Asset 3

The Lion’s Song – recenzja

Andrzej Kała / 27.07.2017
komentarze: 0

The Lion’s Song, jak większość gier podzielonych na epizody, ma swoje lepsze i gorsze odcinki. Jednak zwieńczenie tej opowieści, oferuje tak wiele emocji skrytych pod postacią praktycznie statycznych scen i dialogów, że łatwo twórcom wybaczyć wszelkie potknięcia.

Akcja gry umiejscowiona jest na początku XX wieku i skupia się wokół grupy austriackich artystów i naukowców. Każdy z epizodów to odrębna historia wyjątkowej postaci, szukającej swojej drogi w życiu, zmagającej się z przeciwnościami losu i własnymi słabościami.

Dodatkowo w The Lion’s Song każda nasza decyzja ma wpływ na rozwój wydarzeń nie tylko w ramach obecnego epizodu, ale zarówno następnych jak i poprzednich. Choć zostały one wydane i przygotowane w pewnej kolejności, to jednak nie są one ułożone chronologicznie. Często wydarzenia z jednego epizodu przeplatają się z wydarzeniami z innych.

Epizod 1 – Cisza

Bohaterką pierwszej opowieści jest Wilma Doefrl, bardzo utalentowana kompozytorka, skrzypaczka, przed którą stoi otworem międzynarodowa kariera. Poznajemy ją w momencie, kiedy na jej drodze do sukcesu staje blokada twórcza, a co za tym idzie – narastająca presja czasu i wygórowane oczekiwania zdają się przytłaczać Wilmę.

Jej mentor Arthur, będący zarazem jej niespełnioną miłością, zachęca ją do wyjazdu w Alpy, gdzie znajduje się jego domek. Być może takie oderwanie się od codzienności pomoże przezwyciężyć blokadę i skupić się na komponowaniu.

Epizod ten stawia przed nami zdawałoby się proste pytanie – gdzie jest ta cienka granica, kiedy pragnienia innych stają się ważniejsze od nas samych? Wilma tak bardzo stara się sprostać oczekiwaniom swojego mentora, całego świata artystycznego, że gubi w tym wszystkim samą siebie. W tym pędzie zapomina zadać sobie najważniejsze pytanie – czego właściwie ONA pragnie? Jakie są jej cele, marzenia?

Epizod 2 – Antologia

Bohater drugiego epizodu, Franz Markert, to młody, bardzo utalentowany malarz, starający się zgłębić istotę ludzkiej duszy, uczyć i idei, którymi kierują się jego modele. Kiedy towarzyszymy mu podczas malowania portretów, sam proces tworzenia obrazu przy pomocy pędzla ma znaczenie drugorzędne. Istotą każdej sesji jest dogłębne poznanie drugiej osoby, odkrycie jej duszy, prawdziwego charakteru i poznanie jej historii.

Cały czas jednak boryka się z problemem własnego istnienia. Choć potrafi postrzegać różne warstwy osobowości innych ludzi, nie jest w stanie zajrzeć w głąb siebie. On sam jest dla siebie pustą, płaską skorupą człowieka. Ta świadomość odbiera mu wenę, zasiewa w nim ziarno pustki, wysysa całą energię i nie pozwala w pełni pokazać swojego talentu.

To my będziemy musieli pomóc mu, nie tylko namalować przełomowe portrety, ale przede wszystkim odnaleźć samego siebie.

Epizod 3 – Pochodność

W trzecim epizodzie poznajemy bliżej trudną historię Emmy Reczniczek, bibliotekarki, która przy okazji jest osobą o niesamowicie bystrym umyśle ścisłym. Wraz z nią postaramy się udowodnić teorię matematyczną. Niestety jest to wyłącznie pretekst do opowiedzenia trudnej historii o dyskryminacji, ale również strachu przed nieznanym.

Emma jest kobietą, co w przedstawionej historii jest jej największym problemem. Tylko dlatego zostaje całkowicie zignorowana przez grupę wybitnych matematyków, kiedy prosi ich o pomoc w pracy naukowej. Panuje bowiem przeświadczenie, że kobiety nie nadają się do matematyki, a jedynie, w dużym uproszczeniu, prowadzenia domu.

