Need for Speed – recenzja
Po wielu latach próśb fanów seria Need for Speed powróciła do mrocznego podziemia nielegalnych wyścigów ulicznych. Grę zakupiłem już dawno temu, ale po przejechaniu kilku wyścigów „odbiłem się”. Po ponad rocznej przerwie postanowiłem jednak do niej wrócić, spędzić nieco więcej czasu i całkowicie wsiąkłem w ten klimat.
Elo piąteczki, ziomeczki i ciekawe nazwiska
Już od samego początku jasno powiedziane jest jaki będzie klimat, jakie jest podejście twórców do tematu i jakie mają wyobrażenie na temat wyścigów ulicznych. W dużym skrócie – jest to grupka „elo” ludzi, którzy wieczory spędzają ścigając się po ulicach miasta, albo przesiadują w „amerykańskim dinerze” pijąc kawę i napoje energetyczne. Nie sposób nie zwrócić uwagi na przerysowane postaci, na siłę wsadzone „fajne gadki” i inne elementy, które mają sprawić, że poczujemy się częścią bardzo „fajnej” grupy ludzi.
Zamiast jednak czepiać się tej kwestii, postanowiłem zaakceptować taki stan rzeczy i dać się ponieść tej fali absurdu. Idealnym odzwierciedleniem mojego podejścia do warstwy fabularnej są oba samochody, którymi jeździłem w trakcie gry.
Były piąteczki, były ziomeczki, więc czas na kilka słów o dużych nazwiskach, które są tutaj ikonami każdego z rodzajów wyścigów. Muszę przyznać, że twórcy postarali się w tej materii i zapraszając do współpracy takie postaci jak Ken Block, Magnus Walker, Akira Nakai czy Shinichi Morohoshi zasługują na uznanie.
O ile pierwszego Pana zapewne kojarzycie choćby z Gymkhany, o tyle trzy pozostałe nazwiska możecie widzieć na oczy pierwszy raz. Mimo to zdecydowanie warto przyjrzeć im się nieco bliżej. Każda z tych postaci jest uosobieniem diametralnie innego spojrzenia na motoryzację i pasję związaną z ryczącymi maszynami.
Arcade racing, a nie symulacja
Warto uświadomić sobie, że Need for Speed to wyścigi „arcade”, w których model jazdy nastawiony jest na zabawę, zaciąganie ręcznego by pokonać zakręt przy 200km/h, a nie szlifowanie kolejnych okrążeń i dopieszczanie każdego parametru samochodu.
Na tych fundamentach postawiono jednak otoczkę tuningową, dzięki której możemy nie tylko modyfikować wizualnie nasz samochód, ale również mechanicznie. Za pomocą kilku suwaczków możemy z samochodu przygotowanego pod zawody driftowe zrobić maszynę do wyścigów i odwrotnie. Oczywiście różnica w ustawieniach jest odczuwalna w trakcie zabawy, ale odpowiednio zestrojony samochód jest w stanie przejechać dowolny wyścig na pierwszym miejscu, niezależnie od typu zawodów.
Moim zdaniem to akurat świetne rozwiązanie, bo w zasadzie całą grę jesteśmy w stanie ukończyć jednym, maksymalnie dwoma samochodami, które akurat najbardziej nam się podobają. Dzięki temu nie ma niepotrzebnego zmuszania się do prowadzenia samochodów, które kompletnie nam nie odpowiadają.
Jeśli jednak zaczniemy bawić się w rywalizację z innymi graczami, bądź pokonywanie rekordów naszych znajomych, dokładniejsza ingerencja w ustawienia samochodu może okazać się niezbędna. Nie spodziewajcie się jednak tutaj jednak w 100% wiernego odwzorowania rzeczywistości.
Buduj reputację, zostań ikoną
Cały świat podziemnych wyścigów to walka o reputację. Uznanie wśród ulicznej gawiedzi zdobywamy nie tylko wygrywając kolejne wyścigi, ale także wygrywając je efektownie, uciekając przed policją czy demolując miasto. Już od samego początku Need for Speed nakręca nas na zabawę nagradzając praktycznie za wszystko co robimy na drodze.
Nagrody te otrzymujemy w pięciu kategoriach, które przyporządkowane są pięciu ikonom sportów motorowych. Chodzi tutaj o wspomniane wcześniej nazwiska – Ken Block jest ikoną stylowej jazdy, Magnus Walker szybkiej jazdy, Akira Nakai modyfikacji samochodu, Morohoshi ikoną jazdy poza prawem, a ekipa Risky Devil jest ikoną zabawy razem z ekipą.
Każda z ikon posiada własną ścieżkę zawierającą szereg wyścigów dopasowanych do jej charakteru. Jeśli zdecydujemy się podążać ścieżką Kena Blocka, czeka nas głównie zabawa w zawodach driftowych, natomiast decydując się na ścieżkę „Outlaw”, czyli Morohoshiego, będziemy cały czas mieć na pieńku ze stróżami prawa.
