszych oczach ten sam strach, który napełnia me serce. Nadejdzie bowiem dzień, kiedy odwaga opuści recenzentów, a reszta ocalałych zaprzeda swe dusze wydawcom. Ale to nie jest ten dzień! Przyjdzie godzina łamanych padów i triumfu dystrybucji cyfrowej, gdy panowanie stacjonarnych konsol chylić się będzie ku upadkowi. Ale to nie jest ten dzień! Dziś damy świadectwo potęgi, która ciągle drzemie w ósmej generacji, dla uszanowania pamięci wielu wspaniałych tytułów. Dziś… zrecenzujemy Grand Theft Auto V! (*)
WAŻNE! – Jeżeli nie macie do nas pretensji o tak późne wypuszczenie recenzji GTA V na łamach Playing Daily, możecie z powodzeniem pominąć dwa kolejne akapity.
Pozwoliłem sobie poszaleć ze wstępem i dodać nutkę epickości (musicie mi wybaczyć), ale niecodziennie siada się do recenzji takiego formatu. Faktem jest jednak, że ten dzień na Playing Daily musiał kiedyś nadejść. Dlaczego akurat dziś? Cóż, doszliśmy do wniosku, że dwa tygodnie od premiery gry (biorąc pod uwagę brak kopii recenzenckich od polskiego wydawcy, co lepsze – przed premierą nie dostała go żadna redakcja w Polsce) to dobry czas, aby na chłodno przyjrzeć się najnowszemu dziecku Rockstara. Każdy, kto był GTA V zainteresowany, na pewno już kopię zakupił a pozostali niezdecydowani z pewnością ulegli po góra dwóch dniach (osobiście znam przypadki). Nie bardzo był więc sens w pisaniu recenzji „na szybko”, skoro zewsząd i tak potoczyła się lawina hymnów pochwalnych pod adresem gry.
Dlaczego o tym piszę? Powód jest prosty. Pracując w redakcji, która stara się przyzwyczaić swoich użytkowników do szybkości i jakości w wypuszczaniu newsów oraz opiniotwórczych artykułów (oczywiście na tyle, na ile to możliwe – marketingiem i doświadczeniem starsze serwisy mogłyby zjeść nas na śniadanie), pisanie recenzji dwa tygodnie po premierze uznanej na całym świecie gry, może wydawać się lekkim nieporozumieniem. Niemniej, nadal twierdzę, iż lepsze opisanie i ocena tytułu porządnie ogranego, niż sklecenie na szybko artykułu, który nijak nie odda złożoności produkcji pokroju nowego GTA. Na pociechę staraliśmy się w miarę szybko dostarczyć wam pierwsze wrażenia, cieszące się sporą popularnością, a żeby już w ogóle poczuć się usprawiedliwionym dodam (z przymrużeniem oka), że nasza recenzja zadebiutowała szybciej, niż w największym czasopiśmie w Polsce dotyczącym gier wideo. Zawsze jakieś osiągnięcie.
GRAND THEFT AUTO 11
Istnieją przeróżne metody liczenia gier z serii GTA, ale trzymając się tej najbardziej podstawowej (traktującej dodatki jako… dodatki), najnowsza produkcja studia Rockstar Games jest jedenastą odsłoną gangsterskiego cyklu. Od premiery poprzednika minęło pięć lat i pierwsze, co rzuca się w oczy, po odpaleniu Grand Theft Auto V to fakt, iż ekipa twórców nie próżnowała. Po raz kolejny dostajemy maksymalnie dopracowaną, złożoną i przebogatą grę, która tylko czeka, aż zaczniemy odkrywać całą upakowaną w niej zawartość.
A zmagania z GTA V zaczynamy specyficznie, bo od interaktywnego prologu będącego retrospekcją wydarzeń sprzed dziewięciu lat, w stosunku do głównej linii fabularnej. Pierwsza misja pozwala poznać nam dwóch z trzech głównych bohaterów, a także wprowadza nieco uporządkowania w pytaniach kto, z kim i dlaczego. Oczywiście, w sposób typowy dla R*, bo tyle samo nowych pytań rodzi się w graczu. Po raz kolejny zawiłościom fabularnym mogą dorównać tylko dopracowanie i kunszt całej historii, ale o tym w kilku zdaniach opowie wam TMP (który pisząc ze mną ten artykuł, zalicza niejako debiut w serwisie Playing Daily).
