Don’t Escape: 4 Days in a Wasteland – recenzja
Już prototyp Don’t Escape: 4 Days in a Wasteland zaprezentowany przez autora podczas Pixel Heaven w 2017 roku, wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Byłem pewien, że warto czekać na premierę, bo Scriptwelder szykuje małą, niezależną perełkę. Cieszę się, że się nie pomyliłem.
Danie godne trzech gwiazdek Michelin
Autor niczym wprawny szef kuchni renomowanej restauracji, skorzystał ze swojego bogatego doświadczenia i umieścił w Don’t Escape: 4 Days in a Wasteland wszystkie składniki w idealnych proporcjach.
Baza – element survivalowy
Gra rozgrywa się na przestrzeni czterech dni, w trakcie których naszym głównym celem jest po prostu przetrwać. Nie będzie to jednak prostym zadaniem, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że nasz początkowy ekwipunek to plecak, płaszcz, buty i nadzieja na przeżycie kolejnego dnia.
Ogromną rolę rozgrywa tutaj dodatkowo element losowości, który każdego poranka serwuje nam małą niespodziankę. W trakcie snu dowiadujemy się, jakie zagrożenie będzie chciało zakończyć nasz marny żywot następnego dnia. Może być to szarańcza, nieznośny upał, chmura trującego gazu, a także kilka innych czynników.
Każdego dnia musimy więc odpowiednio planować swoje poczynania, aby skutecznie przygotować się do nadciągającego kataklizmu. Tak, na tym etapie ciężko już mówić o zagrożeniu – każdy dzień kończy się po prostu kataklizmem. Ot, uroki tego pięknego świata…
Aby jednak nie było zbyt łatwo, wykonanie pewnych kluczowych czynności zajmuje odpowiednią ilość czasu. Doba oczywiście jest ograniczona, więc to połączenie implikuje konieczność odpowiedniego planowania naszego dnia. Chcesz iść do sąsiedniej lokacji? 15 minut. Chcesz wzmocnić swoje schronienie? 30 minut. Czasu jest mało, więc jak zapomnisz o ważnym przedmiocie przed wyprawą, może to się skończyć rozpoczęciem gry od nowa.
Bardzo ważne jest w tym przypadku również dobieranie towarzyszy tej niedoli. Każda para rąk oznacza bowiem oszczędność czasu, a ten jest tutaj na wagę złota…
Inne postaci to najważniejsza przyprawa
Choć w Don’t Escape: 4 Days in a Wasteland nie uświadczymy rozbudowanych dialogów rodem z gier RPG czy przerywników, które by zawstydziły Hideo Kojimę, to każdy napotkany zlepek pikseli staje się nam bliski już po kilku chwilach.
Jesteśmy wrzuceni do okrutnego świata, z ledwo dostrzegalnym promykiem nadziei. Nie dziwne więc, że każde istnienie zwiększające nasze szanse na przeżycie, choćby minimalnie, szybko staje się bratnią duszą.
Może i fundament fabuły wydaje się prosty, dialogi są miejscami skąpe, a oprawa graficzna umowna, ale pomimo tych pozornych uproszczeń, udało się stworzyć ciekawe postaci.
Szczypta przygodówki
Tak, Don’t Escape: 4 Days in a Wasteland to nie tylko survival, ale także gra przygodowa, w której uświadczymy charakterystycznego dla tego gatunku, rozwiązywania zagadek, łączenia przedmiotów czy zwiedzania rozmaitych lokacji. W tej kwestii produkcja Scriptweldera to mocny powrót do gier z tego gatunku, brylujących w latach 90.
Nie każdy przedmiot jest niezbędny. Część z nich może być przydatna w przypadku innego scenariusza, inne są zawsze niepotrzebnym balastem. Niektóre aby były przydatne, trzeba ze sobą najpierw połączyć.
Jeśli do tego dołączymy macanie każdego piksela, to mamy dosłownie powrót do klasycznych przygodówek i absolutnie nie uważam tego za wadę.
Podano do stołu
Don’t Escape: 4 Days in a Wasteland to świetna produkcja. Wyborna mieszanka składników w odpowiednich proporcjach dostarcza mnóstwo przyjemności w trakcie gry.
Co jednak ważniejsze – składniki są tak dobrane, że kolejne podejścia do rozgrywki nie tylko nie nudzą ani nie odrzucają, a wręcz przeciwnie – zaostrzają apetyt i zachęcają do dłuższego posiedzenia.
To jedna z tych produkcji, które pokazują jak wiele perełek skrywają gry niezależne. Gorąco zachęcam do zapoznania się z tą produkcją, bo jest warta spędzenia z nią każdej minuty.
Kod do recenzji gry w wersji na PC/Mac otrzymałem dzięki uprzejmości Galaktus PR.