Call of Duty: Black Ops 4 – wrażenia z testów trybu Blackout.
Na PlayStation 4 cały czas brakuje dobrego tytułu oferującego pojedynki Battle Royale w klasycznym stylu. Celowo w zdaniu tym znalazły się sformułowania „dobrego tytułu” i „w klasycznym stylu”. Owszem, jest dostępny darmowy Fortnite z trybem Battle Royale, a od niedawna również H1Z1. Obie jednak nie oferują obu tych cech i wygląda na to, że po premierze Call of Duty: Black Ops 4, nie będzie miało na PS4 konkurencji.
O co mi właściwie chodzi
Nim przejdę do samego trybu Blackout, krótko o powyższym wstępie. Otóż, spędziłem ok. 200 godzin w trybie Battle Royale w Fortnite, które wciągnęło mnie mocno i oferowało ciekawą i urozmaiconą rozgrywkę. Choć zatracałem się czasem na całe wieczory i noce, a tryb budowania dostarczał mnóstwo frajdy, to cały czas jednak z tyłu głowy chciałem rozgrywkę bardziej zbliżoną do PUBG. W miarę realistyczną, starającą się chociaż w miarę nawiązywać do otaczającego nas świata – bez laserów, jetpacków, budowania itp.
Chwila nadziei pojawiła się wraz z premierą H1Z1 na PlayStation 4, ale po kilku rozegranych meczach wiedziałem, że to absolutnie nie jest gra jakiej szukam. Typowo zręcznościowy charakter i nieco drewniana rozgrywka skutecznie mnie odepchnęły. Tak, byłem w stanie przymknąć oko na grafikę i inne „drobiazgi”. Jeśli jednak rozgrywka nie porywa, to pozostałe błędy tylko rosną w oczach.
Sam Fortnite niestety też przestał już dawać aż tyle satysfakcji. Może to zmęczenie materiału, a może zbyt wiele udziwnień nawarstwiających się – m.in. wyciągarki, jetpacki, przenośne wyrwy czy cotygodniowe wyzwania. Ustalmy jednak jedną kwestię – nie przeszkadza mi „komiksowa” oprawa gry, skórki i większość dostępnych gadżetów ale gdzieś w pewnym momencie poszło to o krok za daleko. Zaczęło się widowiskowe strzelanie, latanie, skakanie, przez co sama taktyka uciekła gdzieś na dalszy plan, a nadrzędny cel – zwycięstwo, został zabity przez „najbardziej efekciarską powtórkę” i robienie wyzwań.
Zapragnąłem czegoś prostego, spokojnego. Ba, marzyłem o tym, aby móc zagrać w nafaszerowane błędami i kiepską optymalizacją PUBG. Niestety zakup Xbox One nie wchodził w grę, a posiadany PC pozwala co najwyżej ogrywać małe indyki.
Blackout? Bądźmy poważni…
Tak, przyznaję, że jak Activision zapowiedziało ten tryb, śmiechłem głośno. Po części dlatego, że jestem fanem serii Battlefield, a po części dlatego, że nie wyobrażałem sobie jak rozgrywka znana mi z Black Ops 3 albo World War 2 miałaby się przełożyć na sensowną zabawę w trybie Battle Royale. Seria Call of Duty to przecież szybkie pojedynki i jeszcze szybsze zgony na mapach ciasnych jak piwnice w bloku. Moje zdanie na tamten czas było wyrobione – „to nie ma prawa się udać”.
Kiedy jednak pograłem trochę w zamkniętą betę trybu multiplayer w Black Ops 4 i zobaczyłem jakie zmiany są wprowadzone w fundamentach rozgrywki, pomyślałem, że może coś być na rzeczy. Odczuwając więc coraz większy przesyt Fortnite’a wyczekiwałem beta testów Blackout z niecierpliwością.
I wtedy wchodzi on! Cały na biało!
To, co zrobił ze mną Blackout w ciągu pierwszego wieczoru jest trudne do opisania. Uruchomiłem betę ze sporym plecakiem niepewności i powątpiewania, a wieczór zakończyłem rozentuzjazmowany jak mały źrebak. W ciągu kilku godzin zostało wywrócone do góry nogami wszystko co myślałem o trybie Blackout. Nie mogłem przestać zachwycać się tym jak bardzo dopracowana jest już ta rozgrywka, a przecież to dopiero beta.
Nie mówię tutaj o stronie technicznej, bo podobnie jak w przypadku bety Battlefield V, nie zamierzam się nadmiernie do niej przywiązywać. Beta ma to do siebie, że potrafi się wysypać, potrafi mieć błędy graficzne i różne inne cuda wianki. Skupię się więc głównie na wrażeniach z samej rozgrywki.
To jest Battle Royale na jakie czekałem!
Tak w jednym zdaniu mógłbym streścić cały wpis. Na każdym kroku widać, że twórcy dokładnie podpatrywali trendy rynkowe, czytali fora i śledzili reakcje graczy wszystkich tytułów oferujących tryb Battle Royale. Od strony koncepcyjnej gra jest kompletna, przemyślana i nie mam wątpliwości, że ten etap jest zamknięty. Nie spodziewam się tutaj ani odrobiny rewolucji w dniu premiery, co najwyżej odpowiedniej dawki ostatecznych szlifów i skupienia się na nowej zawartości. Żadna rewolucja nie jest bowiem potrzebna.