TRZEJ MUSZKIETEROWIE
TMP: Praktycznie w całej serii GTA to postacie drugoplanowe bardziej zapadały w pamięć. Może z wyjątkiem Vice City, jednak w pozostałych protagoniści byli głównie chłopcami na posyłki, z dość ubogo zarysowanym charakterem. W GTA V jest zupełnie inaczej. Widoczna gołym okiem zmiana to zwiększenie liczby grywalnych postaci. Nie jest to już jeden osobnik, wokół którego toczy się akcja. Tym razem śledzimy losy aż trzech bohaterów, między którymi możemy w każdym momencie (prawie, lecz o tym w późniejszej części recenzji) się przełączać. Jak prezentują się nasi mali zwyrodnialcy? Fenomenalnie! Pochodzą z trzech różnych światów i nie zawsze się dogadują, a każdy ma za sobą własną historię, własne grono znajomych i rodziny oraz własne problemy. Wspólnym mianownikiem, który spaja ich znajomość, jest chęć szybkiego zarobienia wielkiej ilości pieniędzy. To w zupełności wystarczy.
Po krótkim, ale bardzo intensywnym, wprowadzeniu poznajemy Franklina, typowego „homie” z dzielni. Zatrudniony w salonie samochodowym, od czasu do czasu zostaje wynajęty do kradzieży aut (czyżby ukłon w stronę tytułu serii? – przyp. Szychosław). Jego życie zmienia się, gdy uprowadza o jeden pojazd za dużo. Tak właśnie krzyżuje swe drogi z Michaelem, którego działalność przestępcza w przeszłości, zapewniła dużo pieniędzy jemu i jego rodzinie. Michael całymi dniami rozkoszuje się wcześniejszą emeryturą nad basenem przy swoim domu, nabierając coraz większych fałdek tłuszczu i marząc o karierze w showbiznesie. W relaksie skutecznie przeszkadza mu rodzina, której problemy musi rozwiązywać. Oczywiście robi to z charakterystyczną dla siebie agresją przeplataną zrywami miłości i uczuć do najbliższych. Tak, Michael to zdecydowanie mieszanka wybuchowa. Ostatecznie bohater, na skutek serii nieszczęśliwych zrządzeń losu musi wrócić do kradzieży, morderstw, wymuszeń i zastraszeń.
Trzeci bohater to… Nie, typowa charakterystyka nie wchodzi w grę. Pojawia się, powodując prawdziwe trzęsienie ziemi na ekranie, a od tego momentu napięcie tylko rośnie. Panie i panowie! Przed wami – Trevor. Agresywny, zwariowany, brutalny, chamski, ordynarny, chciwy, bezwzględny, chaotyczny, nieprzyzwoity, a przede wszystkim niebezpieczny socjopata. Polubicie go od razu. Nie ważne ile spędzicie z nim czasu, nieważne jak bardzo go poznacie. On zawsze was czymś zaskoczy.
Trzeba przyznać, że historia (i poszczególnych postaci, i ogółem) jest napisana bardzo solidnie. Jedyny mankament stanowi dla mnie zakończenie. Po wydarzeniach, które dzieją się podczas rozgrywki, mamy apetyt na bardzo wybuchowe zwieńczenie poczynań naszych „trzech amigos”. Niestety, nie dzieje się nic takiego, co mogłoby nas w pełni zadowolić (tu bez nadmiernego spojlerowania zaznaczę, że podobnie jak w GTA IV, na sam koniec przyjdzie podjąć ważną decyzję, ale póki co wypróbowałem jedną opcję). Obowiązkowo muszę jednak wspomnieć o genialnych dialogach, które w większości są śmieszniejsze niż cała polska scena kabaretowa. A same postacie pod względem indywidualności i nieprzewidywalności w niczym nie ustępują tym, które poznawaliśmy w poprzednich częściach. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że są nawet ciut lepsze.
