Asset 3

The Unfinished Swan – recenzja [PS4]

Andrzej Kała / 9.05.2015
komentarze: 0

Unfinished Swan nie jest tytułem nowym, ale wielokrotnie wymieniany był jako pozycja obowiązkowa dla każdego gracza, więc postanowiłem skorzystać z wolnego popołudnia i poznać bliżej historię, którą stara się opowiedzieć studio Giant Sparrow.

The Unfinished Swan

W grze wcielamy się w postać Monroe, młodego, osieroconego chłopca, którego matka dopiero co zmarła. Kiedy jeszcze żyła, uwielbiała malować, lecz każdy z jej obrazów był niedokończony.

Po jej śmierci, kiedy Monroe trafia do sierocińca, spośród ponad trzystu obrazów może zabrać ze sobą jeden. Decyduje się na niedokończony obraz łabędzia, który był również ulubionym obrazem jego matki.

Pewnego dnia łabędź znika z obrazu, a w pokoju chłopca pojawiają się tajemnicze drzwi prowadzące do tajemniczego świata. The Unfinished Swan porusza ciekawą historię i przedstawia ją przy pomocy metafor, wymagając od nas skupienia i analizy każdej kwestii narratora. Jeśli jednak poświęcimy tej produkcji swoją pełną uwagę przez te trzy godziny, kończąc ją otrzymamy całkiem apetyczną strawę intelektualną, zmuszającą nas do choćby krótkiej refleksji.

The Unfinished Swan

W parze z historią idzie oprawa audiowizualna, która stawia na artyzm ponad wysokiej jakości tekstury czy realistyczne animacje. To świetny wybór, bowiem dzięki temu nawet za kilka lat nadal będzie wyglądała świetnie, a jednocześnie nie odwraca uwagi od sedna gry. Dopełnieniem tego obrazu jest warstwa audio, która oprócz narracji raczy nas również spokojną, stonowaną muzyką dopasowaną do aktualnego etapu gry.

Już na samym początku mamy okazję zobaczyć rewelacyjny zabieg, który bardzo rzadko spotykamy w grach. Otóż po krótkim wstępie zostajemy dosłownie z niczym, a jedynym elementem świadczącym o tym, że znajdujemy się w grze i zabawa się rozpoczęła jest szara kropka na środku ekranu. Nie licząc tego drobiazgu mamy przed sobą całkowicie biały ekran.

The Unfinished Swan

Pierwszy rozdział zawiera praktycznie wyłącznie białą scenografię, w której odnajdujemy się rozbryzgując czarne balony z farbą na elementach otoczenia. Owszem, z czasem niektóre elementy otoczenia otrzymują cienie, ale nadal – w wielu przypadkach gdyby nie wspomniana farba, poruszalibyśmy się po omacku.

Drugi i trzeci rozdział różnią się od pierwszego diametralnie pod kątem samej rozgrywki, wprowadzając zupełnie nowe elementy. Nie zamierzam jednak zdradzać Wam tych mechanik, bowiem odkrywanie ich to świetna zabawa i szkoda byłoby ją popsuć.

The Unfinished Swan

Fundamenty The Unfinished Swan to rozwiązywanie zagadek głównie związanych z naszym otoczeniem. Czasem szukamy ścieżki, czasem manipulujemy tym co widzimy, a czasem tym czego dosłownie nie widzimy.

Gdybym miał się już czepiać, trochę bym ponarzekał na ostatni rozdział gry, który nie tylko jest w zasadzie samograjem, ale również sprawia wrażenie robionego na szybko i doklejanego w ostatniej chwili. Na szczęście jednak z punktu widzenia samej historii, zakończenie jest moim zdaniem kompletne.

The Unfinished Swan

Pomimo tego drobiazgu, przy The Unfinished Swan spędziłem cztery godziny odblokowując i odnajdując w grze dosłownie wszystko, ale jednocześnie odłożeniu pada towarzyszyło uczucie satysfakcji. Otrzymałem historię, która skłania mnie do myślenia, ciekawą rozgrywkę oferującą spory powiew świeżości, a to wszystko podane w bardzo ładnej oprawie audiowizualnej. Jeśli do tej pory nie mieliście okazji, to powinniście sięgnąć po ten tytuł.