What remains of Edith Finch – recenzja
What remains of Edith Finch to stosunkowo krótka opowieść o tragicznej historii pewnej rodziny, kończąca się w nieco ponad dwie godziny. Przez cały ten czas jednak wciąga nas do swojego świata i pochłania coraz mocniej z każdą kolejną minutą.
Edith Finch
Tytułowa bohaterka powraca do swojego rodzinnego domu po siedmiu latach obecności, aby poznać odpowiedzi na kilka nurtujących jej pytań, a także poznać sekrety swojej rodziny. Rodziny, która wierzyła, że wisi nad nią klątwa.
Wraz z Edith przemierzamy wszystkie zakamarki wielkiego domu, odkrywając tragiczną historię kolejnych jego mieszkańców. Jej matka niechętnie opowiadała o historii rodziny, w przeciwieństwie do Edie, babci Edith. Problem w tym, że ciężko było uwierzyć w opowieści Edie.
Już na początku dowiadujemy się, że wszyscy członkowie rodziny Finchów zginęli śmiercią tragiczną, więc zakończenie każdej z historii znamy już od samego początku. Jednakże sposób ich opowiedzenia, możliwość poznania bliżej bohaterów, polubienia ich, sprawiają, że rozstanie z nimi nawet po tak krótkim czasie, nie jest czymś łatwym.
Każda historia opowiedziana w unikalny sposób
Kiedy po raz pierwszy przekraczamy próg domu i rozpoczynamy zwiedzanie, możemy zauważyć, że prawie wszystkie pokoje są pozamykane. Cały dom jest swojego rodzaju muzeum rodziny Finchów, a każdy pokój wystawą poświęconą jednej osobie. Po śmierci kolejnych członków rodziny, matka Edith zamykała dany pokój pozostawiając go w stanie nienaruszonym. Do każdego z nich dotrzemy w swoim czasie, dzięki sieci tajnych przejść wewnątrz domu, ale już na samym początku możemy zajrzeć do ich środka i pobieżnie zapoznać się z charakterem jego właściciela.
Osobowość każdego członka rodziny jest także oddana w krótkich, interaktywnych opowieściach. Wraz z każdą z nich zmienia się również całkowicie mechanika rozgrywki – w przypadku jednej historii mamy do czynienia z grą z perspektywy pierwszej osoby ubraną w cell shading, a znów inna opowieść w całości przekazywana jest poprzez aparat fotograficzny i wykonywane przez nas zdjęcia. To dzięki tym zabiegom gra nie stawała się monotonna.
Same historie to śmierci zarówno tragiczne, nieco groteskowe, jak i całkowicie przypadkowe. Zły los spotyka zarówno osoby starsze jak i młodsze. W mojej pamięci wyryła się najmocniej jednak historia Gregory’ego. Niesamowicie mocna w przekazie, okrutna w prezentacji i zdradziecka w narracji. Siłę tego przekazu potęguje dodatkowo fakt, że opowieść ta zapisana została na pozwie rozwodowym.
Owszem, What remains of Edith Finch jest grą krótką, ale nadrabia to po stokroć oferowaną intensywnością doznań.
To nie jest „symulator chodzenia”
Bardzo często takim produkcjom przykleja się łatkę „symulatorów chodzenia”. Tym samym spłyca się treść samej produkcji do mało ważnego elementu tła, wyolbrzymiając fakt niskiego poziomu interakcji z otoczeniem i skupiając się na tym, że nasza postać przez większość czasu chodzi od punktu A do punktu B.
What remains of Edith Finch, podobnie jak Fragments of Him czy That Dragon, Cancer udowadnia, że pewne opowieści nie wywarłyby tak mocnego wrażenia, gdyby nie ten element interaktywności. To właśnie ten „drobiazg”, w połączeniu ze świetną narracją i muzyką, sprawia że zatracamy się w tym świecie w całości.
Tak, moglibyśmy po prostu siedzieć w fotelu i oglądać jak „gra przechodzi się sama”, ale wtedy nie stajemy się choćby na tę krótką chwilę Gregorym, Svenem czy Calvinem. Nie pojawia się chęć zmiany historii. Będąc biernym obserwatorem, jesteśmy świadomi, że nie mamy na nic wpływu. W przypadku gry, nawet jeśli sytuacja jest identyczna, pojawia się złudzenie, nadzieja, że jednak możemy coś zmienić.
Co pozostaje po Edith Finch?
Najwięcej pozostaje pytań bez odpowiedzi. Pojawia się także uczucie lekkiego niedosytu. Chciałbym spędzić z mieszkańcami tego domu więcej czasu i lepiej poznać ich historie. Nie chodzi mi jednak o aspekt długości rozgrywki jako takiej, a o chęć bliższego poznania członków tej rodziny. What remains of Edith Finch jest i w tym aspekcie metaforą życia. Na wszystko jest za mało czasu, który ucieka nam nieustannie, a każda minuta jest bezcenna.
Podobnie jak w przypadku dwóch wcześniej wspomnianych produkcji, gra studia Giant Sparrow nie każdemu przypadnie do gustu, głównie ze względu na „gatunek”. Mimo to produkcje te zasługują na poświęcenie im czasu i zauważenie w nich czegoś więcej niż „symulatorów chodzenia”.
Gorąco zachęcam do zapoznania się z tym tytułem.
Grę testowałem na PlayStation 4, a egzemplarz zakupiłem z własnych środków.