NIEZNAJOMI & DZIWACY
Szychosław: Ja z kolei chciałem zwrócić uwagę na to, jak fajnie R* kontynuuje i usprawnia swoje pomysły wprowadzone już w Grand Theft Auto IV, ale obecne także w Red Dead Redemption. Część z was pewnie pamięta misje poboczne rozpoczynające się po znalezieniu na mapie odpowiedniej postaci niezależnej. Nie miały one znaczącego wpływu na przebieg głównego wątku fabularnego, lecz same w sobie ociekały klimatem i nierzadko wspominało się je z prawdziwą sympatią. W GTA V twórcy idą o krok dalej. Każdy z trójki protagonistów może trafić na zadania dostępne tylko dla niego, które zwykle układają się w szereg następujących po sobie zdarzeń.
Swoje miejsce w szeregu dostały sytuacje czysto losowe. Przykładowo jadąc samochodem prowadzonym przez Michaela, natrafiłem na rzezimieszka, który na naszych oczach okrada kobietę i ucieka z jej torebką. W tym momencie do gracza należy decyzja, czy dobrodusznie podejmie pościg za złodziejem, a jeśli tak, to czy zwróci potem ukradzione pieniądze, licząc na drobną sumę w ramach nagrody. Zawsze można przecież zlikwidować bandytę i oddalić się szybko, zgarniając cały łup dla siebie. Tego typu sytuacji jest naprawdę mnóstwo i są one niezwykle różnorodne. Spora ich część dochodzi podczas wykupywania przez bohaterów własnych inwestycji. Nieraz spotkałem się z problemem, gdy na przykład do Trevora telefonował kierownik baru, skarżąc się na opóźnienie dostawy alkoholu, albo prosząc o interwencję w sprawie awanturujących się klientów.
TMP: Właśnie, inwestycje wróciły. Oprócz ich zakupu, mamy możliwość dbania o nie własnoręcznie, np. sytuacja z barem, o której wspomniał Szychosław. Inną alternatywą dla niewielkich „przysług” są oferowane przez niektóre przedsiębiorstwa, charakterystyczne i całkiem dobrze płatne, misje. Nie mamy też sytuacji, że cierpimy na nadmiar pieniędzy, z którymi nie wiemy co robić. Możliwości inwestowania, wydawania, marnotrawienia kasy jest mnóstwo, od wspomnianych działalności gospodarczych, przez kupno łodzi, po wspomaganie lokalnej sekty. Warto z kolei zwrócić uwagę, że za większość misji głównych po prostu nie dostaniemy żadnej gotówki. Według mnie jest to bardzo dobra decyzja podparta realizmem, bo na zdrowy rozum nie można spodziewać się zapłaty choćby za próbę odzyskania auta należącego do nas samych. Na szczęście sposobów na zwiększenie stanu konta jest równie dużo, co możliwości jego uszczuplenia. Standardowe już misje taksówkarskie, straży pożarnej, czy policji to klasyka. Oprócz tego jest możliwość odholowania źle zaparkowanych samochodów, przemytu broni, grania na giełdzie, a nawet handlu ludźmi i polowania na jelenie.
LOS SANTOS – MIASTO, KTÓRE NIE ŚPI
Szychosław: W gruncie rzeczy, znów dostaliśmy od R* niesamowitą swobodę eksploracji i przede wszystkim tysiące możliwości spędzania wolnego czasu. Przyznam się, że pierwsze kilkanaście godzin rozgrywki upłynęło mi na luźnym poznawaniu tego, co Los Santos i okolice mają do zaoferowania. Brałem więc udział w ulicznych wyścigach rodem z filmów „Szybcy i Wściekli”, przemycałem broń, gnając jak szalony po bezdrożach w specjalnym terenowym łaziku, grałem w tenisa i golfa. Jedna z największych zalet tej produkcji to moim zdaniem wolność wyboru. Gra nie zmusza nas do niczego i z pewnością znajdą się tacy, co GTA V ukończą w dwadzieścia godzin, ale będą też ci, dla których nawet cztery doby okażą się ledwie ułamkiem ich całkowitego czasu zabawy. Właściwie może ty TMP powiesz coś więcej na ten temat, bo o ile dobrze się orientuję, zdążyłeś już recenzowaną produkcję ukończyć.
