Virginia – recenzja
Produkcja studia Variable State od samego początku porównywana była do serialu Twin Peaks. Po ukończeniu jej muszę nie tylko przyznać, że porównanie to jest niezwykle trafne, ale także stwierdzić, że produkcja ta jest jedną z najciekawszych gier z jakimi obcowałem w tym roku.
Przygoda rozpoczyna się dosyć spokojnie, powoli zapoznając nas z główną bohaterką, a także delikatnie rysując fabułę, którą przyjdzie nam poznać. Virginia oferuje nam podróż pełną surrealistycznych scen i metafor. Pod wierzchnią warstwą historii młodej agentki FBI, która otrzymuje zadanie odnalezienia zaginionej osoby, znajdujemy opowieść o dążeniu do spełnienia marzeń, miłości, przyjaźni, lojalności, a także zdradzie i konsekwencjach.
Przez całą rozgrywkę, żadna z napotkanych postaci, w tym nasza bohaterka, nie wypowiada ani jednego słowa. Wszystkiego co ważne dowiadujemy się poprzez mowę ciała i skromną mimikę innych postaci. Może się wydawać, że to bardzo ogranicza możliwości narracyjne, ale sytuacja jest wręcz przeciwna, a rolę słów idealnie spełnia muzyka podkreślająca wagę danej sceny i nastrój bohaterów.
Trudno nazwać Virginię grą przygodową, to raczej opowieść interaktywna, w której mamy okazję uczestniczyć. Twórcy ograniczyli jednak elementy typowe dla gier – jeśli mamy z kimś porozmawiać, albo zbadać jakiś przedmiot, interesujące nas obiekty bądź postaci od razu rzucają się w oczy. W efekcie, nawet przez chwilę nie jesteśmy wyrywani z kreowanego świata, co dodatkowo potęguje doznania.
Całą grę obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby i sposób w jaki zostało to wykonane zasługuje na słowa uznania. Przede wszystkim rozglądając się cały czas widzimy ciało naszej bohaterki, a nie jesteśmy jedynie kamerą zawieszoną w powietrzu. Wszystkie czynności wiążą się z naturalnym ruchem głowy, a co więcej – nie ma miejsca pomijanie jakichkolwiek etapów danej czynności. Jeśli otrzymujemy akta, to bierzemy je do rąk, oglądamy, a następnie chowamy do torby. Dzięki tym wszystkim, z pozoru drobnym, elementom przez cały czas jesteśmy wewnątrz świata gry.
Oszczędna oprawa graficzna mimo wszystko potrafi zachwycić widokami i przywołuje mi na myśl produkcję studia Campo Santo – Firewatch. Na tym jednak wszelkie podobieństwa tych dwóch produkcji się kończą. Wspomniałem również, że kluczową rolę w budowaniu atmosfery odgrywa tutaj muzyka, za którą odpowiedzialny jest Lyndon Holland, a do wykonania całej ścieżki dźwiękowej zaangażowano Praską Orkiestrę Symfoniczną.
Niedomówienia, zagadkowe wydarzenia czy surrealistyczne sceny można uznać za wadę tej produkcji, gdyż jednak trudno w pewnym momencie jest zrozumieć co jest rzeczywistością, co snem, a co tylko wyobraźnią naszej bohaterki. Z drugiej strony to właśnie te elementy czynią Virginię wyjątkową produkcją.
Po ukończeniu tej, niestety bardzo krótkiej, przygody pozostajemy z głową pełną pytań i zakończeniem, które można interpretować na wiele sposobów. Na tym jednak polega urok takich opowieści, które mają dostarczyć nam pewnych doznań, zmusić nas do myślenia, analizowania i mimo wszystko pozostają w pamięci na dłużej.
Taka właśnie jest Virginia.