A Way Out – recenzja
Kooperacja w większości gier sprowadza się po prostu do podążania wspólnie jedną ścieżką i eliminacji celów przy użyciu broni i tak naprawdę jest domeną głównie strzelanek. Josef Fares na przykładzie A Way Out pokazuje jednak, że kooperacja może być czymś zupełnie innym, angażującym i dającym mnóstwo frajdy, a przy tym nie koniecznie związanym ze strzelaniem.
Leo i Vincent, jak ogień i woda
Akcja gry osadzona jest w latach 70. i już od samego początku czaruje nas klimatem rodem z seriali takich jak „Starsky i Hutch” czy „Kojak”, choć tym razem znajdziemy się „po drugiej stronie barykady”. Dwójkę naszych bohaterów, Leo i Vincenta, poznajemy bowiem z perspektywy więziennej celi. Tradycyjnie już, obaj zostali osadzeni za „niewinność”, podobnie jak znakomita większość penitencjariuszy, którzy przewijają się w tego typu produkcjach filmowych.
O ile Leo, to typowy „uliczny cwaniak”, w gorącej wodzie kompany i niespecjalnie przyjaźnie nastawiony do innych ludzi, o tyle Vincent jest jego totalnym przeciwieństwem – spokojny i rozsądny, starający się unikać konfliktów.
Dynamika mędzy głównymi bohaterami jest jedną z najmocniejszych stron A Way Out. Choć mamy do czynienia z dwójką kryminalistów, to szybko polubiłem ten duet i z zaciekawieniem śledziłem ich historię. To ciekawie napisane postaci, ze skomplikowaną przeszłością, w której nie wszystko jest czarne lub białe.
Cała przygoda starcza raptem na kilka godzin, ale przez cały czas praktycznie trzyma w napięciu, nie pozwalając odetchnąć na dłużej niż kilka minut. Nie jest może szczególnie oryginalna czy zaskakująca, ale to bardzo dobre kino akcji z lat 70.
Tylko we dwoje
Nowa produkcja studia Hazelight, to tytuł, którego przede wszystkim nie da się ukończyć w pojedynkę. Gra po prostu na to nie pozwala – niezbędne są dwie osoby do gry i koniec. Twórcy jednak sprytnie rozwiązali ten problem, pozwalając posiadaczowi kopii gry zaprosić znajomych do wspólnej zabawy – wystarczy, że nasz partner pobierze wersję demonstracyjną gry i dzięki specjalnemu zaproszeniu może razem z nami przejść całość.
W A Way Out kooperacja nie sprowadza się jednak do wspólnego strzelania do tych samych celów, choć i elementy strzelankowe się pojawiają. W większości przypadków stawiane przed nami zadania są niewykonalne w pojedynkę – moją ulubioną pozostaje scena wspinania się w szybie podczas ucieczki z więzienia. W tym momencie komunikacja głosowa, synchronizacja wciśnięć przycisków – to wszystko jest po prostu naturalne. Innym doskonałym przykładem jest sterowanie łodzią w trakcie spływu rzeką, a to zaledwie dwa przykłady – takich sytuacji jest więcej.
Przez całą rozgrywkę ekran podzielony jest na minimum dwie części, a każdy z bohaterów ma swoją „połówkę” – nie ma tutaj znaczenia czy gramy razem na jednej konsoli czy przez sieć. Są sytuacje, gdy na ekranie znajduje się tylko jedna postać, bądź jest on podzielony na dodatkowe części aby ukazać inne ważne wydarzenia, ale to sporadyczne sytuacje.
Bardzo często jeden z graczy musi wykonać jakieś zadanie, natomiast drugi w tym czasie odwraca uwagę strażników, bądź w jakiś inny sposób, niebezpośrednio, pomaga w osiągnięciu celu.
Niestety widać spadek jakości aspektu kooperacji im bliżej końca rozgrywki, ale nadal pozostaje on bardzo mocny. Widoczna jest po prostu rożnica między akcją rozgrywającą się w więzieniu, a wydarzeniami nieco później.
Sama rozgrywka w A Way Out to mieszanka gry przygodowej, gry akcji, strzelanki i skradanki, ale pojawiają się także elementy prowadzenia pojazdów czy nawet „chodzonej bijatyki”. Tytuł ten jest również mocno przesiąknięty QTE, szczególnie w przypadku bardziej dynamicznych scen akcji.
Niestety tak duży natłok różnych mechanizmów powoduje, że nie wszystkie są dopracowane. Najbardziej uciążliwe było dla mnie skradanie – Leo potrafił czasem bez sensu „odkleić” się od zasłony, czasem nie chciał się w ogóle za nią schować. W przypadku pozostałych mechanik niedociągnięcia nie były jednak aż tak rażące.
Grając na PlayStation 4 byłem również nieco rozczarowany nierówną oprawą graficzną A Way Out. O ile we wszelkiego rodzaju przerywnikach, bądź w trakcie dynamicznych scen, warstwa wizualna była bardzo dobra, o tyle w trakcie „zwykłej” rozgrywki raziła m.in. drewnianymi postaciami, średnią ilością detali czy miejscami bardzo uproszczonymi modelami postaci i elementów otoczenia. Jestem świadomy tego, że mam do czynienia z produkcją, której bliżej do gier indie niż do tytułów AAA, ale zwiastuny i prezentowane wcześniej materiały obiecywały ciut więcej.
Przyznaję jednak, że w momencie kiedy do głosu dochodziły widowiskowe sceny niczym z wysokobudżetowego filmu akcji, całkowicie zapominałem o powyższych potknięciach. Dynamiczne najazdy kamery, przejścia między ujęciami – widać, że Josef Fares był wcześniej związany z branżą filmową.
Grę warto też ukończyć dwukrotnie, ale nie dlatego że rozgrywka Leo i Vincentem specjalnie się różni – bardziej dla sprawdzenia różnych ścieżek, będących następstwami podejmowanych decyzji. Aż szkoda, że mimo wszystko te rozwidlenia prowadzą do dokładnie tych samych wydarzeń chwilę później. Na szczęście są do odkrycia dwa różne zakończenia.
Czy jednak warto skusić się na A Way Out?
Czas jednak odpowiedzieć na najważniejsze pytanie – czy warto zagrać w A Way out? Moim zdaniem, całkowicie już pomijając aspekt cenowy, jest to pozycja obowiązkowa jeśli tylko macie kogoś do kooperacji.
Naprawdę dawno już nie było produkcji, która by tak mocno pokazała czym są gry tworzone z myślą o kooperacji. To nie jest kolejna kampania dla jednego gracza, którą można przejść we dwoje – jak już wspomniałem, tutaj kooperacja jest fundamentem rozgrywki i to czuć na każdym kroku.
Tak, gra posiada pewne bolączki, może nie oszałamia oprawą audiowizualną, ale to bardzo kompetentna produkcja warta każdej minuty z nią spędzonej i oferująca bardzo wiele za swoją cenę.
Recenzja powstała w oparciu o wersję gry na PlayStation 4, którą zakupiłem z własnego budżetu.