TMP: Powiem tak. Jeśli Los Santos to miasto, które nie śpi, to musi być wypełnione zapalonymi graczami League of Legends albo dowolnego MMO. Wielokrotnie zdarza się, że przejeżdżamy główną ulicą w godzinach szczytu, a na chodnikach widać jedynie pojedyncze jednostki. Mimo to, bardzo przyjemnie się po mieście podróżuje, zwłaszcza nocą warto wyruszyć na wycieczkę po LS bez wyraźnego celu. Nie brakuje drapaczy chmur, dzielnic dla ludzi z większą ilością pieniędzy, jak i terenów, gdzie jedynymi egzekutorami prawa są miejscowe gangi. Oprócz Los Santos, mamy możliwość zwiedzania pozostałych terenów stanu San Andreas. Tym elementem gry będziecie zachwyceni. Możemy zwiedzić obszary wiejskie, pustynie, górzyste bezdroża, lasy, a także morskie głębiny. Wszystkie te elementy krajobrazu wyglądają naprawdę świetnie i warto podczas jazdy rozglądać się na wszystkie strony, aby nie przeoczyć żadnych pięknych widoków.
Wspominałem o bezludności miasta. Może wpływ na to miał internet zaimplementowany wewnątrz gry. Uwielbiałem po włączeniu rozgrywki sprawdzić wiadomości na głównej stronie przeglądarki, aby poczytać o własnych dokonaniach, lecz prawdziwą przyjemność sprawiało mi śledzenie Bleetera, który w odpowiedni sposób komentuje wielką modę na portale społecznościowe. Za każdym razem robiłem to pękając ze śmiechu. Jeśli poszperamy głębiej, możemy znaleźć parę innych, równie ciekawych stron, a ich czytanie świetnie wprowadzi nas w genialną satyrę Ameryki, jaką GTA V z powodzeniem prezentuje.
Szychosław: Od siebie dodam, że zrealizowana w GTA V wizja internetu to milowy krok postawiony od tego, co zaprezentowano w poprzedniej odsłonie. Mnie kupił Lifeinvader (będący parodią naszego Facebooka), ale przede wszystkim zachłysnąłem się możliwością kupowania on-line samochodów, łodzi oraz innych pojazdów. Nareszcie, będąc złodziejem, mogę ukradzione pieniądze wydać na wymarzone zachcianki i przyjemności.
GTA – GRAFIKA, TECHNIKALIA, AUDIO
Rewolucją w systemie jest tryb przełączania się pomiędzy postaciami, który został wymuszony obecnością trzech grywalnych protagonistów w fabule. Przyznam szczerze, że po zapowiedziach spodziewałem się zdecydowanie więcej swobody, szczególnie podczas misji. Niemniej, zastosowany trick wygląda zacnie, czasy ładowania kolejnej postaci zostały sprytnie wplecione w unoszącą się nad miastem kamerę, rodem z Google Maps, która po otrzymaniu komendy lokalizuje aktywnego bohatera.
Nie tyle rewolucyjna, co pomocna i ciekawa jest inna zmiana, objawiająca się w charakterze zdolności specjalnych. Zarówno Michael, jak i pozostali – Trevor oraz Franklin, posiadają swoje indywidualne umiejętności. W przypadku pierwszego możemy aktywować znany z serii Max Payne tryb „bullet-time”, socjopatę ochronimy odpaleniem „rage mode” (czasowa odporność na obrażenia), zaś czarnoskóry bohater może spowalniać reakcje otoczenia przy prowadzeniu pojazdów.