Błyskawiczne lobby
To co od razu zwróciło moją uwagę, to błyskawiczne łączenie się do rozgrywki. Mowa tutaj o zamkniętej becie, ograniczonej wyłącznie do platformy PlayStation 4 w pierwszych dniach. Do lobby wpadamy dosłownie na chwilę i po kilku sekundach znów czekamy na zrzut na wyspę.
Samo ładowanie rozgrywki odbywa się również bezpośrednio na arenie walki, a nie jak miało to miejsce przeważnie – na osobnej wyspie. Nie ma to żadnego wpływu na rozgrywkę, ale stanowiło dla mnie ciekawostkę.
Odpowiednich rozmiarów mapa
Początkowo miałem wrażenie, że mapa będzie za mała, za ciasna. Po kilku meczach jednak, kiedy przywykłem do niej, muszę przyznać, że jest optymalna. Na tyle dobrze zbalansowano, w domyślnym trybie, rozmiar i szybkość zawężania się stref, że nawet znajdując się w najodleglejszym punkcie mapy, jeśli odpowiednio szybko zaczniemy kierować się do bezpiecznej strefy, jesteśmy w stanie dotrzeć tam na piechotę.
Miałem co prawda okazję rozegrać kilka meczy w trybie, gdzie strefy były mniejsze i zawężały się szybciej, ale to przedsmak „specjalnych wydarzeń”, więc nie jest to punkt odniesienia dla tradycyjnego meczu.
Bardzo ciekawym zabiegiem jest osadzenie na mapie lokacji znanych z potyczek sieciowych z poprzednich odsłon serii jak choćby lokacja Estates czy Shooting Range. Małe rzeczy, ale dodają pewnej indywidualności całej mapie i stanowią mały ukłon w stronę fanów.
Sama mapa oprócz rozmiarów zachwyca także różnorodnością terenu – od małych pagórków, po wysokie góry, rzeki, zagajniki i różnych rozmiarów aglomeracje. Całość jest bardzo spójna i współgra ze sobą.
W zasadzie jedynym elementem mapy, który wymaga jeszcze doszlifowania jest losowe rozmieszczenie lootu na początku rozgrywki. Bardzo często zdarzały się sytuacje, gdzie w zagęszczeniu 2-3 budynków nie pojawiała się absolutnie żadna broń. Mam nadzieję, że nawet najmniejsze skupiska budynków będą miały w finalnej wersji choćby jedną broń na starcie, nawet niech to będzie pistolet.
Pojazdy
Krótko i na temat – pojazdy są. W wersji beta udostępniono cztery środki lokomocji – łódź, quada, ciężarówkę i śmigłowiec. Każdy z pojazdów spisuje się zaskakująco dobrze, choć do samego prowadzenia trzeba się przyzwyczaić. Brakowało mi możliwości ustawienia lewego spustu jako gaz, a prawego jako hamulec. Do sterowania dwoma analogami można się przyzwyczaić, ale przydałoby się mieć opcję zmiany.
Natomiast same pojazdy nie dają jakiejkolwiek przewagi – raczej mają stanowić deskę ratunku dla „zapominalskich”, którzy się zagapili i zostali złapani przez zamykającą się strefę.
Bronie, gadżety, perki i zarządzanie ekwipunkiem
Czyli w zasadzie poza samą walką, najważniejszy, wręcz kluczowy element rozgrywki Battle Royale. W przypadku Fortnite twórcy poszli na kompromis, ograniczając samo zarządzanie ekwipunkiem do absolutnego minimum. O ile w przypadku wersji PC zarządzanie to jest łatwiejsze i szybsze, o tyle zrobienie dobrego, szybkiego i wygodnego zarządzania ekwipunkiem w wersji konsolowej to już sztuka.
Z mojego doświadczenia – Treyarch odmalował małe arcydzieło w tej kwestii. Podnoszenie broni i przedmiotów było łatwe, szybkie i bezproblemowe. Samo zarządzanie ekwipunkiem, podobnie jak sprawdzanie zawartości plecaków pozostawionych przez zabitych oponentów, również. Przeglądanie przedmiotów pozostawionych przez poległych graczy przy pomocy „krzyżaka” jest szybkie i wygodne, choć potrafi zająć nieco czasu.
Przedmioty były również pogrupowane w trzy kategorie – przedmioty leczące, perki oraz gadżety. Pierwsza kategoria w zasadzie mówi sama za siebie.
Ciekawostką natomiast były perki, które uruchamialiśmy ręcznie. Wśród nich znalazł się m.in. perk wyciszający nasze kroki, zwiększający hałas wydawany przez poruszających się przeciwników czy podświetlający przedmioty do podniesienia w zasięgu wzroku. Niestety balans tych elementów jeszcze wymaga dopracowania, ale wprowadzają one bardzo ciekawe urozmaicenie do rozgrywki.
