5 rzeczy, które wkurzają w grach…
Skoro czytacie ten artykuł i zaglądacie na portal taki jak ten, to mogę ze spokojnym sumieniem założyć, że uwielbiacie gry wideo. Nie ważne, czy stoicie po „konsolowej stronie barykady”, czy jesteście zwolennikami zabawy z użyciem komputera – i was, i mnie łączy ze sobą pasja do gier.
Każdy z nas woli inne rodzaje gier oraz inne sposoby grania. Są fani horrorów (ja nie znoszę takich produkcji!), ci co uwielbiają singla i fani gry w sieci. Każdy z nas ma pewne ulubione cechy gier i pewne cechy, których nienawidzi. Oto moja subiektywna lista pięciu najbardziej wkurzających elementów w grach i całej branży elektronicznej rozrywki. Kolejność jest całkowicie losowa, choć nie ukrywam, że niektóre cechy bardziej wkurzają, niż inne.
1. Backtracking
Mówimy o nim wtedy, kiedy w danej grze musimy się cofnąć, na przykład na początek etapu dokładnie tą samą drogą, którą przyszliśmy. Owszem, są momenty, kiedy jest to uzasadnione fabularnie, ale w większości przypadków – to najczęściej sztuczne wydłużanie gry. Nawet produkcje, których historia dzieje się na niewielkim obszarze nie zawsze potrafią poradzić sobie z tym wstrętnym backtrackingiem. Przykładem niech będzie tu Alien: Isolation. Mozolnie skradamy się przez korytarze Sewastopola do komputera, by tam dowiedzieć się, że niemal obok miejsca z którego wystartowaliśmy jest do odszukania jakaś karta… Już masz tego dość, a obecność Obcego nie pomaga! Wracasz przez cały etap po tę kartę, a potem znowu – do terminala, który otwiera drzwi. A one są tam, skąd przyszliśmy. Nosz kur… Rozumiecie co mam na myśli?
2. Nierówny poziom trudności
Bardzo często, przyznam się wam do tego w tajemnicy, ustawiam sobie poziom trudności gry na „łatwy”. Dlaczego? Chcę poznać historię i wejść w świat gry. Odpocząć po pracy i pobawić się rozgrywką, a nie frustrować się, że nie mogę przejść jakiegoś fragmentu. No i zazwyczaj tak jest – gra się jak po maśle, fabuła się toczy i bum! Mój asasyn nie może wskoczyć na jakąś półkę. Nie mogę dostatecznie szybko wybiec z jaskini, zanim ta się zawali… i tak dalej, i tak dalej. Na pewno to znacie. I tak, spokojna zabawa w eksplorację kończy się w najmniej przewidzianym momencie. Nie twierdzę, że gry nie mają stanowić wyzwania. Niektóre zdarzenia powinny sprawić jakiś kłopot grającemu, ale na duszę Mario, nie bez przerwy! A czasem trafiasz na taki moment, że przeklinając wywalasz kompa za okno, choć czasy gimbazy masz już dawno za sobą.
3. Wygórowane oczekiwania prasy
PRowcy growi co chwilę wciskają kit, że nowa gra będzie siaka, owaka i rewolucyjna. Że otwarty świat zapewni wiele godzin rozrywki. Bla bla bla. A cała prasa łyka to jak pelikan rybkę, albo jak Sasha Grey… zostańmy przy pelikanach. Powiem wam jedną istotną rzecz. Ja nie chcę, aby każda gra, jaką uruchamiam była rewolucyjna. Aby każda powalała mnie graficznie i aby każda zapewniała otwarty świat zapewniający 100 godzin zabawy. Wy też nie chcecie. Gra ma mieć trzymającą się kupy fabułę i sensowny gameplay. Tylko tyle i aż tyle. Podobnie jak nie każdy obraz to najwyższej klasy dzieło sztuki, tak i nie każda gra to rewolucja. Średniaki też są potrzebne, aby było w co grać!
4. Durne zabezpieczenia antypirackie
Nie piracę gier. Od dawna nie ściągam z torrentów (a pewnie większość z nas przez to przechodziła). Gry kupuję albo cyfrowo, albo w wersjach pudełkowych. Głównie gram na konsoli, ale pamiętam jeszcze kiedy główną maszynką do grania był u mnie pecet – to wklepywanie numerów seryjnych, konieczność posiadania połączenia z siecią i tym podobne zabezpieczenia doprowadzały do szewskiej pasji. Dlaczego kupując oryginały mam mieć trudniej niż pirat, który wgrywa cracka i ma gotową grę? To tak samo irytujące, jak oryginalne filmy na DVD. Czemu, jak oglądam oryginalne DVD muszę najpierw obejrzeć ekran z informacją antypiracją, a potem, niejednokrotnie reklamę? Jak pobieram film z sieci, to od razu zaczyna się właściwe widowisko…
5. Producenci nie ryzykują
Kolejne odsłony znanych serii gier wyglądają, jak z jednej fabryki (no dobra, są z jednej fabryki). Ale ja naprawdę nie jestem w stanie powiedzieć, co działo się w Call of Duty: Black Ops II, a co w Call of Duty: Ghosts, pomimo tego, że w tą drugą grałem relatywnie niedawno. Battlefield? – ciągle to samo, niezależnie od numerka obok tytułu. Teraz, aby zagrać w coś oryginalnego, trzeba zajrzeć na rynek z grami indie. Choć nawet tutaj pojawiają się wtórności (piję między innymi do serii gier Telltale Games – jak grało się w jedną, to trochę tak, jakby grało się we wszystkie. Podobnie jak w Battlefieldach. Tylko setting się zmienia, ale gra pozostaje ta sama). Gdzie chęć stworzenia nowych marek? Gdzie chęć zaskakiwania graczy?
Ja wiem, że pewnie myśleliście, że będę narzekał na „patche pierwszego dnia”, albo głupie DLC. Nic z tych rzeczy. To nie jest problem. Gównianych DLC nie kupuję (bo przecież nikt mi nie każe), a kody w kolekcjonerkach na „super extra broń do gry” często pozostawiam niewykorzystane. Patch? Gry pobierają to automatycznie, a internet mam na tyle szybki, że to nie problem… Nie przeszkadzają mi też ceny gier, przynajmniej nie aż tak bardzo. I tak mam w co grać, jeszcze przez najbliższe miesiące, a gry zazwyczaj kupuję na rozmaitych wyprzedażach – zarówno wersje pudełkowe jak i cyfrowe, a owych wyprzedaży nie brakuje.
A was co wkurza w grach i w elektronicznej branży? Teraz jest czas, żeby ponarzekać!