Oczywiście celem ostatecznym jest zostanie największą ikoną sportów motorowych, a więc nie obejdzie się bez pokonania wszystkich typów zawodów, ale mamy pełną swobodę w wyborze typu kolejnych wyścigów.
Miasto tętniące życiem
Ventura Bay to miasto, w którym zawsze panuje noc i często pada deszcz. Mimo to, jest to miejsce tętniące życiem, głównie za sprawą faktu, że zawsze jesteśmy online. To oznacza, że po ulicach miasta oprócz nas, kręcą się także inni gracze, których możemy spotkać również w trakcie rozgrywania wyścigu.
Oprócz z góry ustalonych tras, na których możemy rywalizować z innymi graczami, istnieje także możliwość rzucania spontanicznych wyzwań przekładających się na krótkie aktywności wyścigowe. Jeśli dołożymy do tego codzienne wyzwania, to można śmiało powiedzieć, że w Need for Speed zawsze znajdzie się coś do zrobienia.
Do tego dochodzą jeszcze rozmieszczone w mieście punkty widokowe do pstrykania fotek, kultowe miejscówki, ukryte części samochodowe czy miejsca do kręcenia bączków.
Tuning wizualny i mechaniczny
W grze występuje zarówno tuning mechaniczny, jak i wizualny. Kolejne części zdobywamy wraz ze wzrostem reputacji oraz wygrywając wyścigi z Amy. O ile każdy samochód możemy tuningować mechanicznie, czy to poprzez dokładanie nowych, lepszych części czy też choćby poprzez modyfikację ustawień zawieszenia, o tyle nie każdy samochód można dowolnie modyfikować wizualnie.
W przypadku Mustanga mogłem zmienić praktycznie każdy element nadwozia i tak też jest w większości przypadków, ale już modyfikacje Ferrari ograniczyły się do możliwości nałożenia kalkomanii i zmiany koloru lakieru. Zapewne podyktowane jest to ograniczeniami licencyjnymi. Kiedy jednak możemy poszaleć, to ilość możliwych do wprowadzenia zmian jest imponująca – od maski, przez błotniki po tarcze hamulcowe i opony.
Wachlarz dostępnych części jest również imponujący i pozwala stworzyć zarówno stonowany projekt, nastawiony na właściwości jezdne, jak i krzykliwy, absurdalny, świecący samochód przypominający choinkę.
Oprawa audiowizualna
Need for Speed z 2015 roku to przepiękna gra. Oczywiście w dużej mierze jest to zasługa świetnego, nocnego klimatu i oświetlenia połączonego z efektami deszczu, ale widać że twórcy wyciskają co się da z silnika Frostbite. Dzięki temu wszystkie te odjechane screenshoty, które można było zobaczyć są wykonalne w 100% wewnątrz gry, bez ubarwiania.
Bardzo przyzwoicie wyglądają też filmowe cutscenki, w których akcję obserwujemy z perspektywy pierwszej osoby. Nałożone na obraz filtry doskonale komponują się z barwami miasta, co w rezultacie tworzy bardzo spójny obraz.
Również ścieżka dźwiękowa świetnie się spisuje, oferując szeroki wybór kawałków z różnych gatunków. Pompuje adrenalinę podczas wyścigów, jak i świetnie nadaje się jako tło do nieco spokojniejszej przejażdżki ulicami Ventura Bay.
Nie wszystko złoto
Nie jest to produkcja doskonała – powraca koszmarny „rubber-banding”, dzięki któremu przeciwnicy potrafią nas dogonić w ciągu kilku sekund, nawet jeśli mieliśmy miażdżącą przewagę. To jednak bolączka tej serii od zarania dziejów, więc można było się tego spodziewać.
Niestety samo miasto mogłoby być nieco większe, bo jednak po kilku wyścigach udaje nam się zaliczyć znakomitą większość jego ulic, a po godzinie polowania na „znajdzki” widzieliśmy już praktycznie wszystkie zakamarki.
Need for Speed z 2015 to bardzo miłe i pozytywne zaskoczenie
Najnowszy Need for Speed to dla mnie spore zaskoczenie. Choć seria nadal boryka się z pewnymi problemami, to mimo wszystko bawiłem się świetnie! Widać na każdym kroku, że był konkretny pomysł na ten projekt i w dużej części udało się go świetnie zrealizować.
Gdyby tylko pojawiło się jeszcze więcej zawartości, więcej wyzwań z górnej półki ale przede wszystkim gdyby tylko miasto było 2-3 razy większe, mielibyśmy do czynienia z jedną z najciekawszych odsłon serii. Niestety, kiedy już zaczynałem się rozkręcać, świetnie bawić i nabierać ochoty na dalszą zabawę, ta skończyła się.
Dla osób lubiących takie klimaty, jest to jednak gra zdecydowanie warta polecenia, bo dostarcza mnóstwa dobrej zabawy z przymrużeniem oka.
Grę testowałem na PlayStation 4, a egzemplarz zakupiłem z własnych środków.