Zdolności mają ograniczony czas użycia, ale są odnawialne i nie raz ratują nasz tyłek z opresji. Sprytnie podpowiadają też, jaki bohater będzie bardziej odpowiedni do danej czynności. Przykładowo większość graczy wybierze Franklina, kiedy przyjdzie ukończyć trudny wyścig. Co innego pozostała charakterystyka ukryta w rozwoju np. kondycji, siły, czy pojemności płuc. Mam wrażenie, że paski poszczególnych cech zostały dodane nieco na siłę i nie mają realnego wpływu na zachowanie postaci. (Sam nie wiem, czy cechy postaci są potrzebne nowemu GTA. W przypadku żadnego bohatera nie skupiałem się na rozwijaniu statystyk, ponieważ najważniejsze dla rozgrywki cechy rosły same podczas przechodzenia misji – przyp. TMP)
TMP: W przypadku udźwiękowienia, Rockstar jak zwykle sprostał zadaniu. Odgłosy wydawane przez broń i samochody brzmią poprawnie. Głosy natomiast są podłożone genialne. Każdy z bohaterów ma charakterystyczny ton i sposób mówienia. Aktorzy dubbingujący spisali się naprawdę świetnie, cut-scenki sprawiają wrażenie bardzo dobrze napisanego filmu, nie gry. Kolejny sztandarowy punkt to stacje radiowe. Mam wrażenie, że w soundtrackach do kolejnych części GTA, pojawiają się coraz bardziej zróżnicowane gatunki muzyczne (A ja odniosłem wrażenie, że dużo ludzi krytykowało słaby soundtrack w tej części. Cóż, o gustach się nie dyskutuje. – przyp. Szychosław) W najnowszej odsłonie usłyszymy między innymi rock, rap, pop, soul, techno, a także utwory z nurtu noise rocka, indie, hardcore punka, country. Należy dodać, że jako prowadzący radiowi, występują autentyczne osoby ze świata muzyki, np. Keith Morris i Flying Lotus.
PIĘĆ GWIAZDEK (POZIOMU POSZUKIWAŃ)
Po przeczytaniu recenzji możecie posądzać nas o „fanbojstwo” i nie dostrzeganie wad, jednak nie jest to prawdą. GTA V ma wady, głównie techniczne. Pierwszym widocznym niedociągnięciem jest system zgnieceń pojazdów. Zaskakujące jest, jak dużo samochody są w stanie znieść bez widocznego uszczerbku na karoserii. W grze znaleźć można również mnóstwo błędów graficznych, niektóre są całkiem śmieszne. Na Youtubie bez problemu wyszukacie filmiki z sytuacjami, które dowodzą, że konsole obecnej generacji nie są już na tyle wydajne, aby bez problemów udźwignąć wypełnioną szczegółami grafikę. Wszystkie jednak wady to krople w oceanie grywalności i rozmachu, na których GTA V jest zbudowane.
Niezdecydowanych szczerze zachęcam do zakupu. Rozgrywki starcza na naprawdę dużo czasu. Grę przeszedłem po ok. 35 godzinach, lecz procent, w jakim ukończyłem wszystko, co Rockstar przygotował, był daleki do stu. Dodatkowo, w chwili, gdy piszę te słowa, w sieci pojawiają się pierwsze wrażenia z trybu multi, którego nie miałem jeszcze okazji doświadczyć. Podsumowując w jednym zdaniu, mogę powiedzieć, że w słonecznym Los Santos ponura, błotnista jesień każdemu graczowi minie o wiele przyjemniej.
Szychosław: Cóż mogę dodać. Siedemnastego września 2013 roku mieliśmy styczność z jedną z najgłośniejszych premier w historii elektronicznej rozrywki. Rekordy sprzedaży, przychodów, ale i sam produkt, który spełnił pokładane w nim oczekiwania i to z nawiązką. TMP wspomniał o wąskim gardle, w postaci niskiej wydajności aktualnej generacji konsol. Fakt jest faktem, lecz ja powiem, że to żadna wada, przynajmniej nie ze strony studia R*. Im należą się przede wszystkim ogromne brawa za tak doskonałe zoptymalizowanie gry, która śmiga w wysokiej rozdzielczości, a spadki płynności choć występują, nie są nagminne. Pamiętajmy, że mamy do czynienia ze sprzętem sprzed pięciu, czy sześciu lat.
Widać, że GTA V poci się i wierci, jakby chciało wyskoczyć z czarnych pudełek w naszych salonach. Może zrobi to przy okazji premiery na nowych konsolach i PC (w ciemno obstawiam, że takowa będzie). Na razie jednak pozostaje niedoścignionym wzorem sandboxa i symulatora gangsterskiego fachu. Miliard graczy na świecie po prostu nie może się mylić. Także i od nas Grand Theft Auto V dostaje najwyższą notę i tytuł Gry Roku. TMP, zgadzasz się?
TMP: Jak najbardziej.
Szychosław: Zatem załatwione. Dajcie znać w komentarzach, co wy sądzicie o najnowszej części GTA i czy podoba wam się taka forma recenzji.
* – Na tyle, na ile znam angielski, udało mi się przełożyć słowa Aragorna z Powrotu Króla 🙂