Z tego też powodu narodzi się postać Emila, alter ego Emmy, młodego matematyka, który oczaruje swoją wiedzą i umiejętnościami analitycznymi wszystkich członków kółka matematycznego.

Cichym bohaterem tego epizodu jest również przewodniczący kółka matematycznego, profesor Zahler, będący personifikacją wszystkich strachów zwykłego człowieka. Przede wszystkim strachu przed czymś nowym, nieznanym, nie mieszczącym się w szeroko pojętych normach społecznych. Jego reakcje, próba walki, odwet, są naturalnymi reakcjami obronnymi, a jednocześnie manifestacją jego największych słabości.

Epizod ten przypomina nam o tym, że nie ma znaczenia kim jesteśmy. Ważne są nasze cele, marzenia i nie powinniśmy z nich rezygnować. Przypomina nam jednak również o czymś, o czym zdajemy się coraz łatwiej zapominać – nie należy oceniać ludzi powierzchownie, ani dyskredytować ich z powodu wyglądu, płci czy rasy.

Epizod 4 – Domknięcie

Na temat czwartego epizodu nie chcę zdradzać zbyt wiele, gdyż stanowi on bardzo mocne domknięcie historii. Kto uzupełni przedział pociągu, którego widok otwierał każdy z trzech poprzednich epizodów. Jakie znaczenie ma ta postać dla zakończenia tej opowieści? Co łączy ze sobą wszystkich podróżników? Największą jednak zagadką przez długi czas jednak pozostaje cel podróży tych czterech osób.

Choć z początku sprawiać może on wrażenie najsłabszego epizodu, to jego znaczna część stanowi wyłącznie przygotowanie pod silną dawkę emocji jakie funduje już samo zakończenie.

Piękna kompozycja

Produkcja Mi’pu’mi Games od samego początku raczy nas jasno określonym stylem graficznym. Być może nieco oszczędnym zarówno w kwestii samych detali, ilości lokacji jak i doboru palety kolorów, ale z czasem rozumiemy, że nie w obrazie kryje się najmocniejsza strona The Lion’s Song.

Tak, tytuł ten można uznać bardziej za przedstawiciela gatunku visual novel, w której praktycznie przeklikujemy kolejne dialogi, czasem poruszając tylko naszą postacią, niż za grę przygodową, ale podejmowane decyzje mają tak duże znaczenie, że nie ma mowy o liniowej opowieści.

The Lion’s Song to produkcja, w którą należy grać w słuchawkach. Gra nie tylko posiada fenomenalną ścieżkę dźwiękową, doskonale podkreślającą atmosferę, ale również przygotowany z ogromną dbałością o szczegóły „sound design”. Nie ważne czy akcja rozgrywa się na bankiecie, w kawiarni, czy na dworcu – w tle możemy wyłapać mnóstwo dźwięków charakterystycznych dla danego miejsca, co dodatkowo potęguje wrażenie przebywania tam razem z bohaterem.

Wyjątkowa podróż

Produkcja studia Mi’pu’mi Games w ciągu zaledwie kilku godzin skłania nas do dłuższej refleksji. Zatrzymuje pędzący wokół nas świat i stawia przed nami kilka ważnych pytań.

Nie oferuje nam dynamicznej akcji, niesamowitych, nowatorskich rozwiązań w zakresie samej rozgrywki, czy efektów graficznych wyrywających z butów. To wszystko jednak wynagradza opowieścią i wartościami, które stara się nam przekazać, bądź zwyczajnie nam o nich przypomnieć.

Porusza kwestie, o których łatwo zapomnieć na codzień. Często bowiem, właśnie w tym codziennym pędzie, zapominamy o tym, czego my właściwie pragniemy, jakie są nasze cele i marzenia. Bardzo często także zapominamy o drugim człowieku, zapominamy czym jest zrozumienie, wsparcie, empatia.

Dla mnie to jedna z największych niespodzianek w ostatnim czasie i moim zdaniem, gra warta poświęcenia jej czasu. Nie dziwię się, że produkcja ta zdobyła tyle nagród, szczególnie za scenariusz – są one w pełni zasłużone.

The Lion’s Song to po prostu prawdziwa perełka.

Egzemplarz The Lion’s Song do recenzji w wersji na platformę Mac otrzymałem od twórców.