Layers of Fear – recenzja [PS4]
Kilka miesięcy temu miałem niewątpliwą przyjemność (o ile przyjemnością można nazwać pocenie się ze strachu przed komputerem) zapoznania się ze wczesną wersją Layers of Fear – nowego projektu krakowskiego studia Bloober Team. Horror ten zauroczył mnie od pierwszych minut, czym oczywiście podzieliłem się z Wami przy okazji opisywania pierwszych wrażeń z grą. Zanim przeczytacie tę recenzję polecam zapoznać się z tym tekstem, ponieważ wiele zawartych w nim fragmentów wciąż pozostało aktualnymi po premierze pełnej wersji tytułu. Jak więc zmieniły się Warstwy Strachu? Zapraszam do recenzji!
Layers of Fear opowiada swoja historię w bardzo specyficzny, wyważony sposób. Nie wszystko jest podane jak na tacy, na początku nie wiemy nawet kim jest główny bohater i jaki jest jego cel. Zakamarki potężnego potężnego domu, oprócz pięknych, XX-wiecznych mebli i porozwieszanych wszędzie obrazów, skrywają szczegóły życia naszego protagonisty oraz jego najbliższych. Z czasem odkrywa się przed graczem interesująca opowieść, która nie dość, że zachęca do ponownej analizy, to oferuje dodatkowo trzy różne zakończenia. Niestety nie znaczy to, że liniowość nie stanowi już problemu.
Rozgrywka głównie skupia się na ciągłym przemierzaniu korytarzy wspomnianej posiadłości. Chodzenie od drzwi do drzwi nie brzmi może porywająco, a odskoczni pokroju otwierania zamku w sejfie czy innych zagadek jest niewiele, to Bloober Team zadbało o to, żeby gracz się nie nudził. Największe wrażenie robią sceny, w których otoczenie zmienia się na oczach gracza i obracając kamerą z lewa na prawo zadajemy sobie pytanie „Co tu się właściwie dzieje?!”. Faktem jednak jest, że swobody tu mało, a bardziej otwarta struktura nie zrobiłaby nikomu krzywdy.
Mimo, że ukończyłem już wersję gry ze steamowego Wczesnego Dostępu i mniej więcej wiedziałem w których fragmentach gra spróbuję przyspieszyć bicie mojego serca, to udawało jej się to tak samo dobrze. Niestety nie można tu zginąć, więc pewna część graczy może poczuć się zawiedziona. Mi to nie przeszkadzało, bo idealnie zbudowana atmosfera i momenty grozy, sprawiały, że siedząc w ciemnym pokoju niejednokrotnie chciałem zrzucić słuchawki i zapalić światło, bo już nie dawałem rady. Jest tu trochę jumpscare’ów, ale nie są one uciążliwe i gra nie stara się na nich bazować. Szkoda tylko, że już po około trzech godzinach zobaczmy napisy końcowe.
Muzyka skomponowana przez Arkadiusza Reikowskiego doskonale zagęszczała już i tak ciężki klimat, a główny motyw zapadnie mi w pamięci na długo. Pozostałe elementy warstwy dźwiękowej uzupełniają szczegółowe lokacje i sprawiają, że całość jest wiarygodna. Skrzypiące drzwi, kruszone odłamki szkła, głośne kroki, grzmoty zza okna i wiele innych dźwięków otoczenia nasilają tylko uczucie niepokoju. Od czasu do czasu pozytywne wrażenie psuł dziwny efekt „ucięcia” muzyki w pewnym momencie, co zmuszało mnie do grania w ciszy przez krótką chwilę. Nic wielkiego, ale trzeba o tym wspomnieć.
Grafika trzyma podobnie wysoki poziom. Ogromne wrażenie zrobiły na mnie modele przepełnione detalami – tekstury mebli, zagniecenia na materiałach, oświetlenie. Do recenzji otrzymałem wersję na PS4 i muszę przyznać, że nie odstaje ona zbytnio od tego co widziałem na PC. Niezbyt pozytywne pierwsze wrażenie robi ilość klatek na sekundę, ale problem ten jest obecny raczej tylko na początkowym etapie. Poniżej małe porównanie gry na PlayStation 4 oraz PC – obie są prawie identyczne.
Mimo paru niedoskonałości, Layers of Fear to godny reprezentant gatunku horrorów. Bloober Team pokazało, że zna się na rzeczy i pozostaje tylko mieć nadzieję, że ich kolejny projekt pójdzie w równie dobrym kierunku. Tymczasem polecam Wam zapoznanie się z ich najnowszą produkcją, która od czasu naszego ostatniego spotkania, w wielu aspektach stała się po prostu lepsza.