Jako gadżety natomiast, w przypadku Blackout, należy rozumieć wszelkiego rodzaju granaty, zasłony dymne czy zdalnie sterowany samochodzik zwiadowczy.
Udostępniony nam arsenał oferował coś dla każdego – od pistoletów, przez strzelby, karabiny szturmowe, ciężkie karabiny maszynowe po karabiny snajperskie. W zasadzie każdy mógł bez problemu znaleźć coś dla siebie i skutecznie eliminować przeciwników.
Dodatkowo każda broń posiadała określoną liczbę slotów na dodatki jak m.in. celownik, większy magazynek czy poprawiająca stabilność kolba. O ile jednak łatwo jest przewidzieć skutek założenia powiększonego magazynka, tłumika czy celownika z powiększeniem, o tyle wpływ niektórych dodatków trudno było określić.
Podobnie niestety wyglądała sprawa z samymi broniami – jedynym sposobem na porównanie dwóch karabinów jest posiadanie obu i strzelanie nimi naprzemian. Brak jakichkolwiek statystyk całkowicie uniemożliwia szybkie zorientowanie się na początku, która z posiadanych broni jest skuteczniejsza na danym dystansie. Przydałby się choćby minimalny punkt zaczepienia pozwalający na szybkie porównanie.
Dynamiczne starcia i satysfakcjonujący model strzelania
Sam model strzelania jest bardzo satysfakcjonujący. W porównaniu z typowym trybem sieciowym w Call of Duty: Black Ops 4 wydłużono tutaj dosyć mocno TTK. Jeśli nie udaje nam się celować w głowę, to eliminacja przeciwnika może nam zająć nieco więcej czasu. Moim zdaniem jednak, czas ten świetnie się komponuje z trybem Battle Royale niwelując zagrożenie eliminacji karabinem szturmowym ze znacznej odległości.
Owszem, karabin snajperski nadal jest bardzo niebezpieczny, a bieganie bez zbroi to czyste szaleństwo, ale zwiększenie bazowego poziomu zdrowia do 150% i umieszczenie w grze pancerzy, to świetne posunięcie. Dodatkowo, Trauma Kit pozwala na zwiększenie poziomu zdrowia do 200%.
Warto jednak pamiętać, że to mimo wszystko Call of Duty, więc weterani pojedynków sieciowych, ogarniający dynamiczne poruszanie się po mapie mają tutaj sporą przewagę.
Są skórki, więc pewnie będą do kupienia elementy wizualne
Już w wersji beta pojawiły się skórki, które na tę chwilę ograniczyły się do postaci z kampanii, trybu zombie i specjalistów z tradycyjnych pojedynków sieciowych. Zakładam więc, że pojawi się również nieco bardziej rozbudowany system personalizacji wyglądu naszej postaci.
Nie przeszkadza mi to ani odrobinę, jeśli to będą zmiany wyłącznie kosmetyczne, nie wpływające w żaden sposób na rozgrywkę. Jak ktoś bardzo chce biegać z różowym karabinem – proszę bardzo. Jeszcze lepiej, jeśli wpływy z takich zakupów pozwolą nie tylko na utrzymanie i poprawianie gry, ale także na jej rozwój – nie mam nic przeciwko.
Raz, dwa, trzy! Treyarch patrzy!
W trakcie trwania bety, codziennie twórcy podsumowywali dany dzień jednocześnie serwując łatkę zawierającą mniejsze bądź większe poprawki do rozgrywki. Cały czas gra była monitorowana i formułowano ciekawe wnioski na podstawie zebranych danych. Wprowadzono m.in. szybsze podnoszenie przedmiotów i zredukowano obrażenia pochłaniane przez zbroję na poziomie trzecim, a także wprowadzono sporo poprawek do balansu broni. To pozwala być spokojnym o kształt rozgrywki w dniu premiery jak i po premierze.
Zresztą, Treyarch opublikował obszerny post na temat zmian i poprawek jakie znajdą się w finalnej wersji w stosunku do przeprowadzonych beta testów.
Ja w to wchodzę!
W Call of Duty grałem głównie dla kampanii fabularnych. Zbyt szybkie tempo ostatnich odsłon to nie do końca to, w czym czuję się dobrze. Decyzja o zwolnienie tempa zwykłych rozgrywek sieciowych i pozbycie się egzoszkieletów to coś, co przyciągnęło moją uwagę.
Blackout jednak jest zupełnie inną parą kaloszy. Choć w trybie tym czuć fundamenty Call of Duty, widać również bardzo duży wysiłek włożony w odpowiednie dopasowanie tych fundamentów do charakteru rozgrywki Battle Royale. Drobne niuanse, zmiany i solidna podstawa sprawiły, że spędzę w tym trybie wiele godzin. To nie tylko kolejny tryb rozgrywki skrywany pod osobną pozycją w menu. To w zasadzie zupełnie nowa gra.
Twórcom udało się wyciągnąć esencję Battle Royale, przyprawić ją szczyptą elementów charakterystycznych dla tej serii i zaserwować nam danie tak smakowite, że nieustannie chce się prosić o dokładkę.