The Book of Unwritten Tales 2 – recenzja [PC]
Jeszcze parę lat temu można było usłyszeć opinie, że przygodówki – niegdyś święcące triumfy na PC – zasilą niedługo listę gatunków wymarłych. Nie muszę chyba wyjaśniać, że tak się oczywiście nie stało o czym świadczy chociażby fakt, że Telltale Games przerabia na swoje przygodówki wszystko co wpadnie im w ręce. Jednak The Walking Dead to nie to samo co Monkey Island, więc pewna luka musiała zostać zapełniona.
Były remastery wspomnianej serii od LucasArts (a nawet część zrobiona przez Telltale), ale swoją cegiełkę do utrzymania gatunku przy życiu dołożyło także KING Art Games tworząc ciepło przyjęte The Book of Unwritten Tales z 2009 roku.
Teraz, po godzinach spędzonych z wydaną niedawno kontynuacją tego tytułu, mogę z całą pewnością stwierdzić, że klasyczne point’n’click nigdzie się nie wybiera i co więcej – ma się całkiem nieźle.
Przygodę czas zacząć!
Historię w The Book of Unwritten Tales 2 odkrywamy bez zbędnego pośpiechu. Po około 10 godzinach zabawy poznałem wszystkich bohaterów, którymi przyszło mi grać. Jak łatwo się domyślić, powracają starzy znajomi z poprzedniej odsłony – gnom Wilbur, elfia księżniczka Ivo oraz pakujący się w kłopoty Nate. Jeszcze Critter, nie można zapominać o futrzanym Critterze.
Trudno opisać fabułę tej gry nie psując nikomu zabawy w dotarciu do pewnego zwrotu akcji. Starczy powiedzieć, że zło, w takiej czy innej formie powraca, a naszym zadaniem jest oczywiście doprowadzenie wszystkiego do porządku. Zresztą nie opowiadana historia jest tutaj najważniejsza, a… niesamowity humor.
Pierwsza część serii zasłynęła ze swojego prześmiewczego charakteru i od razu zapewniam, że kontynuacja o tym nie zapomina. Żarty, nawiązania do rzeczywistości i niecodzienne podejście do przedstawienia fantastycznego świata sprawiły, że ze śmiechu o mały włos nie zadławiłem się jedzeniem w trakcie grania (i wiem, że nie powinienem jeść przed komputerem). Poszczególne lokacje często wypełnione są easter eggami.
Już podczas pierwszej godziny grania w różnych okolicznościach pojawiają się jawne nawiązania do Final Fantasy VII czy Skyrima, a dalej jest tylko lepiej. Szczególnie udane są momenty, w których czwarta ściana leży w gruzach, a bohaterowie sami śmieją się z „growych” naleciałości.
The Book of Unwritten Tales 2 jest przygodówką point’n’click, oczywistym więc jest, że natrafimy w niej na masę problemów do rozwiązania. Większość z nich rozwikłać można całkiem łatwo. Zazwyczaj po spędzeniu dłuższego czasu w danej lokacji wszystko układa się w spójną całość. Na szczęście trafiają się też trudniejsze zadania i muszę się przyznać, że zdarzyło mi się skorzystać dwa razy z poradników w Internecie, co… zostało później obśmiane w samej grze. Wspominałem już o humorze? 🙂
Ładnie wyglądam, jeszcze lepiej brzmię
Od strony audio na uwagę zasługuje świetny dubbing. Wyczuć można, że aktorzy doskonale wiedzieli w jakiego typu produkcji biorą udział, co nie jest niestety w dzisiejszych czasach regułą. Nie zawiodłem się również na muzyce. Utwory są różnorodne, ciekawe i przede wszystkim uzupełniają się z konkretnymi lokacjami.
Grafika jest prześliczna. Swoim stylem przywodziła mi na myśl filmy Disney Pixar, jednak modele niektórych postaci mocno od tego odstawały i nie zawsze sprawiały dobre wrażenie. Jeżeli już w przy postaciach jesteśmy, muszę wspomnieć o okazjonalnych problemach z poruszaniem się w wyznaczonym kierunku, których efektem było kręcenie się w kółko. Nic wielkiego, ale zdarzało się to na tyle często, że nie można tego pominąć. Innych problemów z grą nie napotkałem.
Czy warto?
The Book of Unwritten Tales 2 to bardzo dobra gra i świetny przykład tego jak powinny wyglądać klikane przygodówki w dzisiejszych czasach. Powinna przypaść do gustu zarówno graczom przesyconym kolejnymi strzelankami, jak i starym wyjadaczom gatunku, którzy poczują się jak w domu. Jeżeli macie ochotę na długie godziny dobrych żartów, możecie kupować produkcję KING Art Games w ciemno.
Egzemplarz gry do recenzji został nam udostępniony przez wydawcę.